Forum ŚWIATOWID Strona Główna ŚWIATOWID
czyli ... obserwator różnych stron życia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Mataczą
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚWIATOWID Strona Główna -> A co tam Panie ... w polityce???
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pią 20:17, 13 Lut 2009    Temat postu:

Kończ waść, wstydu oszczędź! TRYBUNA


Andrzej Czuma musi odejść


71 proc. Polaków chce dymisji Andrzeja Czumy z funkcji ministra sprawiedliwości-prokuratora generalnego. My też uważamy, że żenujący spektakl w jego wydaniu powinien być natychmiast przerwany – albo honorowo przez samego ministra, albo przez szefa rządu.

Ministerstwem Sprawiedliwości nie może kierować ktoś, wokół kogo nagromadziło się tyle podejrzanego odoru. Minister jest zwierzchnikiem prokuratorów, od których wymaga się ,,nieskazitelności''! Powinien zatem być poza wszelkimi podejrzeniami jak ,,żona Cezara''. Czy teraz, śladem swojego szefa, polscy prokuratorzy mogą się czuć się zwolnieni z obowiązku spłacania długów prywatnych i kredytów bankowych?

Czuma powołany w celu poprawienia wizerunku rządu Donalda Tuska kompromituje jego gabinet, a resortowi szkodzi także swoją niekompetencją, brakiem profesjonalizmu. W ciągu zaledwie kilkunastu dni urzędowania nad ministrem sprawiedliwości zebrało się tyle czarnych chmur, popełnił tyle błędów i gaf, że stał się pod tym względem czempionem i rekordzistą w historii polskich rządów. Tymczasem zamiast podać się do dymisji i z godnością odejść Czuma uporczywie trzyma się stołka i mało przekonująco tłumaczy ze sprawy długów.

Poza tym weksluje swoje problemy na płaszczyznę polityczną i szuka winnych w mediach. W rozmowie z Bohdanem Rymanowskim w TVN 24 stwierdził, że został zaatakowany przez kolorowy tygodnik (chodziło o ,,Politykę'') oraz przez ,,TRYBUNĘ''. Zbytek łaski pana ministra – w dniu publikacji w naszej gazecie media aż huczały od informacji i komentarzy na temat jego chicagowskich długów.

Ujawnienie tej sprawy przez tygodnik ,,Polityka'', choć jest najpoważniejszym cieniem na wizerunku ministra Czumy, jedynie przelało czarę goryczy. Od gafy zaczął swoje urzędowanie wracając – ni stąd ni zowąd – do swojego starego, poselskiego, powszechnie krytykowanego pomysłu rozszerzenia w Polsce prawa do posiadania broni na wzór amerykański.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez w51 dnia Pią 20:20, 13 Lut 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pią 20:20, 13 Lut 2009    Temat postu:

Kiedy nagle okazuje się, że dwóch panów przypadki urosły do rangi tematów dnia, to zasadne staje się pytanie: w jakim szczęśliwym i pozbawionym problemów kraju żyjemy? Bo o ile jest zrozumiałe, że grają larum, kiedy okazuje się, że nieskazitelny życiorys ministra sprawiedliwości zawiera zawstydzające przypadki, to dwudniowa już histeria wokół awantury, którą przeżył w Monachium Jan Rokita, wydaje się przesadna, zaś robienie z niej sprawy politycznej – zawstydzająco niepotrzebne. Przykra jest też obecna w obu przypadkach chęć wskazania odbiorcom ,,jedynie słusznego'' odczytania ujawnionych wydarzeń: ta ogromna determinacja, z jaką ciągle jeszcze minister Czuma upolitycznia rzucane na niego oskarżenia oraz ta moc i swada, z jakimi redaktor Rokita zapewnia o niemieckiej nienawiści do Polaków. Dlatego, choć tak po ludzku chciałabym obu panom współczuć, to w całość ich wersji wydarzeń uwierzyć nie mogę. Dlatego proszę: darujcie już nam, panowie.

TRYBUNA


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez w51 dnia Pią 20:23, 13 Lut 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pon 11:05, 16 Lut 2009    Temat postu:

Tusk kazał Czumie walczyć Shocked Shocked TRYBUNA

Minister sprawiedliwości na razie zostaje


Los Andrzeja Czumy, wciąż jeszcze ministra sprawiedliwości, nadal budzi zainteresowanie, a brak decyzji premiera w tej sprawie – spekulacje i zdziwienie. W dziennikarskim obiegu Andrzeja Czumę określa się jako ,,ministra w stanie dymisji'', ale on sam nic sobie do zarzucenia nie ma. Lucky man!

– Miałem dług w wysokości ok. 7000 dolarów za debet na kartach oraz inne przypadki. Ponadto za kilkudniowy pobyt w szpitalu po ataku arytmii miałem do zapłacenia ok. 22 tysiące dolarów. Mam się dalej ze spraw tak osobistych spowiadać? – mówi minister sprawiedliwości w wywiadzie, jakiego udzielił dziennikowi ,,Polska''. Wywiad ma tytuł ,,Przeprosiłem Tuska. Powiedział mi: walcz''. I wszyscy widzimy, że Andrzej Czuma walczy, bijąc się w piersi i pokazując, jak zawsze był niewinny, a tylko zbieg okoliczności sprawiał, że sądy wydawały niekorzystne dla niego wyroki. Los i sądy są winni za epizod amerykański. Tu w Polsce chcą ministra sprawiedliwości usunąć ze stanowiska ci, którzy są sprawcami pojawienia się informacji o jego długach. Czuma przypuszcza, że ,,ruszyły do ataku środowiska, które poczuły zagrożenie swoich interesów'' propozycjami reform, które minister zaproponował. Chodzi na przykład (owo na przykład minister szczególnie podkreśla) o reformy w prokuraturze. ,,To właśnie to środowisko robiło, robi i będzie robiło wszystko, żeby mnie skompromitować. (...) To jest środowisko profesjonalnie przygotowane do osaczania ludzi'' – twierdzi Andrzej Czuma. (...)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Wto 20:47, 17 Lut 2009    Temat postu:

Minister Julia Pitera oświadczyła, że policji nie są potrzebne radiowozy, bo dużo bardziej skuteczne są patrole piesze. Powołała się na Williama Brattona, byłego szefa nowojorskiej policji. Otóż – zdaniem minister – tenże Burton pozabierał nowojorskim policjantom radiowozy, aby szlifowali krawężniki, bo patrolowanie miasta z samochodu jest nieefektywne (ale za to jak efektowne!). I rozwiązała problem ministra Schetyny. Nie dziwi więc rozbrajające szczerością stwierdzenie pana Grzegorza, że na benzynę i części zamienne pieniędzy nie zabraknie i Polacy będą bezpieczni. Bo skoro rząd pozabiera radiowozy, to na co policji benzyna? Proponuję więc minister Piterze, żeby teraz poleciła CBA ściganie korupcji przez wręczanie kontrolowanych łapówek fałszywymi pieniędzmi. Po co znaczyć normalne, skoro fałszywki będzie łatwiej rozpoznać. Poszukamy dalej oszczędności, pani minister?

TRYBUNA


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Czw 9:50, 26 Lut 2009    Temat postu:

SAM SOBIE SPŁACISZ KREDYT TRYBUNA


Co z tego, że rząd obiecał pomoc



Było jak w bajce, kiedy premier tak pięknie zapowiadał, że każdemu, kto straci pracę, rząd pomoże spłacić kredyt hipoteczny na mieszkanie. I że to będzie pożyczka bezzwrotna. Później okazało się, że trzeba ją będzie oddać. A teraz wcale nie jest pewne, czy w realu do takiej pomocy w ogóle dojdzie.

Historia ta obfitująca w zdecydowane zmiany akcji rozpoczęła się w ubiegły czwartek (19 bm.), kiedy w Sejmie premier zapewnił, że jego rząd przeprowadzi Polskę przez to ,,wzburzone morze'', bo jeśli nie, to nie będzie zwlekał ani jednego dnia z dymisją...

Pomoc będzie bezzwrotna

Premier opowiadał o działaniach zabezpieczających gospodarkę i obywateli przed skutkami kryzysu i obiecywał, że będą one miały na celu ,,utrzymanie na odpowiednim poziomie życia najsłabszych i najbardziej zagrożonych kryzysem''. – W tym miejscu proszę o szczególną uwagę młode polskie rodziny – apelował Donald Tusk. – Chodzi o to, aby osoby bezrobotne lub te, które utracą pracę w tej chwili i stracą możliwość spłaty kredytu hipotecznego, przez rok – tak to planujemy – miały spłacony kredyt z Funduszu Pracy, bo chcemy zapewnić bezpieczeństwo tym, którzy tak jak cały świat sądzili, że koniunktura potrwa dłużej, wzięli kredyt po to, żeby kupić mieszkanie i dzisiaj my musimy pomóc, żeby tego mieszkania nie stracili. My tę pomoc przygotujemy – zapewnił premier. – Ale żeby ten projekt stał się realny, to ja muszę znaleźć – mówię ,,ja'' metaforycznie, bo chodzi o rząd – tak ostrożnie szacując 300 – 400 mln zł, bo to trzeba będzie zapłacić. (...)

W piątek, 20 bm., premier mówił prawie to samo dziennikarzom, a w sobotę, 21 bm., rolę szlachetnego darczyńcy kontynuował przewodniczący KP PO Zbigniew Chlebowski. Obiecywał, że pomoc w spłacie kredytów hipotecznych dostaną ci, którzy stracą pracę i będą zmuszeni zarejestrować się w powiatowym urzędzie pracy. Jednocześnie nie wykluczył, że zostanie określona górna granica wsparcia, czy możliwości. Przyznawał, że nie wie, jaka. Pytany, czy pomoc trzeba będzie zwrócić, zapewnił słuchaczy RMF FM, że ,,wszystko na to wskazuje, że raczej przejdzie wariant, że to będzie niezwrotne, bezzwrotne wsparcie dla bezrobotnych''.

Pieniądze musisz oddać

Z dziennikarskiego obowiązku dodam, że już w poniedziałek, 23 bm., Zbigniew Chlebowski podjął próbę wycofania się z tych obietnic. ,,Wszystko na to wskazuje, że to będzie pożyczka, również dlatego, że boimy się, żeby nie wprowadzać takiego mechanizmu, który będzie zachęcał część osób do po prostu rezygnacji z pracy i otrzymania takiego wsparcia'' – mówił w TVN CNBC Biznes Chlebowski, a każdy bezrobotny powinien mu to zapamiętać! Tak samo jak uwagi pracowników urzędów pracy, którzy są przekonani, że pracodawcy będą fikcyjnie zwalniać osoby, które mają do spłacenia raty.

Minęły kolejne dwa dni i do odkręcania tego, co w rewolucyjnym zapale obiecywali Donald Tusk i przewodniczący Chlebowski, przystąpili bardziej kompetentni ludzie premiera. Wczoraj Michał Boni, minister w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, tłumaczył telewidzom: ,,Raczej adresujemy to rozwiązanie do osób, które kupowały takie »przeciętne« mieszkania, ale też nie chcemy tego limitować. Każda sytuacja będzie indywidualna. Myślę, że między 500 a 1000 – 1200 zł, taka powinna być skala tego wsparcia''. Tak mówił, a może tylko głośno myślał Michał Boni w TVN CNBC Biznes. I już brnął w dalsze precyzowanie, że takie indywidualne podejście oznacza odejście od czytelnych kryteriów na rzecz uzależnienia decyzji od widzimisię jednego, lub drugiego urzędnika.

To niepoważne

– Gadanie o kwotach już dziś wydaje się niepoważne i zdecydowanie przedwczesne – ocenia wskazywanie wysokości pomocy Roman Nowicki, prezes Fundacji Tani Dom. – Jeśli rząd wychodzi z taką propozycją, to powinien ją najpierw wewnętrznie uzgodnić i dokładnie rozważyć. Tymczasem każda następna konferencja premiera i jego ministrów przynosi zmianę opcji.
Wczoraj bowiem nie ukrywano już, że ,,bardzo dobrze byłoby, gdyby w niektórych wypadkach osoba zainteresowana sama jakąś część płaciła''. Rząd chciałby, żeby posiadacz kredytu – mimo utraty pracy nie z powodów dyscyplinarnych – spłacał część swoich zobowiązań.

Rządowa dopłata z Funduszu Pracy będzie miała charakter pożyczki. Trzeba ją będzie zwrócić najpóźniej po dwóch latach rozłożoną na 5 do 10 lat. Nie będzie oprocentowana, ani obłożona dodatkowymi opłatami. Przepisy te mają obowiązywać do końca 2010 r.

Dlaczego z Funduszu Pracy?

Minister pracy Jolanta Fedak jeszcze przedwczoraj twierdziła, że finansowanie przez Fundusz Pracy spłat kredytów hipotecznych dla osób bezrobotnych jest niemożliwe. Tłumaczyła, że jest to fundusz celowy i środki zgromadzone na jego koncie nie mogą być przeznaczone na spłatę długów bankowych.

– Nie ma dysonansu w rządzie, skąd mają pochodzić środki na dopłaty do kredytów hipotecznych dla bezrobotnych. To będzie Fundusz Pracy. Taka jest decyzja – poinformował w środę minister Boni. Pula środków z Funduszu Pracy, która może zostać przeznaczona na ten cel, może wynieść 300 – 450 mln zł – ujawnił PAP. Zaznaczył, że kwota ta stanowi ok. 10 proc. planowanej nadwyżki funduszu na 2009 r.

– Dlaczego, skoro istnieją instytucje wyspecjalizowane w udzielaniu kredytów, rząd upiera się, by pieniądze pochodziły z Funduszu Pracy. Przecież jest oczywiste, że Fundusz Pracy najpierw musiałby zorganizować ekipy, później musiałby je przeszkolić i zastanowić się, jak cały ten problem włączyć we własną rozbuchaną biurokrację – zastanawia się Roman Nowicki.

Premier rzucił myśl

We wtorek premier Donald Tusk zapowiedział, że pomoc w spłacie kredytów hipotecznych będzie udzielana wszystkim bezrobotnym, którzy utracili pracę. Z pomocy będzie mógł skorzystać każdy zarejestrowany bezrobotny, który utracił pracę i wziął kredyt na własne mieszkanie. Taka pomoc ma być udzielana przez rok i podlegać zwrotowi. Intencją rządu jest, by zwrot tej pomocy odbywał się po znalezieniu przez kredytobiorcę pracy.

– Kiedy premier rzucił myśl o rządowej pomocy dla ludzi, którzy stracili możliwość spłaty kredytu hipotecznego, przyklasnęliśmy tej idei. Mamy przecież kryzys. I wszystko, co pobudza gospodarkę i ożywia konsumpcję, zasługuje na poparcie – przypomina poseł Lewicy Wacław Martyniuk. – Ale z dnia na dzień okazało się, że idea była standardową zagrywką propagandową, a ten chocholi taniec, który odbywa się przy okazji tzw. wypełniania treścią obietnicy premiera, nie ma nic wspólnego z realną pomocą.

Na przełomie marca i kwietnia ma być gotowe rozwiązanie legislacyjne zgłoszonego przez premiera projektu. Wtedy, być może, okaże się, że mieliśmy do czynienia z pomysłem zrealizowanym od początku do końca. Dziś jednak historia tej szumnie zapowiadanej pomocy przypomina pytanie skierowane do Radia Erewan: czy to prawda, że w Moskwie na placu Czerwonym rozdają samochody? I odpowiedź: prawda, ale nie na placu Czerwonym...

[link widoczny dla zalogowanych]

Socjalistyczne pociagnięcia dla ludzi, którzy socjalizm mają w d..... Shocked


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pią 11:43, 27 Lut 2009    Temat postu:

[size=18]TUSK MIESZA W FINANSACH[/size] TRYBUNA

Rządowe pomysły na oszczędzanie



Rząd przekłada te same pieniądze z jednej kieszeni do drugiej. A nazywa to oszczędnościami, lub znajdowaniem środków. Miliardy z otwartych funduszy emerytalnych mają pójść na budowę autostrad. Genialna inżynieria finansowa! Drogie przeszczepy nerek, szpiku kostnego i trzustki dotychczas finansowane z budżetu Ministerstwa Zdrowia przejmie NFZ. I mamy oszczędność. 400 mln zł z Funduszu Pracy ma zostać przeznaczone na spłatę kredytów mieszkaniowych. Tylko podstawy prawnej brak...


Wyskakuj z kasy, emerycie



Nie dosyć, że w 2008 r. ze środków zgromadzonych w otwartych funduszach emerytalnych odparowało ponad 20 miliardów zł, to rząd, jeśli wierzyć mediom, chce obciążyć przyszłych emerytów kosztami budowy autostrad. To rozumiem. Pieniądze są bardzo potrzebne, zwłaszcza gdy na czele Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad stoi p.o. generalnego dyrektora Lech Witecki. Ten pan trzy razy nie zdał egzaminu uprawniającego do znalezienia się w Państwowym Zasobie Kadrowym, zaś autostrady budowane są w Polsce dwa razy drożej niż w górzystej Grecji.

Opisywana przez media inżynieria finansowa polegać ma na emisji specjalnych obligacji drogowych. Rząd chce nakłonić fundusze emerytalne do ich kupowania. Nie ma wyjścia. Dotychczas Lech Witecki publicznie zapewniał, że budowa dróg w latach 2008 – 2012 jest niezagrożona. Musi jednak wiedzieć, że konieczność cięć budżetowych odbije się na ambitnych planach. Potrzebne są dziesiątki miliardów zł, by drogowo-autostradowy interes sprawnie się kręcił.

Powszechnym towarzystwom emerytalnym, które dynamicznie tracą nasze składki na giełdzie, idea, by kupowały obligacje drogowe, jest ekonomicznie obojętna. Swoje 7 proc. przymusowych opłat i tak wezmą. A to one, a nie talenty (lub ich brak) decydują o setkach milionów czystego zysku osiąganego w warunkach światowego kryzysu finansowego. W sprawie obligacji drogowych należy spodziewać się inicjatywy ustawodawczej rządu. I kolejnych okrzyków oburzenia Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych.



Tanie fundowanie



Inny przykład to niedawna zapowiedź premiera. Zaczęło się 19 lutego br. od złożonej w Sejmie obietnicy, że osoby bezrobotne lub te, które utracą pracę, przez rok będą miały spłacany kredyt hipoteczny z Funduszu Pracy. Donald Tusk podał, że oznacza to wydatek rzędu 300 – 400 mln zł rocznie. Rzecz opisaliśmy wczoraj na pierwszej stronie ,,Trybuny''. W internecie natychmiast podniósł się krzyk, że to skandal, bo z jakiego powodu mamy płacić za tych, którzy wzięli kredyty we frankach szwajcarskich, a teraz jęczą, że im ciężko? Mało kogo interesowało, że premier chce sięgnąć po pieniądze przeznaczone na walkę z bezrobociem.

Myśl, by kosztem stoczniowców, hutników i innych spłacać długi mieszkaniowe młodych, zdolnych, dynamicznych – z ,,pokolenia GoldenLine'', jak się ich teraz będzie nazywało – wydaje się wysoce oryginalna. Chcąc dowiedzieć się więcej o planach zagospodarowania wspomnianych setek milionów poprosiłem resort minister Fedak o informację na temat projektu planu Funduszu Pracy na rok 2009.

Wyjaśniono mi grzecznie, że owszem, dokument taki jest przygotowywany dla sejmowej Komisji Polityki Społecznej i Rodziny oraz dla Komisji Rodziny i Polityki Społecznej Senatu, ale nie znajdę go na stronie internetowej ministerstwa.
Poszukiwania na serwerach Kancelarii Sejmu nie dały efektów. Zaś w części ustawy budżetowej na rok 2009 pt. ,,Plan finansowy Funduszu Pracy'' nie było słowa o 300 – 400 mln zł z przeznaczeniem na spłatę zobowiązań ,,pokolenia GoldenLine''. Gdyby dziś rząd chciał je spłacać, nie miałby ku temu podstawy prawnej! Dlatego możemy uznać, że złożona przez premiera Donalda Tuska z trybuny sejmowej obietnica jest tyle warta, co zapowiedź zbudowania drugiej Irlandii.


Nerka, szpik i trzustka



O planach przeniesienia kosztów przeszczepów z budżetu Ministerstwa Zdrowia do Narodowego Funduszu Zdrowia pisaliśmy na łamach ,,Trybuny'' trzy dni temu. Ów prosty trik pozwoli minister Ewie Kopacz wykazać się przed premierem oszczędnościami. To, że pacjenci będą mieli jeszcze bardziej utrudniony dostęp do ratujących życie zabiegów, że ich rodziny będą przechodziły gehennę, dla polityków Platformy Obywatelskiej nie ma znaczenia. Ważne, by w mediach popisać się dziarskością w zbożnym dziele reformowania finansów publicznych. A za ten rachunkowy w gruncie rzeczy zabieg zapłacą pacjenci, bo NFZ pieniędzy i tak ma mało, więc od 1 stycznia 2010 rząd zamierza podnieść o jeden procent składkę zdrowotną.



Obietnice nic nie kosztują



Rząd, który nie wie, co ma robić w obliczu kryzysu, co kilka godzin tryska mniej, lub bardziej egzotycznymi pomysłami. Można porównać te zabiegi do przekładania pieniędzy z jednej kieszeni do drugiej. Przy czym nikt nie myśli, czy takie działania mają podstawy prawne w rozumieniu zapisów w ustawie budżetowej. W efekcie nie będzie żadnych dodatkowych środków na społecznie ważne cele, tylko kolejne przepychanki wokół zbyt pośpiesznie złożonych obietnic.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Wto 21:15, 10 Mar 2009    Temat postu:

Platforma zdesperowana Razz


Z dr. RAFAŁEM CHWEDORUKIEM, politologiem, rozmawia Krzysztof Lubczyński


Jakie polityczne intencje są u źródeł propozycji kadrowych Platformy Obywatelskiej dla ludzi z lewej strony – Danuty Huebner i Włodzimierza Cimoszewicza, a także deklaracja Donalda Tuska o tym, że potrzebna jest debata o eutanazji?
– Tu są liczne konteksty wzajemnie ze sobą związane. PO zaczyna widzieć perspektywę skali zaostrzającego się kryzysu, wstrząsów, jakie nas czekają i liczy się ze spadkiem i tak nienaturalnie wygórowanych notowań. Zwłaszcza młodzieżowy, antypisowski elektorat Platformy może okazać się wahliwy, jako że są to ludzie często bez perspektyw, a z dużymi kredytami. Drugi czynnik to wybory prezydenckie. Nawet bez kryzysu i tak Platformie trudno byłoby przeforsować Donalda Tuska do prezydentury w pierwszej turze. To są próby dotarcia do wyborców z lewej strony, bo żelazny elektorat PO nie wystarczy, a na pozyskanie wyborców PiS nie ma szans. Anxious
Platforma czuje się zagrożona?

– Bardzo i dlatego chce uciec w tematy światopoglądowo-kulturowe, których dotąd unikała jak ognia. Chce nimi przykryć przed wyborami trudne kwestie ekonomiczne. Wygląda na to, że Platforma jest na pograniczu desperacji.

Czy to jest skręt w lewo?
Tak, ale tylko w sensie taktycznych, personalnych ukłonów w lewo, a nie w płaszczyźnie programowej. Anxious

Akceptując potrzebę debaty o eutanazji Tusk z góry musi liczyć się z narażeniem się biskupom. Czy uznał, że przyniesie mu to mniej strat niż narażenie się własnemu elektoratowi liberalnemu kulturowo?

– Myślę, że tak uznał. Wie, że gros odbiorców wrażliwych na głos Kościoła katolickiego popiera inne partie, głównie PiS. PO jest partią na wskroś pragmatyczną, gotową równolegle zachwalać kompetencje Anny Fotygi i Włodzimierza Cimoszewicza nie widząc w tym sprzeczności. Poza tym dobre stosunki z księdzem kardynałem Dziwiszem nie będą oznaczały przypływu wyborców dla PO. Natomiast szansa zyskania sporej liczby głosów wyborców bardziej zlaicyzowanych jest duża, tym bardziej że już teraz 40 do 60 procent wyborców jest bardziej laickich. Anxious

To co w takiej sytuacji powinna zrobić lewica?
Podkreślać swoją odrębność od PO i akcentować kwestie społeczno-ekonomiczne, bo w kulturowych dała się w tym momencie Platformie wyprzedzić. Anxious

Czy fakt, że na jednym krańcu PO jest Jarosław Gowin, a na drugim Janusz Palikot, grozi jej rozbiciem?

– Nie sądzę. To jest klasyczna strategia polityczna partii cieszącej się szerokim społecznym poparciem. Polega ona na grze na różnych instrumentach, tak krańcowo odmiennych jak obaj panowie. Myślę, że wszystko jest pod kontrolą kierownictwa PO. Oczywiście może dojść do odejścia kilku parlamentarzystów, ale nic więcej. Groźba rozpadu mogłaby zaistnieć dopiero, gdyby w wyniku znacznego spadku notowań Platforma podjęła próby koalicyjne np. z SLD, albo nawet PiS.

A czy nie jest też i tak, że PO wyczuwa możliwość nasilenia się prądów laicyzacyjnych i modernizacyjnych w społeczeństwie i widząc je na horyzoncie wychyla się ku nim?

– Z całą pewnością. Anxious
W Polsce co prawda z różnych powodów trudno o imitację procesów zachodzących w Hiszpanii, bo w Polsce antyklerykalizm nigdy nie był tak silny jak tam, ale irlandzki wariant zobojętnienia społecznego na anachroniczną ofertę Kościoła może się powtórzyć. Odnoszę wrażenie, że nawet Jarosław Kaczyński to rozumie i zmarginalizował w swojej partii skrzydło narodowo-katolickie, dziś bardzo rozwinięte, a postawił na mało pobożny ,,zakon PC''. Bo ujmując rzecz najogólniej postawa Palikota, oczywiście w treści, a nie w formie, ma lepszą przyszłość niż postawa Gowina.

Dziękuję za rozmowę. Anxious


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Czw 11:38, 12 Mar 2009    Temat postu:

TRYBUNA

Tak rozgrywa Platforma


Platforma Obywatelska po mistrzowsku rozumie i rozgrywa media. Szczególnie media elektroniczne. Ilekroć pojawia się, lub ma pojawić coś dla niej niewygodnego, media dostają ,,newsa'', który powoduje, że temat dnia staje się dla PO wygodny. Ostatnim ,,numerem'' była eutanazja.

Oczywiście nie dlatego, że to temat zastępczy. Generalnie tak nie jest. Tak po prostu jest w tym wypadku. Głównie dlatego, że to był tylko ,,news'', który być może zostanie kilka razy – w czasie niewygodnych wydarzeń dla PO – podniesiony.
Jednak zawsze jedynie jako wiadomość dnia, a nie zaproszenie do faktycznej debaty, która mogłaby przynieść zmianę prawa. Rozmawiać można, gdy to potrzebne, jednak zmiany nie będzie. Można być tego pewnym, bo konserwatystom z PO (czyli prawie wszystkim poza Palikotem) nie zależy na zmianie istniejącego status quo. Oni są wszak tylko niewiele mniej kościółkowi niż PiS. Mniej, ale właśnie niewiele mniej. Dlatego będą używać tej debaty jedynie jako broni wizerunkowej i tematu do przenoszenia publicznego zainteresowania ze spraw dla siebie niewygodnych.

Zresztą to nie jedyny przykład tego jak Tusk pogrywa z telewizją. Przypomnijmy sobie łatanie dziury budżetowej. Gdy okazało się, że wpływy do budżetu będą mniejsze, zaczęła się debata, czy kopiować keynesowskie wzory walki z kryzysem, czy po balcerowiczowsku zaciskać pasa. Trwała zaledwie kilka dni. Zastąpiła ją pogoń za miliardami oszczędności, które chce zrobić rząd. Już nie było pytania, czy polityka rządu jest słuszna, czy nie. Zastąpiło je pytanie o to, czy rząd uzbiera 17 mld, czy nie. I – to już była mistrzowska zagrywka – czy odwołają Klicha, czy nie. Wiadomo, media w ogóle, a polskie wyjątkowo kochają sprawy personalne. I co? I rząd znalazł. Dobry rząd zrealizował zadanie. Pytanie o to, czy postawił sobie dobry cel, zniknęło. Zastąpiły je kolejne ,,newsy dnia'' – jest już dziewięć, 12, 15 mld...

Identyczna motywacja stała za pomysłem wprowadzenia Polski do eurolandu. Zamiast trójkąta dziennikarze – rząd – kryzys udało się do tematu (nawiasem mówiąc słusznie, choć przede wszystkim z innych powodów) wprowadzić opozycję. Dzięki temu już nie tylko rząd musi się tłumaczyć z kryzysowych strategii. To opozycja musi się tłumaczyć z własnych zaniedbań. Rząd ratuje, co może. W końcu próbuje wprowadzić euro.

Grubą niesprawiedliwością byłoby jednak obciążać winą za takie prowadzenie publicznej debaty jedynie rząd. Równie duża, lub nawet większa wina leży po stronie mediów. To ich słabości wykorzystują rządowi i opozycyjni spece od komunikacji. Doskonale wiedzą, że dziennikarz – zwłaszcza telewizyjny – żyje tzw. newsem. Ma zrobić ,,jedynkę'' w serwisie informacyjnym. A ją robi tylko coś nowego, najlepiej sensacyjnego. Deklaracja wprowadzania euro, dyskusja o eutanazji, telenowela o zwalnianiu ministra, lub... premier grający w piłkę.
Właśnie to ostatnie pokazało w całej pełni słabość mediów jako miejsca publicznej debaty. Piłka premiera była najważniejszą informacją dnia. A był to dzień, w którym gliwicki Opel zapowiedział spore zwolnienia. O to, co tak naprawdę jest ważniejsze, nie wypada pytać. Nawet retorycznie.
[link widoczny dla zalogowanych]

Anxious


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Czw 8:40, 02 Kwi 2009    Temat postu:

Mydlenie oczu TRYBUNA


W europejskim rankingu polska służba zdrowia zajęła 25. miejsce



Z Markiem Balickim, posłem KP Nowa Lewica, rozmawia Elżbieta Sokołowska



W pierwszym rankingu przestrzegania praw chorych w krajach Unii Europejskiej Polska zajęła dopiero 25. miejsce.
– Że jest źle, to widać gołym okiem. Niestety, nic nie wskazuje, że będzie lepiej. Tzw. plan B jest adresowany do tych szpitali, które są w dobrej albo średniej sytuacji, a nie do najbardziej zadłużonych. Na tym polega paradoks reformy według pomysłu PO i mydlenie oczu opinii publicznej.
Autorzy rankingu twierdzą, że główną przyczyną dramatu polskich pacjentów są alarmująco niskie nakłady państwa na służbę zdrowia. Zgadza się Pan z tą diagnozą?
– Zdecydowanie tak. To znajduje potwierdzenie w licznych faktach. Porównując sytuację w różnych krajach europejskich widać, że przy tak niskim poziomie finansowania, jaki jest u nas, czyli 4,5 proc. PKB, nie jest możliwe uzyskanie akceptowalnych standardów dostępu do opieki zdrowotnej. Co gorsza, powoduje to, że powstają różnice w dostępie do leczenia: na przykład zaradnym mieszkańcom dużych miast jest pod tym względem łatwiej niż innym. Chociaż nie jest to oczywiście warunek jedyny, to bez zwiększenia nakładów nie jest możliwa poprawa funkcjonowania służby zdrowia.

Ale przy okazji wprowadzanej tylnymi drzwiami reformy minister Kopacz nic nie mówi o wzroście nakładów. Raczej można odnieść wrażenie, że przekształcając szpitale w spółki rząd chce się pozbyć kłopotu.
– Dokładnie tak.
No bo czemu ma służyć ta komercjalizacja na wielką skalę? Konsekwencją będzie prywatyzacja części szpitali, co spowoduje zwiększenie pozamedycznych kosztów opieki zdrowotnej i będzie oznaczało jeszcze większe różnice w dostępie.

W warszawskim Szpitalu Wolskim, którym Pan kieruje, ma ponoć powstać spółka pracownicza?
– To nasza forma obrony przed nie najlepszymi pomysłami, groźnymi dla systemu opieki zdrowotnej. Jeżeli koniecznie będą chcieli przekształcić nasz szpital, to jesteśmy gotowi do powołania spółki pracowniczej działającej nie dla zysku. Udziałowcy nie będą mieli żadnych korzyści ze swoich udziałów poza tą, że obronią dotychczasową zasadę funkcjonowania.

Minister zdrowia zapowiedziała, że szpitale, które się przekształcą, będą promowane wieloletnimi umowami z Narodowym Funduszem Zdrowia.
– To jest niezgodne z prawem! Gdyby te zapowiedzi miały się spełnić, to odpowiedzialni za to powinni stanąć przed Trybunałem Stanu.

Zapewne chodzi o to, żeby zachęcić samorządy do przekształceń i – przy okazji – żeby nowo powstałe spółki miały szansę się utrzymać.
Szybkie przekształcenie bez zapewnienia większych środków, a już wiadomo, że w związku z kryzysem do NFZ wpływa mniej pieniędzy z tytułu składek, jest nieodpowiedzialne. Samorządy, które to zrobią, mogą być narażone na konieczność stałego dofinansowywania szpitala poprzez dokapitalizowanie, żeby uchronić go przed upadkiem. W przeciwieństwie bowiem do SPZOZ-ów 2-, 3-tygodniowe opóźnienie w płaceniu faktur przez spółkę oznacza obowiązek wystąpienia do sądu o ogłoszenie upadłości, bo jeśli zarząd szpitala tego nie zrobi, jego członkowie będą odpowiadali osobistym majątkiem. W takiej sytuacji, żeby nie dopuścić do wszczęcia procedury upadłościowej, bo to mogłoby być groźne dla pacjentów, samorząd będzie musiał dokapitalizować spółkę.

Naprawa służby zdrowia – czy to w ogóle jest możliwe?
– Jest możliwe. Przede wszystkim konieczne jest systematyczne zwiększanie składki zdrowotnej tak, aby osiągnęła 12 proc., a także opracowanie sieci szpitali. Wtedy moglibyśmy na większą skalę wprowadzać lepsze do zarządzania formy takie jak spółki użyteczności publicznej działające nie dla zysku, w których większościowe udziały miałyby samorządy. Szpitale nie powinny być spółkami dla robienia kasy, jak chce Platforma.
Dziękuję za rozmowę.



* * *



Pacjent na szarym końcu



Wprzygotowanym przez niezależnych ekspertów w Brukseli rankingu dotyczącym przestrzegania praw chorych w krajach UE, którego wyniki opublikował wczorajszy ,,Dziennik'', Polska zajęła 25. miejsce. Gorzej niż u nas jest tylko w Bułgarii, Rumunii i Portugalii. Twórcy tego rankingu ocenili m.in. dostęp do opieki medycznej, a także do nowych leków i zaawansowanych terapii nowotworowych. Jak twierdzą autorzy raportu, Polacy nie wiedzą nawet, gdzie udać się po pomoc w przypadku nagłego zachorowania, ponieważ nie ma u nas ani jednego rejestru lekarzy, ani całodobowej informacji o usługach medycznych. Poza tym, w przeciwieństwie do innych Europejczyków, w przypadku niezgadzania się z diagnozą specjalisty polski pacjent nie może natychmiast zasięgnąć porady innego lekarza – musi wrócić do swojego lekarza pierwszego kontaktu po skierowanie, a następnie znowu ustawić się w długiej kolejce.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Sob 8:29, 04 Kwi 2009    Temat postu:

Dali kasę na kampanię i wygrali pracę

Studenci, którzy przed czterema laty sponsorowali kampanię wyborczą Janusza Palikota dostali pracę w ratuszu. Prezydent Lublina Adam Wasilewski twierdzi, że nie wiedział o ich "zaangażowaniu politycznym". Opozycja przechodzi do ataku.


Sprawę ujawnił wczorajszy "Dziennik Wschodni" i "Rzeczpospolita". Chodzi o Agnieszkę O., Agnieszkę P. i Macieja Z., którzy w 2005 r. będąc studentami lubelskich uczelni wsparli kampanię wyborczą Palikota wpłacając na nią po kilkanaście tysięcy złotych. Wszyscy tłumaczyli, że zrobili to z wewnętrznego przekonania i nie oczekiwali w zamian żadnych korzyści.
Kwestią finansowania kampanii wyborczej Janusza Palikota zajmowała się już prokuratura w Radomiu. Ustaliła, że konto kampanii zasilało wpłatami w sumie kilkunastu studentów. Dawali nawet po około 20 tys. zł (limit indywidualnych wpłat na kampanię wynosił 21 tys. 225 zł). Twierdzili, że fundusze pochodzą z ich oszczędności, zarobków lub dostali je od rodziny. Śledczy prześwietlili historię ich operacji bankowych. Uznali, że zeznania studentów budzą wątpliwości, mimo to pod koniec lutego śledztwo umorzyli. Zadecydowały o tym m.in. zeznania Agnieszki O., Agnieszki P i Macieja Z. Radomska prokuratura uznała ponadto, że wykryte nieprawidłowości okazały się jedynie wykroczeniami, a te się po roku przedawniły.
Śledczy w toku umorzonego postępowania ustalili m.in., że swój udział w finansowaniu kampanii Janusza Palikota miał Krzysztof Łątka, w 2005 r. jego asystent, a dziś dyrektor wydziału sekretarza miasta w ratuszu. Miał on przekazać na konto wyborcze Palikota kwotę 84 tys. zł.

Dziś wszyscy darczyńcy pracują w ratuszu. Agnieszka O. jest kierownikiem referatu ds. relacji z organizacjami pozarządowymi, Maciej Z. został kierownikiem referatu ds. wdrażania projektów, a Agnieszka P. podinspektorem w kancelarii prezydenta Wasilewskiego. Według ratusza wszyscy dostali pracę po wygraniu konkursów.

Wczoraj w ratuszu wrzało. Prezydent Wasilewski był nieuchwytny. Po południu jego rzeczniczka Iwona Blajerska wydała oświadczenie, w którym napisała, że Wasilewski nie miał żadnej wiedzy o zaangażowaniu politycznym Agnieszki O., Agnieszki P. i Macieja Z. "Podkreślam, że w opinii prezydenta Adama Wasilewskiego aktywność polityczna osób, które starają się o pracę w urzędzie miasta, nigdy nie powinna mieć wpływu na proces rekrutacji. Jednocześnie Prezydent Lublina oświadcza, że poglądy polityczne w żaden sposób nie mogą przyczynić się do zatrudnienia kandydata ani też do zwolnienia pracownika." - napisała Iwona Blajerska.

Do ataku przystąpili też radni z klubu PiS. - Doszło do sytuacji absolutnie skandalicznej. Wydaje mi się, że pan Adam Wasilewski nie panuje nad głównym kadrowym ratusza, za którego uważany jest Krzysztof Łątka. Należy zadać pytanie, czy etaty, które otrzymali darczyńcy posła Palikota, nie są spłatą starych zobowiązań. Będę domagał się od prezydenta wyjaśnień. O ile to będzie możliwe, będziemy chcieli sprawdzić konkursy, które wygrali zwolennicy Platformy - grzmiał wczoraj szef klubu PiS w radzie miasta Piotr Kowalczyk, który dodał, że prezydent powinien natychmiast zawiesić Krzysztofa Łątkę w prawach dyrektora wydziału ratusza.

[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez w51 dnia Sob 8:35, 04 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Czw 20:55, 16 Kwi 2009    Temat postu:

Palikot: Podam do sądu. Będę domagał się miliona złotych

- Same insynuacje, pomówienia, brednie - tak Janusz Palikot określa wypowiedzi Dariusza Piątka, radnego lubelskiej PO o finansowaniu kampanii posła. Palikot zapowiedział, że w sądzie będzie domagał się od Piątka miliona złotych.
Prokuratura bada finansowanie kampanii wyborczej Palikota (14-07-08, 13:06) Słowa Piątka zamieściła "Gazeta Polska" i portal niezalezna.pl. Były współpracownik Palikota opowiada, że poseł sam płacił za swoją kampanię wyborczą. Miał opłacać studentów, którzy dokonywali wpłat na fundusz wyborczy posła. Relację Piątka nagrał bez jego wiedzy dziennikarz "Gazety Polskiej".

Janusz Palikot zapowiedział w "Kropce nad i", że pozwie Piątka za naruszenie dóbr osobistych. Powiedział też, że złożył wniosek o usunięcie Piątka z listy członków Platformy Obywatelskiej.

[link widoczny dla zalogowanych]

Bezczelny arogant nosił razy kilka i jego też ponieśli ....
Powinien w pierwszym rzedzie ...zawiesić się w pełnieniu wszystkich funkcji


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez w51 dnia Czw 20:56, 16 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Nie 22:22, 21 Cze 2009    Temat postu:

Sukcesy odmóżdżania narodowego
Tomasz Lis

Właśnie przeczytałem rządowy raport "Polska 2030". Ciekawy i mądry, pokazujący, jak w dobrym scenariuszu nasz kraj może wyglądać za dwie dekady. Szczególnie zainteresował mnie rozdział "Kapitał intelektualny".

Idzie w nim o to, co zrobić, byśmy mądrzejsi byli, a więc i bardziej konkurencyjni. Pięknie, ładnie, pomyślałem, tylko co zrównoważy wielkie starania wielu mediów, by naród ogłupić tak szybko, jak się da, tak bardzo, jak się da.
W raporcie jest o tym, że trzeba zwiększyć wydatki na edukację, że większy musi być odsetek studentów na studiach techniczno-- inżynieryjnych, że nakłady na naukę muszą rosnąć, a poziom prac naukowych też ma rosnąć. No dobrze, wskaźniki mogą być tu rzeczywiście lepsze. Tylko czy w jakimkolwiek stopniu zrównoważy to proces ogłupiania ludzi przez media, z telewizją na czele?
Prowincjonalizm i zidiocenie naszych mediów postępuje naprawdę w imponującym tempie.

Oto ostatni poniedziałek. Wszystkie dzienniki telewizyjne na świecie zaczynają się od wielkich protestów irańskiej opozycji przeciw sfałszowaniu wyników wyborów prezydenckich. Ważny kraj, który wkrótce może mieć broń atomową, jest w stanie drżenia - co z Bliskim Wschodem, co z cenami ropy, ważnymi przecież dla każdego z nas. O tym mówi świat.

U nas dwa główne dzienniki telewizyjne poświęcają temu po 25 sekund w siódmej i dwunastej minucie. Niemal w całości poświęcone są rzeczom średnio, mało lub zupełnie nieistotnym. Środa. W głównych wydaniach polskich dzienników supernews - prezydent Obama, udzielając telewizyjnego wywiadu o kryzysie gospodarczym, zabił muchę. Co powiedział? A kto się będzie takimi drobiazgami zajmował.
W programach, w których ważne miejsce przeznacza się na Palikota z tortem i Cugier-Kotkę z jej wszelakimi problemami, zabita mucha to sprawa wielkiej wagi. Nie dowiemy się z nich niestety, co z pokojem na Bliskim Wschodzie, co się dzieje na linii Obama - Netanyahu, co się dzieje z premierostwem Gordona Browna i co wynika ze spotkania przywódców Brazylii, Chin, Rosji i Indii.
Nie kłopoczcie się ludziska, my niczym ważnym głów Wam zawracać nie będziemy. My staniemy na głowie, żeby Was ogłupić, a jak już nam się uda, to będziemy biadolić, że ważnych rzeczy w dziennikach nie dajemy, [b]bo nie chcecie ich oglądać.[/b] Think

[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez w51 dnia Nie 22:23, 21 Cze 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pon 13:53, 22 Cze 2009    Temat postu:

Chodzi o kasę TRYBUNA

PO gra ustawą medialną


Przyjęte w piątek poprawki senackie, dotyczące systemu finansowania mediów publicznych, mogą doprowadzić do szybkiego upadku TVP i Polskiego Radia. W Sejmie odebrano im bowiem środki z abonamentu, w Senacie zaś nowe gwarancje niezbędnego finansowania.

Przypomnijmy: porozumienie PO – SLD – PSL przewidywało, że zlikwidowany zostanie abonament, w zamian zaś powstanie fundusz mediów publicznych zasilany przez państwowy budżet – w kwocie nie niższej niż 880 mln zł. Teraz po senackich poprawkach, bronionych z determinacją przez samego premiera, owej kwoty w ustawie nie ma. Ile media dostaną pieniędzy, zależeć ma od posłów, czyli w praktyce od koalicji rządzącej. A jeszcze dokładniej od ministra finansów. Ten zaś już zapowiedział, że np. na przyszły rok takich pieniędzy nie będzie. Nie dodając nawet jakie się znajdą.

Słowo PO się nie liczy

Partia Donalda Tuska zdaje sobie sprawę, że złamała podstawowe założenie wspomnianego wyżej porozumienia. Robi to świadomie, wiedząc, że SLD nie pozostanie nic innego jak poparcie ewentualnego – i prawie pewnego – weta prezydenta. I nic sobie z tego nie robi. Dlaczego?

Sądzę, że Platformie nie zależy na tym, by ustawa ta szybko weszła w życie. A nie zależy, bowiem nie chce poprawy sytuacji w mediach publicznych – a w telewizji w szczególności. Przecież gdyby było inaczej, to dni Farfała i jego popleczników na Woronicza byłyby policzone. Wystarczyło od początku potraktować prace na ustawą poważnie. Nie wyskakiwać z incydentalną ustawą zmierzającą niemal wyłącznie do zmian personalnych. Procedowano nad nią w taki sposób, że oczywiste było iż Sojusz nie może zachować się inaczej jak poprzeć weto prezydenta. I tak się stało. Później wydawało się, że PO chce naprawić swój błąd, że potraktowała mniejszych partnerów (SLD i PSL) poważnie. Przygotowano w miarę rozsądny projekt, przeprowadzono go przez Sejm a następnie Platforma podstawowe założenia tego porozumienia wyrzuciła – w Senacie – do kosza. Bez żadnej dyskusji, bez próby nawet porozumienia się z ,,partnerami''. Wiedząc, że taka ustawa szans na wejście w życie nie ma.

Przecież i SLD, i PSL sprzeciwiały się likwidacji abonamentu, będącego podstawą ,,publiczności'' TVP i PR. Abonament był jakimś symbolem tego, że to społeczeństwo, widzowie decydują o finansowej kondycji mediów. Oddanie tych decyzji w ręce posłów (czyli rządu) czyni je ponownie mediami państwowymi. W końcu jednak PSL i SLD uległy naciskom Tuska i Chlebowskiego, stawiając ponad własne poglądy interes mediów publicznych. Teraz zostały sprowadzone do roli szczekających na karawanę, która mimo to jedzie dalej wytyczonym przez światłą PO szlakiem.
Farfał porządzi

Ustawy długo zapewne nie będzie – Farfał porządzi na Woronicza jeszcze niejeden miesiąc a nawet niejeden rok. Można to było zmienić odrzucając sprawozdanie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że Rada skompromitowała się nie mniej niż publiczna telewizja (radia dotyczy to w zdecydowanie mniejszym stopniu). Mimo to marszałkowie Komorowski i Borusewicz – obaj z PO – sprawozdania KRRiTV pod głosowanie nie poddają. Na co czekają? Jasne, że decyzje Senatu i Sejmu jeszcze nie są decydujące, pozostaje bowiem prezydent. Ale decyzja parlamentu byłaby ważnym środkiem nacisku na Lecha Kaczyńskiego. W dodatku on sam nie chciałby chyba wziąć odpowiedzialności za przedłużenie misji Farfała. Mimo to sprawozdanie KRRiTV leżakuje sobie spokojnie w marszałkowskich szufladach...

UsłPO wie, co robi

PO ani ustawy nie forsuje, ani sprawozdań nie odrzuca. I chyba wie co robi. TVP (bo o nią głównie chodzi) pod rządami byłych neonazistów skompromituje się do końca, pozbawiona środków upadnie. A wtedy społeczeństwu będzie wszystko jedno co z tym bałaganem się stanie.
Usłyszymy wówczas zapewne, że nie pozostaje nic innego, jak tylko ją (albo jej część) sprywatyzować. A może nawet częściowo zlikwidować. Gdy nie wiadomo o co chodzi, a tym razem rzeczywiście nie wiadomo, to chodzi jak – mówi stare porzekadło – o kasę. Jeśli zamysł się powiedzie, nastąpi nowy podział tortu reklamowego, w którym TVP ma dzisiaj znaczący udział. Zyskają telewizje prywatne, czyli te, które Platformie Obywatelskiej sprzyjają. Kasa powędruje we właściwe – w rozumieniu Platformy – miejsce.
– Wierzę w rozsądek PO – mówił w piątek, po uchwaleniu senackich poprawek do ustawy medialnej, poseł SLD Stanisław Wziątek. Ma rację – PO zachowuje się rozsądnie, czyli zgodnie z interesami swoimi i swoich.

PS Daleko sięga ludzka bezczelność. Pisząc ten tekst usłyszałem w telewizji ministra Grasia, który przekonywał, że jeśli SLD nie poprze senackiej wersji ustawy to będzie ,,odpowiedzialny za utrzymanie stanu, w którym znajdują się media publiczne''. Odpowiedzialni będą więc nie ci, którzy złamali wcześniejsze porozumienie, lecz ci, którzy nie godzą się z kolejną woltą i hucpą Platformy Obywatelskiej. Panie rzeczniku, bardzo proszę, by nie traktować nas – słuchaczy pańskich wypowiedzi – jak kompletnych idiotów.
[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pią 21:46, 03 Lip 2009    Temat postu:

Lęk na Platformie

Wszyscy złożymy się na budżet



Jeżeli rząd podniesie podatki, prawie połowa Polaków nie zagłosuje na Donalda Tuska w przyszłorocznych wyborach prezydenckich – wynika z sondażu Homo Homini przeprowadzonego na zlecenie ,,Dziennika'' i Polsat News. Pod pojęciem ,,podatki'' Polacy rozumieją najczęściej stawki PIT. Platforma zdecyduje się więc zapewne na inny sposób załatania przyszłorocznej dziury budżetowej – podniesie stawki VAT i akcyzy. A to oznacza, że wszyscy zapłacimy więcej za kupowane towary i usługi.
Sygnalizował to już przewodniczący Klubu Parlamentarnego PO Zbigniew Chlebowski. Nie wyklucza on, że może dojść do podwyżki VAT na wybrane towary i usługi. Halina Wasilewska-Trenkner, członkini Rady Polityki Pieniężnej, też uważa, że byłby to dobry sposób na łatanie budżetu. – Minister finansów – powiedziała w Radiu PiN – będzie prawdopodobnie zmuszony do podwyżki podatków w przyszłym roku i ma trzy możliwości: podatki dochodowe, stawka ubezpieczenia rentowego oraz VAT. O tym, że rząd rozważa podniesienie podatku VAT, mówił też Mikołaj Herbst z zespołu doradców strategicznych premiera.


Wybiórcza skuteczność


Podatki pośrednie (VAT i akcyza) dają większość wpływów budżetowych. Wzrost stawki VAT z 22 do 23 proc. zwiększyłby dochody kasy państwa o 9 mld zł. Jeszcze więcej dałaby rezygnacja ze stawki preferencyjnej 7-proc. Wówczas jednak uderzyłoby to szczególnie w najuboższych, bo obniżoną stawkę stosuje się m.in. przy sprzedaży nieprzetworzonej żywności i odzieży dla dzieci.

Podatki pośrednie są dosyć skutecznie ściągane, ale nie od wszystkich. Niedawno telewizja pokazała kioskarkę, która nie wydała klientowi paragonu za skserowanie legitymacji studenckiej, za co stanęła przed sądem. Straty dla budżetu wynosiły w tym przypadku 5 gr.

Jeżeli myśleć jednak o zwiększeniu wpływów z VAT, to warto by się zastanowić nad poszerzeniem tzw. bazy podatkowej. Dlaczego kasy fiskalne muszą mieć taksówkarze i kioskarze, a prawnicy i lekarze już nie? Czy ktoś w PO się nad tym zastanawiał? A jeżeli tak, to do jakiego wniosku doszedł?


Ochrona zamożnych


Platforma boi się powrotu do poprzednich stawek podatku dochodowego (19, 30 i 40 proc.). Odczuliby to bowiem najmocniej ludzie o wysokich zarobkach, czyli zasadnicza część elektoratu PO. Na łatanie budżetu złożymy się więc wszyscy, zarówno bogaci, jak i biedni. Ci pierwsi prawie nie odczują podwyżki cen. Ci drudzy zubożeją jeszcze bardziej. Wzrost cen spowoduje też prawdopodobnie reakcję Rady Polityki Pieniężnej, która podniesie stopy procentowe. Wówczas więcej zapłacimy za kredyty.

Już w tym roku Platforma przymierza się do łatania dziury budżetowej pieniędzmi przeznaczonymi na pomoc dla biedniejszej części społeczeństwa. Rząd szuka obecnie 3 mld zł oszczędności w resortach, których budżety zostały już wcześniej odchudzone o ponad 9 mld zł. Jak podało Radio Zet, resort finansów już wie, że z ministerstw może uzbierać zaledwie 100 mln zł. Skąd więc weźmie resztę? Według rozgłośni, ma zamiar sięgnąć po pieniądze z rezerwy solidarności społecznej i z Funduszu Alimentacyjnego. Z każdego po 1 mld zł.


Ekonomicznie i społecznie


Takie działania są w ogromnej sprzeczności z poglądami wielu ekonomistów, którzy nie stali się ofiarami neoliberalnego ukąszenia. Jest wśród nich George Soros, jeden z największych inwestorów finansowych i filantropów. W wywiadzie dla ,,Polityki'' powiedział: – Przy niskim wzroście można osiągnąć postęp dzięki lepszej redystrybucji bogactwa przez zmniejszenie nierówności społecznych i lepsze usługi publiczne. W czasie kryzysu podatki można zwiększać tylko bogatym. Każdy to rozumie. W tym sensie podwyższenie podatków jest konieczne ekonomicznie. Ale także konieczne społecznie.

Każdy to rozumie, ale nie politycy Platformy. Jakie mają zamiary, dowiemy się niedługo. Premier Tusk zapewnił, że jeszcze latem Rada Ministrów przedstawi precyzyjny projekt ewentualnych zmian podatkowych na lata 2010 – 2011. – Za miesiąc poinformujemy, jak to powinno wyglądać – powiedział. – Nie będziemy czekali dłużej niż wymaga tego precyzyjne przeliczenie.

Wiceminister finansów Ludwik Kotecki oświadczył natomiast, że rząd będzie robił wszystko, żeby do 2012 r. zejść z deficytem sektora finansów publicznych do 3 proc. PKB. Wkrótce dowiemy się, czyim kosztem.


* * *



Fiskus nierychliwy



Według opublikowanych w tych dniach informacji Najwyższej Izby Kontroli, urzędy skarbowe bardzo opieszale ściągają zaległe podatki CIT. Na koniec 2007 r. zaległości wyniosły ponad 1,1 mld zł, w tym zaległości starsze niż 5-letnie, czyli trudne do odzyskania – ponad 600 mln zł.

Nieskuteczne jest ściąganie zaległych podatków wraz z odsetkami od osób trzecich (np. członków zarządu w sytuacji, gdy firmy już nie ma, lub nie można z jej majątku ściągnąć należnego podatku). Kwoty odzyskane w ten sposób były niewspółmierne do zaległości podatkowych. W okresie od 2007 r. wszystkie urzędy wyegzekwowały zaledwie 1,6 mln zł ze 105,5 mln zł (np. w III US w Warszawie od osoby odpowiedzialnej za zobowiązania jednej ze spółek wysokości ponad 6 mln zł wyegzekwowano zaledwie 21 tys. zł, w Radomiu od jednego z członków zarządu odzyskano tylko 125 zł z ponad 28 mln zł długu).
[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Śro 20:54, 15 Lip 2009    Temat postu:

Gdzie jest gospodarz?
Sejm o nowelizacji budżetu


Wczoraj z ust ministra finansów Jacka Rostowskiego dowiedzieliśmy się, że wielką roztropnością rządu było odwlekanie prac nad nowelizacją budżetu do połowy roku. Podczas debaty sejmowej usłyszeliśmy zapewnienia, że rząd prowadzi odpowiedzialną politykę gospodarczą. Dopiero dziś bowiem może wiarygodnie odpowiedzieć na pytanie, które cele uda się zrealizować, a które trzeba będzie przesunąć. Finansowanie świadczeń socjalnych pozostanie na niezmienionym poziomie. Priorytetem rządu jest też utrzymanie tempa wzrostu wydatków rozwojowych. Innymi słowy – dobrze jest.


A w rzeczywistości sytuacja staje się coraz bardziej niepokojąca. Z podatków wpłynie do kasy państwa 46,6 mld zł mniej niż zakładano na początku roku. Deficyt, zaplanowany na 18,2 mld zł, zwiększy się o połowę. A oszczędności budżetowe na łączną kwotę 21,1 mld zł, którymi rząd się chwali, mogą przynieść więcej szkody niż pożytku.


Świat ministra Rostowskiego


Minister Rostowski przypomniał również, że zgodnie z prognozą Ministerstwa Finansów światowy kryzys właśnie się stabilizuje. Jest to bardzo śmiała teza. Powszechnie panuje bowiem w świecie obawa, że zaatakuje nas jeszcze jedna fala kryzysu i może być ona nawet groźniejsza od pierwszej. Jeżeli ta optymistyczna prognoza MF będzie miała tyle wspólnego z rzeczywistością co poprzednie, to bądźmy przygotowani na najgorsze.


Jeszcze w grudniu 2008 r. minister finansów planował, że wzrost gospodarczy w tym roku wyniesie 4,8 proc. Zostało to powszechnie wyśmiane. Po kilku miesiącach dowiedzieliśmy się, że Rada Ministrów wprowadza korektę – wzrost wyniesie 3,7 proc. Później były kolejne poprawki – na 1,7 proc. i na 0,2 proc.


W tej sytuacji trudno uwierzyć, że nowelizacja, która wkrótce zostanie przeprowadzona przez parlament, będzie pierwszą i ostatnią w tym roku. Widać bowiem wyraźnie, że rząd nie ma koncepcji na wyjście z kryzysu. Sojusz Lewicy Demokratycznej twierdzi, że minister finansów ukrywa prawdę o stanie finansów państwa. To, co robi obecnie, jest kombinacją wirtualnej księgowości i oszczędności, które przynoszą straty. Nikt w Ministerstwie Finansów nie policzył, jak cięcia w wydatkach poszczególnych resortów wpłyną na działalność firm i wysokość płaconych przez nie podatków. Zbrojeniówka już znajduje się w fatalnej sytuacji finansowej i musi redukować produkcję oraz zatrudnienie. Wiele firm straci zamówienia publiczne i pójdzie tą samą drogą. Zagrożone są też wielkie projekty infrastrukturalne, które miały być kołem zamachowym gospodarki.


SLD: Oni dadzą sobie radę


Szef klubu Lewicy Grzegorz Napieralski uważa, że rząd nie ma pomysłów na walkę z kryzysem. Przypomniał wczoraj w Sejmie, że minister najpierw zapewniał, że nie będzie powiększał deficytu, że nie będzie dalej zadłużał państwa, bo grozi nam sytuacja taka jak na Węgrzech. – Dzisiaj – oświadczył Napieralski – minister finansów mówi ze spokojem, że musimy powiększyć deficyt. To wszystko odbije się na nas, na obywatelach, a nie na ministrach. Oni dadzą sobie radę. Szef SLD podkreślił też, że jego partia domaga się od premiera, aby powiedział całą prawdę o stanie finansów państwa.


Poseł Tadeusz Iwiński z SLD oświadczył natomiast, że nowelizacja budżetu jest spóźniona i nie wiadomo, czy ostateczna. – Nie znając całej sytuacji finansów państwa – powiedział – trudno oceniać trafność i realność proponowanych zmian. Z punktu widzenia Lewicy cięcia budżetowe nie powinny dotyczyć trzech podstawowych obszarów: służby zdrowia, polityki społecznej oraz nauki. Pytam, czy tak jest? Niestety, nie.


Podobnego zdania jest Marek Borowski, szef koła poselskiego SdPl-Nowa Lewica. – Polska gospodarka – oświadczył – nie broni się przed kryzysem, a sytuacja budżetu jest tragiczna. Mamy do czynienia z chaotycznymi cięciami. Dla wielu z nich nie ma usprawiedliwienia, jeśli chodzi o naukę, stypendia, edukację, sytuację najuboższych i jeśli chodzi o inwestycje. A przecież inwestycje napędzają gospodarkę.


Gdzie jest strategia


Od początku istnienia rządu PO-PSL widać wyraźnie, że brakuje w nim stratega od gospodarki. Wicepremier Waldemar Pawlak, który powinien pełnić taką rolę z racji zajmowanego urzędu, dał się zepchnąć do drugiej linii. Występuje co prawda z różnymi propozycjami mniej lub bardziej sensownymi, ale w sprawach strategicznych nie ma nic do powiedzenia. Ostatnie słowo należy do księgowego, który dba głównie o to, żeby słupki się zgadzały. To nie jest menedżerskie podejście, którego wymaga się od sterników gospodarki.





Czesław Rychlewski








Minister obiecał


* Na nie zmniejszonym poziomie pozostanie finansowanie świadczeń społecznych.


* Priorytetem rządu jest utrzymanie tempa wzrostu najważniejszych wydatków rozwojowych, w tym głównie na infrastrukturę.


* Do „prorozwojowych” priorytetów zaliczono również podwyżki dla nauczycieli.


* Rząd nie będzie naciskać na niezależny bank centralny, nie będzie „skoku na kasę”. Ale: jeśli NBP zastosuje standardy EBC w zrównoważony sposób, to na koniec 2009 r. „odnotuje pokaźny zysk” – nawet kilkanaście miliardów zł, które mógłby przekazać do budżetu.





Co zapowiedział minister


* Wzrost deficytu budżetowego z 18,18 mld zł do 27,18 mld zł.


* Wpływy podatkowe mniejsze od zakładanych w obowiązującej ustawie o 46,6 mld zł.


* Zwiększone – o 8,32 mld zł – tzw. dochody niepodatkowe, czyli m.in. dywidendy (o 5,3 mld zł), środki z różnic kursowych (wynik osłabienia złotego). Ponad 8 mld zł ma pochodzić z budżetu UE oraz tzw. innych źródeł.


* Nowelizacja usankcjonuje zaplanowane przez MF cięcia w wydatkach budżetowych na łączną kwotę ponad 21,13 mld zł. Z tego 10,5 mld zł to ograniczenia w rezerwach celowych, a 9,7 mld zł to oszczędności wynikające ze zmiany finansowania infrastruktury drogowej (czyli przesunięcie wydatków z budżetu państwa do Krajowego Funduszu Drogowego).



[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pon 21:11, 27 Lip 2009    Temat postu:

Balon z napisem „Arogancja”

Nowe logo Platformy Obywatelskiej


Arogancja staje się w coraz szybszym tempie znakiem firmowym rządów Platformy Obywatelskiej. Jeszcze nie tak dawno żyliśmy pod niedobrym wrażeniem ostentacyjnej, jawnie agresywnej arogancji Prawa i Sprawiedliwości. Była ona jednak inna w tonie, jednolita w stylu, bardziej prostoduszna, mniej skryta pod hipokryzją, łatwiejsza do identyfikacji, uprawiana bez rękawiczek i bez znieczulenia. rogancja PO jest inna.

Na ogół mniej demonstracyjna, bardziej wyposażona w pozory normalnych zachowań, bardziej obłudna, a przy tym występująca w większej liczbie odmian. Mimo to coraz częściej odnieść można wrażenie, że PO z każdym dniem coraz bardziej PiSieje.


Arogancja Donalda Tuska, czyli słowa na wiatr


Zacznijmy od głównej postaci PO, szefa partii i szefa rządu Donalda Tuska. Na pozór zachowuje się dość łagodnie, nie ma w nim drażliwości i stałego podenerwowania Jarosława Kaczyńskiego. Arogancja premiera przejawia się inaczej.
Rzuca na wiatr rozmaite obietnice, a następnie nic sobie z nich nie robi – wystarczy przypomnieć m.in. refundację in vitro, walutę euro w 2012 r., ostatnie zachowanie w sprawie ustawy medialnej. A także składki zdrowotnej – premier najpierw obiecał jej podniesienie mówiąc: „Jak pamiętacie państwo, pierwszą rekomendacją było podwyższenie składki, do czego ja nie byłem przekonany, ale uznałem, że trzeba szanować partnerów społecznych”, po czym z obietnicy tej bez wstydu się wycofał. W czasie jednej z sejmowych debat premier podsumował opozycję słowami Tadeusza Boya-Żeleńskiego: „Krytyk i eunuch w jednej są parafii. Obaj wiedzą jak, żaden nie potrafi”. Oznacza to, że traktuje opinię publiczną jak „stado baranów”, którym w dowolnym momencie można obiecać to, co uzna się za stosowne, a następnie potraktować to jak rzecz niebyłą. Premier nie jest zwykłym obywatelem, Polakiem-szarakiem, który coś tam komuś obiecał, ale zapomniał o tym „na śmierć” z nadmiaru spraw na głowie. Premier jest otoczony sztabem ludzi, którzy rejestrują każde jego słowo, każdy grymas na jego twarzy. Musi wiedzieć, że jeśli coś obieca, czy zadeklaruje, będzie mu to prędzej, czy później przypomniane – w końcu nawet przez przychylną mu część mediów.


Arogancja Stefana Niesiołowskiego, czyli pohukiwanie


Wicemarszałek Sejmu zawsze był postacią malowniczą, mającą w sobie coś z sarmackiej zadzierzystości. Ten impulsywny, agresywny, rugający ton wszedł jednak w krew marszałkowi Niesiołowskiemu tak bardzo, że stosuje go niemal w każdej sytuacji, czy to gdy komentuje zdarzenia w którejś z telewizji, czy to gdy kieruje posiedzeniem Sejmu. Ostatnio w nazbyt ostrym, a nawet obraźliwym, a przy tym uogólniającym tonie komentował warszawskie wydarzenia związane likwidacją KDT. – To żadni kupcy, tylko handlarze. Słowo kupiec oznacza pewną godność zawodu, uczciwość i dotrzymywanie słowa. Wokulski był kupcem. A to są handlarze, znaczna część przestępców – mówił. Epitety, których użył, bardzo emocjonalne, nie licują z godnością wicemarszałka Sejmu, który zamiast dolewać oliwy do ognia powinien raczej dążyć do jego wygaszania. A ma marszałek na swoim koncie i takie oto kwiatki: „Jak śmie ten obrzydliwy załgany hipokryta, ten obłudnik Napieralski mówić, że nie dali legitymacji partyjnej telewizji” (gdy SLD nie dał się Platformie zaszantażować w sprawie pierwszej ustawy medialnej); „Ja tę małpiarnię widziałem” (o oskarżeniach wobec min. Czumy płynących z USA).


Arogancja Ewy Kopacz, czyli zdrowie to ja


Minister zdrowia znana jest z tego, że nie lubi brać pod uwagę rad i postępuje zgodnie z zasadą, że „jeśli zrobicie tak, jak ja uważam, to będziecie zdrowi”. Dużo trzeba mieć w sobie arogancji, by żywić przeświadczenie, iż zjadło się wszystkie rozumy w dziedzinie, która na całym świecie należy do najtrudniejszych i najbardziej skomplikowanych. Tak jak wtedy, gdy porównała krytykujących reformę służby zdrowia polityków PiS do hien cmentarnych, a całą opozycję oskarżała: „Dziś służba zdrowia jest dla bogatych i takie status quo chcecie utrzymać”. Oskarżana jest też o brak dialogu ze związkowcami i opozycją. A zatrudniając młodego człowieka na lukratywnym stanowisku szefa gabinetu politycznego ministra wyjaśniała bez cienia wstydu: „Ja tego człowieka znam od dziecka. Znam też jego matkę, ojca i jego rodzinę”.


Arogancja Hanny Gronkiewicz-Waltz


W największym polskim mieście i stolicy zarazem, czyli w środowisku o wyjątkowo zróżnicowanej skali zjawisk i problemów, działa prezydent, która bardzo mało liczy się z opiniami kompetentnych środowisk, co powoduje wiele chaosu. Do takiego choćby rozwiązania problemu KDT potrafiła zastosować wariant najbardziej brutalny, a zarazem zdradzający niewiele pomyślunku przy podejmowaniu decyzji. Nie przejmuje się też opinią publiczną, jak choćby wtedy, gdy szokowała przyznawaniem współpracownikom w czasach kryzysu wysokich nagród, czy zupełnie lekceważąc zarzuty prasy o organizowanie „ustawianych” konkursów na stanowiska w ratuszu.


Arogancja drugiej linii: Nowak, Nitras, Węgrzyn


Także postacie drugiego planu Platformy dają pokazy arogancji. Szef Kancelarii Premiera Sławomir Nowak znany jest z tego, że trudno znosi krytykę i lubi wychodzić przed szereg. Jego niedawna groźba, że banki zostaną niemal siłą zmuszone do oddania dywidendy, wzbudziła opory nawet w szeregach PO i rządu.


Jakiś czas temu cała Polska widziała w telewizji, z jaką agresywną butą traktował szczecińskich związkowców ze stoczni poseł Sławomir Nitras, młody człowiek, któremu wróży się prominentną przyszłość w PO. W tym licznym gronie poseł w tzw. sejmowej komisji naciskowej Robert Węgrzyn proponujący posłance Marzenie Wróbel, by „potańczyła przy rurze”, to już tylko drobiazg.


Jak widać z tego bardzo wybiórczego wyliczenia, balon arogancji w Platformie Obywatelskiej i jej rządzie rozdął się do niebywałych rozmiarów. Zdrowy rozsądek i ostrożność nakazywałyby zainteresowanym pamiętać, że każdy balon nadmuchiwany ponad miarę musi kiedyś z hukiem pęknąć.

KRZYSZTOF LUBCZYŃSKI

[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Sob 9:42, 03 Paź 2009    Temat postu:

Partia Eureko

Mam dla państwa dobrą wiadomość. Skończyliśmy dziesięcioletni spór o PZU. Odzyskaliśmy kontrolę państwa – oświadczył uradowany Aleksander Grad. Już w pierwszym zdaniu minister skarbu mija się z prawdą. Nie można odzyskać czegoś, czego się nie utraciło. W wyniku decyzji mojego rządu z 2 kwietnia 2002 roku skarb państwa zachował kontrolę nad PZU, co nie stałoby się gdyby realizowano bez zmian fatalną umowę podpisaną przez rząd Jerzego Buzka.

Po dziesięciu latach gabinet Donalda Tuska zalegalizował bezprawie dokonane przez ministrów AWS. Uczynił tak mimo, że sejmowa komisja śledcza, głosami wszystkich ugrupowań parlamentarnych stwierdziła, aż 19 poważnych naruszeń prawa i skierowała zawiadomienia do prokuratury o popełnieniu przestępstw przez wysokich urzędników państwowych. Komisja wnioskowała też o skierowanie sprawy prywatyzacji PZU na rzecz Eureko i BIG Banku Gdańskiego do polskiego sądu, w celu stwierdzenia nieważności umowy prywatyzacyjnej z mocy prawa. Podobnie postąpiły połączone komisje sejmowe skarbu i sprawiedliwości, które latem 2007 r. przegłosowały uchwałę wzywającą ministra skarbu do skierowania wniosku do sądu o stwierdzenie nieważności umowy prywatyzacyjnej PZU.

Sejm został przez rząd Tuska kompletnie zignorowany. Politycy, którzy w komisji śledczej byli gotowi do walki o interes państwa polskiego – dziś ministrowie w rządzie PO - PSL: Cezary Grabarczyk i Jan Bury oraz inni członkowie „partii Eureko” postanowili zadowolić Holendrów ogromną kwotą 12 mld. złotych. Do czego porównać skalę tej decyzji skoro szef CBA podniósł wielki alarm z powodu 0,5 mld, które skarb państwa mógł stracić przez zmiany w ustawie o grach losowych? Skala kapitulacji jest porażająca, a najważniejsze pytanie brzmi: dlaczego rząd nie podjął żadnej próby unieważnienia umowy na gruncie prawa polskiego skoro w umowie prywatyzacyjnej z 1999 roku napisano, że wszystkie spory pomiędzy Eureko, a Skarbem Państwa rozstrzyga polski sąd?

Holendrzy wiedzieli, że w sądzie powszechnym przegrają proces. Omijając więc polski wymiar sprawiedliwości, który w umowie prywatyzacyjnej wskazany był jako właściwy do rozstrzygania sporów, Eureko wstąpiło na drogę postępowania arbitrażowego na podstawie polsko-holenderskiej konwencji o wzajemnej ochronie inwestycji. Zgoda na arbitraż międzynarodowy dokonana przez rząd Marka Belki była wyłącznie z korzyścią dla Holendrów i nie miała żadnych podstaw w umowie prywatyzacyjnej z 1999 r.

Polska przegrała przed trybunałem, jednak zabrakło nam nie racji, lecz wpływów. Poważne zastrzeżenia do wyroku zgłosił w zdaniu odrębnym arbiter prof. Jerzy Rajski, wskazując na sprzeczność tego orzeczenia z prawem międzynarodowym. Z tekstu uzasadnienia płynął ważny wniosek - skoro Eureko obeszło obowiązek skierowania sporu do polskiego sądu powszechnego, ministrowi skarbu pozostaje jeden sposób na uniknięcie płacenia odszkodowania, a mianowicie - wniosek do polskiego sądu o stwierdzenie nieważności umowy prywatyzacyjnej. Ten krok spowodowałby zawieszenie drugiego etapu postępowania przed trybunałem arbitrażowym (dotyczącego wysokości odszkodowania) do czasu rozstrzygnięcia sprawy w Polsce.

W sprawie tego największego skandalu prywatyzacyjnego toczy się postępowanie karne w Prokuraturze Apelacyjnej w Gdańsku. Z ustaleń sejmowej komisji śledczej wynika też, że Eureko nie miało prawa nabyć akcji PZU, ponieważ zakupu akcji dokonało na kredyt, czego polskie prawo zakazuje. Już tylko ten szwindel wystarczy, aby uznać nieważność umowy o prywatyzacji PZU. Zapowiedzią tego, co mogłoby stać się przed polskim wymiarem sprawiedliwości, jest kazus Zdzisława Montkiewicza, byłego prezesa PZU, oskarżonego przez Eureko o naruszenie dóbr osobistych spółki. Sąd uznał, że zasadne były jego publiczne wypowiedzi, iż Eureko nie miało prawa nabyć akcji PZU, ponieważ nie było w tym czasie spółką ubezpieczeniową, zaś zakupu akcji dokonało na kredyt. Z uzasadnienia wyroku wynika wyraźnie, że polski sąd miałby podstawy, by stwierdzić nieważność umowy prywatyzacyjnej PZU, tylko minister skarbu musi się o to zwrócić. Niestety rząd Tuska woli wręczyć Eureko olbrzymie pieniądze i wyciągnąć tą małą firemkę z kłopotów finansowych. Woli też zalegalizować bezprawie i straszyć Polaków arbitrażem. Czy dlatego, że jak się okazuje ze wszystkich partii w Polsce najsilniejsza jest partia Eureko?
Leszek Miller


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Nie 8:13, 11 Paź 2009    Temat postu:

Rząd w kropce. ZUS na kreskę
P.Miączyński, L. Kostrzewski 2009-10-07, ostatnia aktualizacja 2009-10-07 20:22:39.0

Rząd zmusza ZUS do zaciągania kredytów na wypłatę emerytur i rent. To kreatywna księgowość, za która zapłacą w pierwszej kolejności przedsiębiorcy. A później podatnicy, czyli my wszyscy


Rząd chce za wszelką cenę pokazać, że ma deficyt budżetowy pod kontrolą. Teraz premier Donald Tusk z ministrem finansów Jackiem Rostowskim udają, że ZUS nie potrzebuje dodatkowych 5,5 mld zł z budżetu. Kredyt ma więc zaciągnąć ZUS.

Takie ruchy przypominają próby tynkowania budynku w trakcie trzęsienia ziemi. Kiedy jedna rysa zostanie przykryta, zaraz pojawia się kolejna. A budynek, jak się sypał, tak sypie.

- Premierowi i ministrowi finansów można postawić zarzut niegospodarności - oskarża były wiceminister finansów w rządzie PO-PSL Stanisław Gomułka.

Skąd ten ostry i bezprecedensowy atak na rząd? Przez pieniądze dla ZUS. Wczoraj napisaliśmy, że Zakład otworzy w bankach dwie linie kredytowe w sumie na 5,5 mld zł. Funduszowi Ubezpieczeń Społecznych (to z niego wypłacane są renty i emerytury dla 7 mln Polaków) brakuje pieniędzy. A budżet państwa, który gwarantuje świadczenia najstarszym i chorym Polakom, nie chce ich dać.

Dlaczego? Bo jak twierdzi, takich pieniędzy nie ma. ZUS musi więc radzić sobie sam. Tymczasem według Gomułki to nie Zakład powinien pożyczać miliardy, lecz budżet państwa. Byłoby dużo taniej, bo rząd Polski ma dla banków wyższą wiarygodność niż ZUS.
Podatnicy mieliby do spłaty przynajmniej o 80 mln zł mniej (tyle wynosi różnica w oprocentowaniu kredytu zusowskiego i zaciąganego przez rząd). W sytuacji gdy rząd tnie na oślep, wydatki wszystkich ministerstw kwota jest nie do pogardzenia.

Przed tym, że zaciąganie pożyczek przez ZUS jest kosztowne, przestrzega nie tylko Gomułka. Nowy prezes ZUS Zbigniew Derdziuk na pierwszej konferencji prasowej poświęconej niemal w całości kredytom przyznał wczoraj, że taka pożyczka jest zwyczajnie droga.

Skąd wobec tego opór rządu? Ministerstwo Finansów milczy. Bo i co ma powiedzieć? Duet Tusk & Rostowski jest pod ścianą. Budżet się sypie. W tym roku deficyt budżetowy wyniesie grubo ponad 20 mld zł, w przyszłym ponad 52 mld zł.

Każdy kolejny miliard dokładany do deficytu to zdaniem rządu cios w wizerunek gospodarczy naszego kraju, który przecież jako jeden z nielicznych w Europie oparł się recesji. Mniejszy deficyt oznacza, że inwestorzy z całego świata chętniej będą kupować polskie papiery skarbowe - uważa rząd.

Tymczasem ekonomiści są zgodni: rząd uprawia kreatywną księgowość. Przypomina to starania starszej pani, która sądzi, że dzięki makijażowi nikt nie będzie widział upływających lat. Nikt się na to nie nabierze. Unia Europejska, banki jednakowo traktują deficyt w budżecie państwa jak i deficyt w kasie ZUS - po prostu wszystko sumują.

Ekonomiści Ryszard Petru i Krzysztof Rybiński, eksperci gazetowej "Piątki na kryzys", przestrzegają, że długoterminowe zadłużanie ZUS może odciąć przedsiębiorców od kredytów. - Banki nie będą kredytować przedsiębiorców, tylko ZUS - tłumaczy Petru. - Bo po co dać tysiąc kredytów firmom, jak można dać jeden megakredyt FUS-owi z dużą marżą - pyta Rybiński.

Jak przedsiębiorcy mają konkurować wiarygodnością kredytową z ZUS? Bank działający w kraju, jak pożyczy pieniądze ZUS, to wie, że ryzyko ma żadne, a pieniądze pewne. Po co ma się bawić w finansowanie firm?

Czym się to może skończyć? Przedsiębiorcy nie będą mieć pieniędzy (bo nie dostały kredytu). Zwolnią ludzi. A jak ich zwolnią, to dziura w budżecie ZUS się powiększy, bo bezrobotni składek nie płacą.

Zamieszanie związane z pożyczaniem przez ZUS pieniędzy to kolejny w ostatnim czasie i niebezpieczny sygnał, jak rząd traktuje pieniądze emerytów. Kilka tygodni temu pisaliśmy, że Donald Tusk chce usunąć bezpieczniki z naszego systemu emerytalnego. Aby na papierze obniżyć przyszłoroczny deficyt budżetu, wyczyści Fundusz Rezerwy Demograficznej, który ma gwarantować wypłatę emerytur dzisiejszym czterdziestokilkulatkom. Za to słono zapłacimy za dziesięć lat. Pieniądze odkładane na FRD miały być polisą dla starzejącego się społeczeństwa. Bo po 2020 r. na wypłatę emerytur dla dzisiejszych czterdziestokilkulatków może zabraknąć 46 mld zł rocznie, a w 2025 r. - nawet 63 mld zł.

Zamiast szukać długoterminowych oszczędności, Donald Tusk w imię chwilowej popularności woli uprawiać żonglerkę liczbami. Zapytamy po raz kolejny: dlaczego, panie premierze, rząd ciągle nie bierze się do reformy KRUS, emerytur mundurowych, górniczych, sędziowskich, prokuratorskich itd.? To tam można zaoszczędzić miliardy.
- Opamiętajcie się, słupek popularności to nie wszystko - słusznie apeluje do polityków Rybiński.


P.Miączyński, L. Kostrzewski


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Sob 11:39, 31 Paź 2009    Temat postu:

Chlebowski: Jeszcze nigdy w życiu tyle nie płakałem

Zbigniew Chlebowski opowiada swoją wersję wydarzeń z afery hazardowej. Zwierza się też, że z jej powodu miał myśli samobójcze.


Zbigniew Chlebowski powiedział dziennikowi "Polska", że bardzo przeżywa aferę hazardową. - Tyle razy, ile przez ostatni miesiąc, to jeszcze nigdy w życiu nie płakałem - wyznaje. Mówi, że miał myśli samobójcze, ale na szczęście rodzina bardzo go wspiera. - wiem teraz dobrze, dla kogo warto żyć - mówi.

Tłumaczy, że wszystkie jego kłopoty wynikają z "nadgorliwości i braku asertywności". - Wiele razy myślałem sobie potem: Zbyszek, ty głupku, dwoma zdaniami zmarnowałeś swoją gigantyczną karierę. Bo ja głupio obiecywałem, żeby mieć kogoś z głowy. Za słowami nie kryły się czyny - opowiada. Dlatego też, powiedział słynne zdanie: "Na 90 proc., Rysiu, załatwię".

Chlebowski żałuje, że po aferze zwołał konferencję prasową. - To był mój wielki błąd. Wszyscy widzieli, ze się potwornie pociłem - mówi.

Przypadkowe spotkanie

Chlebowski ujawnił również szczegóły swojego spotkania z Ryszardem Sobiesiakiem na cmentarzu. - To było przypadkowe spotkanie. Mięliśmy się spotkać w Świdnicy, ale wygodniej mi było umówić się w Marcinowicach. Spotkaliśmy się na stacji, a on przylega do cmentarza. Tam jest pochowana moja siostra. Jestem na tym cmentarzu przynajmniej raz w tygodniu - tłumaczy.

Czytaj cały wywiad w dzienniku "Polska"a>

[link widoczny dla zalogowanych]

Biedaczek ..... q....


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Sob 11:50, 31 Lip 2010    Temat postu:

Mataczą w sprawie katastrofy smoleńskiej ale ....

Możliwe zarzuty za złą organizację

Prokurator generalny Andrzej Seremet nie wykluczył, że zarzuty niedopełnienia obowiązków otrzymają osoby organizujące wizytę prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu. Kto dokładnie? Nie wiadomo. Szczegółowe informacje na ten temat Seremet ma przedstawić w najbliższą środę na posiedzeniu Sejmowej Komisji Sprawiedliwości. Pełnomocnicy rodzin ofiar, które zginęły w katastrofie, już kilka tygodni po tragedii wskazywali na liczne zaniedbania ze strony Biura Ochrony Rządu, Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz Ministerstwa Obrony Narodowej. – Chodzi m.in. o przygotowanie pilotów Tu-154, brak informacji o warunkach meteorologicznych i mgle nad lotniskiem Siewiernyj, wyposażenie pilotów w nieaktualne karty podejścia – mówił „Rz” mecenas Rafał Rogalski, pełnomocnik kilku rodzin ofiar. Przedstawiciele prokuratury wojskowej podkreślali jednak, że na razie na stawianie zarzutów jest za wcześnie.

Abstrachując od osoby Macierewicza ale nacisk jak widać ...skutkuje


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Nie 17:13, 01 Sie 2010    Temat postu:

JAN ROKITA KOMENTUJE Z ODDALI

"Jest związek między awanturą i katastrofą"

Jan Rokita - niedoszły "premier z Krakowa", dzisiaj rzadko komentujący polityczną rzeczywistość, był gościem "Faktów po Faktach". - Istnieje związek, pewna tragiczna sekwencja zdarzeń zaczynających się żenującą awanturą o miejsca w samolocie, a kończąca katastrofą pod Smoleńskiem - uważa Rokita.

Zdrowy rozsądek każe sądzić, że gdyby nie ten konflikt o samoloty, o miejsca, to prawdopodobieństwo tej katastrofy byłoby znacznie mniejsze - wyjaśnia dawny polityk Platformy Obywatelskiej, dzisiaj trzymający się z daleka od sejmowych ław. I odmawia wskazani strony, której należałoby przypisać odpowiedzialność za rozpoczęcie tej "tragicznej sekwencji zdarzeń".

Kto winny?
Odpowiedź zawsze będzie polityczna. Dla zwolenników PO winnym był świętej pamięci Lech Kaczyński. Dla sympatyków PiS, Donald Tusk. Ja sam miałem wrażenie, że bardziej agresywna była strona rządzą, ale to tylko moje odczucia - mówi Rokita.

[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Sob 8:56, 07 Sie 2010    Temat postu:

Jerzy Miller: Bez współpracy Rosji wciąż są dziuryStosunki polsko-rosyjskie warto pielęgnować, ale nieraz trudno nam się współpracuje, powiedział "Gazecie Wyborczej" minister Jerzy Miller.


Albo jest to kwestia wewnętrzna rosyjska, albo reakcja na nastroje w Polsce, bo za dużo się u nas źle mówi o postawie Rosjan w badaniu katastrofy smoleńskiej, dodał szef MSWiA i komisji badania wypadków lotniczych.

- Mamy dziury na tyle istotne, że nie możemy się poważyć na końcowe ekspertyzy. Możemy się domyślać pewnych rzeczy, ale komisja domyślać się nie może, musi wiedzieć, powiedział Miller.

[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pon 13:43, 23 Sie 2010    Temat postu:

Smoleńsk: niepokojące kulisy pracy prokuratorów

Czytaj także:Ofiara Smoleńska wezwana przed sąd na świadka
Wdowa po J. Kurtyce: to "mistyfikacja śledztwa"


Chodzi o przesłuchania osób w najważniejszym obecnie wątku śledztwa, który dotyczy planowania i organizacji wyjazdu delegacji do Rosji. Nasze ustalenia są niepokojące – oceniają dziennikarze.

Portal skontaktował się z kilkoma osobami, które już zeznawały. Dziwią się, że śledczy są mało wnikliwi. - Byłem w Smoleńsku 10 kwietnia. Na lotnisko dotarłem tuż po katastrofie. Opowiedziałem prokuratorowi, co pamiętam. I to mu wystarczyło. Nie wyszedł poza przygotowane pytania. O nic nie dopytywał. Sam sobie zadawałem pytania doprecyzowujące. Odniosłem wrażenie, że wiem o tej katastrofie dużo więcej od niego - opowiada jedna z osób.

Małą dociekliwość śledczych widać w zeznaniach ważnych świadków z ministerstwa spraw zagranicznych, kancelarii premiera i kancelarii prezydenta, którzy zeznawali w najpilniej teraz badanym wątku dotyczącym organizacji wizyty Lecha Kaczyńskiego.

Ich relacje są wyjątkowo krótkie. Protokół z przesłuchania pracownika kancelarii prezydenta, jedynego obecnego na lotnisku w czasie katastrofy, zajmuje zaledwie 1,5 strony maszynopisu, zastępczyni Mariusza Kazany - 2 strony, zastępcy dyrektora departamentu spraw zagranicznych w KPRM - też 2 strony. Ci właśnie urzędnicy byli bezpośrednio zaangażowani w przygotowanie wizyty i oni mają o tym największą wiedzę. Prokurator jednak nie drąży, zadowala się tym, co dostaje w niemal swobodnej wypowiedzi.
Np. osoba zeznająca mówi o spotkaniu grupy przygotowawczej; mówi ledwie dwa zdania, a prokurator już zaczyna następny wątek. Bez pytań, kto był na tym spotkaniu obecny, co ustalono, jakie dokumenty sporządzono.

Dziennikarze podkreślają, że trudno ocenić dlaczego polscy śledczy działają tak powściągliwie. Powodem może być fakt, że protokoły przesłuchań trafią do Moskwy, a prokuratorzy nie chcą przekazywać Rosjanom zbyt dużo kulisów działania naszej dyplomacji bądź argumentów na winę po stronie polskiej

[link widoczny dla zalogowanych]

Think d'oh!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pią 16:35, 27 Sie 2010    Temat postu:

LIST OTWARTY DO UBEZPIECZONYCH W ZUS Robert Gwiazdowski

Drodzy Ubezpieczeni,

Agresję wielu z Was wywołały moje słowa, żeby nie liczyć na emerytury z ZUS. Jest ona o tyle zrozumiała, że politykom udało się wam wmówić, że jesteście „ubezpieczeni”, płacicie „składki” i w ten sposób „oszczędzacie” na własne emerytury. Tymczasem Wasze pieniążki, które co miesiąc pod przymusem i groźbą kary pozbawienia wolności, są Wam pobierane pod mylącą nazwą „składki ubezpieczeniowej” są po prostu ordynarnym podatkiem celowym, przeznaczanym prawie w całości nie na Wasze przyszłe emerytury, tylko na wypłatę świadczeń dla aktualnie je otrzymujących emerytów i rencistów. W związku z tym w ZUS-ie nie ma w ogóle żadnych pieniędzy. Nie ma ich też w OFE. Nie mogą one inwestować za granicą. Nie mogą też kupować nieruchomości w Polsce. Dlatego na wzroście cen polskich nieruchomości zarabiają emeryci holenderscy i niemieccy, bo ich fundusze emerytalne mogą inwestować bezpośrednio w nieruchomości w Polsce i właśnie to robią.

Tymczasem 60% środków, które ZUS przekazuje do OFE, lokują one w „bezpiecznych” i „dobrze oprocentowanych” obligacjach skarbowych. A Skarb Państwa przekazuje je... z powrotem do ZUS, żeby starczyło na dzisiejsze wypłaty. A i tak nie starcza, więc ZUS zaciąga kredyt komercyjny w bankach!!! A skąd będą pieniądze, na spłatę tych kredytów i na wykup obligacji??? Wy je zapłacicie moi drodzy ubezpieczeni i Wasze dziatki (o ile oczywiście zdecydujecie się je spłodzić) w postaci wyższych podatków w przyszłości. Bo skąd Skarb Państwa weźmie pieniądze na wykup tych „dobrze oprocentowanych” obligacji i na kolejną dotację do ZUS na spłatę zaciągniętych kredytów? Od „ubezpieczonych” podatników je weźmie. Zapłacicie więc odsetki od swoich własnych pieniędzy, które dziś są Wam odbierane na „ubezpieczenie”.

System państwowych ubezpieczeń emerytalnych to, jak pisał zmarły przed kilkoma dniami Milton Friedman, „łańcuszek świętego Antoniego”. Płacimy dziś na emerytury naszych dziadków i rodziców w nadziei, że nasze dzieci i wnuki będą płaciły na nasze. Problem tylko w tym, że dzieci robimy coraz mniej - no bo przecież na swoje emerytury właśnie „oszczędzamy” w ZUS i w OFE. Więc po co nam dzieci? Nie mamy zresztą za dużo pieniędzy na ich utrzymanie, bo przecież połowę wynagrodzenia zabiera nam... ZUS!!! A te, które w przypływie nierozwagi spłodziliśmy, posłuchały, zdaje się, rady Pana Prezydenta i „spieprzają” do Londynu.
I tak sobie myślę, że ktoś musi to wam uświadomić. Już w 1999 roku, jak zaczynała się reforma emerytalna, Krzysztof Dzierżawski napisał o reformie artykuł: „Fakty. Mity. Sofizmaty.” Nie było jednak wówczas zbyt wielu chętnych, żeby go opublikować. Nic dziwnego! OFE wydawały wówczas 2 miliardy złotych na reklamę palm, pod którymi będą wypoczywali emeryci, jak się do nich zapiszą. Dziś już chyba wiadomo, że to była tapeta na ścianie, a nie żadne Hawaje.

[link widoczny dla zalogowanych]

d'oh! d'oh!

No chyba, że premier Tusk zwyczajowo dokona ... cudu.
Senk w tym, ze ja w cuda nie wierzę, qrwa


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez w51 dnia Pią 16:38, 27 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Nie 12:06, 29 Sie 2010    Temat postu:

Reforma emerytalna: fakty, mity, sofizmaty

Rok 2003 to piąty rok funkcjonowania reformy emerytalnej. Entuzjazm towarzyszący jej wprowadzeniu mocno już osłabł. Trudności związane z wprowadzeniem systemu komputerowego, późniejsze próby oszacowania wysokości przyszłych świadczeń, wykazujące, że po nowym systemie nie można spodziewać się zbyt wiele (a nadzieje były tak wielkie... ), wysokie koszty zarządzania aktywami - wszystko to sprawia, że o reformie można dziś mówić tak, jak o zwykłym przedsięwzięciu.

Rzecz w tym, że idea oparcia systemu emerytalnego na rozwiązaniach kapitałowych ufundowana jest na fałszywych założeniach.

Reformatorzy wykorzystują w celu uzasadnienia swojego projektu funkcjonujące w społecznym obiegu mity (niekiedy je podsycają), konstruują sofizmaty (czyli pozornie poprawne rozumowanie, zawierające jednak zamierzony i trudny do wykrycia błąd), jeśli posługują się faktami, to tylko instrumentalnie, przeważnie jednak je ignorując.

W tej pracy obalimy więc mity, zdemaskujemy ukryte błędy sofizmatów i przedstawimy fakty takimi, jakimi są one naprawdę. Wszystko po to, żeby przeklęte przysłowie "Polak przed szkodą i po szkodzie głupi" tym razem nie musiało mieć zastosowania.

FAKT: Systemy emerytalne w Europie stoją w obliczu kryzysu. Jego przyczyną są procesy natury demograficznej

Punktem wyjścia wszelkich rozważań dotyczących stanu systemów emerytalnych i propozycji ich reformowania jest zawsze diagnoza o charakterze demograficznym. Profesor Marek Góra, współtwórca nowego systemu emerytalnego, w artykule zamieszczonym w "Rzeczpospolitej" (2.04.2002) pisze: Wysokość emerytur zależy od liczby pracujących, a tych jest coraz mniej. Spadek przyrostu naturalnego jest w krajach rozwiniętych powszechny i trwały. Skalę zjawiska uzmysławia relacja pomiędzy liczbą osób pracujących a liczbą emerytów dziś i za lat pięćdziesiąt.

Michał Rutkowski, dyrektor w Banku Światowym, również jeden z twórców systemu, na konferencji "Polska reforma emerytalna w kontekście europejskim" (Warszawa, 8 listopada 2001) zwróci uwagę na powszechny charakter tego zjawiska. W przyszłości obejmować ono będzie nie tylko kraje rozwinięte, ale również te, które do rozwoju dopiero aspirują. Istota problemu polega nie tylko na spadku przyrostu naturalnego, który w większości krajów europejskich jest zastraszająco niski.

Najbardziej syntetycznym wskaźnikiem jest w tym wypadku wskaźnik dzietności kobiet wynoszący dziś w Unii Europejskiej 1,43, w Polsce 1,37 a w Czechach 1,13. Po to, żeby liczba dzieci dorównywała liczbie ich rodziców wskaźnik ten powinien przekraczać 2,1! Wskaźnik dzietności wynoszący 1,5 oznacza, że pokolenie córek będzie stanowić 0,7 pokolenia matek, a pokolenie wnuczek będzie tylko w połowie tak liczne jak pokolenie babć.

Obok tego obserwujemy wydłużanie się okresu ludzkiego życia. Tym samym wzrastać będzie bezwzględna liczba ludzi w podeszłym wieku, a przy niskim przyroście naturalnym wzrastać będzie także ich odsetek w społeczeństwie.

Wreszcie, cały świat zachodni będzie się musiał wkrótce zmierzyć z problemem wkraczania w wiek emerytalny pokolenia powojennego wyżu demograficznego. W Polsce ta generacja przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych składa się z roczników liczących 800 tysięcy osób. Dzisiaj rodzi się tutaj tylko 400 tysięcy dzieci rocznie.

Ostatecznie wszystkie te demograficzne zmiany wyrażają się dramatycznymi prognozami na przyszłość. Dla systemów emerytalnych najistotniejsze znaczenie ma relacja liczby osób w wieku produkcyjnym, wytwarzających Produkt Krajowy, do ilości osób w wieku poprodukcyjnym. Według najnowszej prognozy GUS w roku 2030 w wieku emerytalnym (powyżej 60 lub 65 lat) będzie 9,1 miliona osób wobec 5,5 milionów w roku bieżącym.

Ilość osób w wieku produkcyjnym (między 18 a 60/65) nieznacznie tymczasem się zmniejszy - z 23,2 miliona do 22 milionów osób. Stosunek liczby osób w wieku emerytalnym do liczby osób w wieku produkcyjnym wzrośnie z dzisiejszego 0,24 do 0,41 w 2030. Wzrośnie o 70 procent! Według World Population Prospect podobne wskaźniki dla Niemiec i Francji w roku 2050 wynieść miałyby odpowiednio 0,65 i 0,56.

Warto jeszcze zwrócić uwagę na fakt, że wśród ludzi starszych wzrastał będzie odsetek tych, którzy są uprawnieni do pobierania świadczeń emerytalnych w związku ze zwiększoną aktywnością zawodową kobiet i zmniejszaniem się udziału w społeczeństwie ludzi, dla których podstawowym źródłem utrzymania była praca na roli.

Procesy demograficzne są - to istotne spostrzeżenie - głównym uzasadnieniem dla projektów reformy systemów emerytalnych.

MIT: W przeszłości płaciliśmy składki na emeryturę, ale komuniści je roztrwonili i teraz nie ma środków na wypłatę świadczeń. Byłoby całkiem inaczej, gdyby nasze pieniądze pracowały

Mit wyraża się najpowszechniej pełnym goryczy pytaniem ludzi starszych: Gdzie się podziały moje składki? Jest rozpowszechniany przez polityków, przez wielu w dobrej wierze (politycy są równie często jego ofiarą jak reszta społeczeństwa) ale upowszechnianie mitu leży także w interesie organizatorów reformy. Otóż istota tradycyjnych systemów emerytalnych w kontynentalnej części Europy, także w Polsce, polega na tym, że państwo zapewnia wypłatę świadczeń wedle ustalonych (ale mogących się zmieniać) kryteriów, z których najważniejszymi są osiągnięcie odpowiedniego wieku oraz poziom zarobków z okresu zawodowej aktywności.

Środki na wypłatę świadczeń państwo pozyskuje z opodatkowania pracodawców podatkiem adresowanym do instytucji obsługujących system. Podatek ten zwany jest składką ubezpieczeniową. Podkreślmy - płatnikiem składki jest pracodawca, a w części zajmującej się pozyskiwaniem dochodów system jest prawie całkowicie zdepersonalizowany (wyjątkiem są osoby ubezpieczające same siebie - przedstawiciele wolnych zawodów, rzemieślnicy, artyści). Tak więc płatnikiem składek są kopalnie, a nie górnicy; huty, a nie hutnicy; stocznie, a nie stoczniowcy. Siłą rzeczy składki ubezpieczeniowe nie mogą być podstawą wymiaru indywidualnego świadczenia.

Dochody pochodzące z wpłat pracodawców są zasadniczo w całości i natychmiast przeznaczane na wypłatę bieżących świadczeń oraz na pokrycie kosztów administrowania systemem. (Te są stosunkowo skromne - 2-3 procent w odniesieniu do wypłacanych świadczeń). Państwo nie może środkami ubezpieczeniowymi zarządzać źle, ponieważ nie zarządza nimi w ogóle. Nie wybudowało za nie ani jednej fabryki, nie przeznaczało ich na zbrojenia albo na budowę socjalizmu.

Zarzuty, że składki "powinny pracować" (a nie pracowały) są nonsensowne, ponieważ stoją w jaskrawej sprzeczności z naturą systemu, opierającego się na zasadzie solidarnościowej a nie kapitałowej. Pokolenie dzieci i wnuków finansuje emerytury ojców i dziadków i żywi nadzieję, że w ten sam sposób będą finansowane jego świadczenia w przyszłości.

SOFIZMAT: System bismarckowski jest finansową piramidą i czeka go los należny tego rodzaju przedsięwzięciom: spektakularne bankructwo

Profesor Marek Góra w pracy "Koszty, oszczędności oraz efekty zewnętrzne związane z wprowadzeniem nowego systemu emerytalnego" (Zeszyty naukowe CASE - BRE, nr 57) powiada: Tradycyjny system europejski to piramida finansowa ukryta za solidarnościowymi hasłami. ... Oparty na niej system emerytalny musi zbankrutować. ... Warto pamiętać, że prywatne organizowanie piramidy finansowej jest nielegalne.

Błąd sofizmatu polega na pomieszaniu dwu całkowicie różnych porządków. Piramida finansowa należy do porządku kapitałowego i komercyjnego. Dla tradycyjnego systemu emerytalnego właściwy jest porządek społeczny i budżetowy. Piramida finansowa polega na przyjmowaniu zobowiązań na podstawie atrakcyjnej i niewykonalnej obietnicy.

Przez pewien czas obiecywane premie wypłaca się z bieżących wpłat (co czyni obietnicę tym bardziej wiarygodną) - dopóty, dopóki do systemu przystępują nowe ofiary. Kiedy ich zabraknie, organizatorzy pakują forsę do walizek i tyle ich widziano. Polacy mieli okazję obserwować (a niektórzy doświadczyć) piramidę zorganizowaną przez Lecha Grobelnego, Rumunia miała funkcjonujący na znacznie szerszą skalę CARITAS, w Albanii upadek piramid finansowych był przyczyną głębokiego kryzysu politycznego.

Bismarckowski system emerytalny z tego rodzaju procederem nie ma nic wspólnego. Pozorna adekwatność formuły "piramida finansowa" bierze się z faktu, że przyczyną kryzysu modelu bismarckowskiego jest także piramida - odwrócona piramida demograficzna. Wykorzystując tę geometryczną (ale tylko geometryczną) zbieżność autorzy reformy zapowiadają nieuniknione bankructwo systemu emerytalnego, przed którym może nas uchronić tylko głęboka przebudowa systemu.

Jest to oczywiste nadużycie, ponieważ tradycyjny system emerytalny w ogóle nie podlega regułom kapitałowym i zbankrutować może w takim samym stopniu jak drzewo, rzeka albo Ministerstwo Obrony Narodowej.

SOFIZMAT: Tradycyjny system emerytalny generuje dług publiczny, którego wielkość zrujnuje finanse państwa

W cytowanej wcześniej pracy profesora Marka Góry "Koszty, oszczędności oraz efekty zewnętrzne związane z wprowadzeniem nowego systemu emerytalnego" przeczytamy:


"Zadłużenie systemów emerytalnych kilkakrotnie przekracza zadłużenie wyemitowanych na rynkach w postaci typowych instrumentów dłużnych. ... Wzrost skali zadłużenia jest eksplozywny i przyjmuje znaczne rozmiary w krótkim czasie."


Cezary Mech, ówczesny prezes Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi pisze w "Rzeczpospolitej" (13.09.2001):


"Z powodu zmniejszania się różnicy między liczbą pracujących i emerytów narastać będzie problem finansowania emerytur. Dotyczy to nie tylko Polski, ale w krajach mniej zamożnych będzie to boleśniejsze.
Reformę wprowadzono ze względu na narastający tzw. ukryty dług wobec obecnych i przyszłych emerytów, zaciągnięty w poprzednim systemie - dług tym większy, że ówczesne władze często rekompensowały niskie wynagrodzenia obietnicami szczególnych przywilejów emerytalnych.


Tego długu nie widać w bieżących budżetach, ale gdyby nie reforma systemu emerytalnego, państwo nie byłoby w stanie sfinansować jego dalszego narastania."

Błąd sofizmatu polega na komercjalizacji układu z natury rzeczy będącego komercjalizacji zaprzeczeniem. Określenie wielkości długu polega na zsumowaniu wszystkich przyjętych dotąd przyszłych zobowiązań w oparciu o obowiązujące dzisiaj zasady. Góra podaje nawet matematyczny wzór pozwalający precyzyjnie określić wysokość długu:

DT = S(1+ r)t-1Dt , gdzie r jest "wewnętrzną stopą zwrotu w systemie emerytalnym".

Wedle Marka Góry tą stopą zwrotu w tradycyjnych systemach emerytalnych ma być obietnica wypłaty świadczenia ("obietnica, czyli pośrednio stopa zwrotu"). Cóż za miczurinowska kombinacja! - chciałoby się zawołać. Otóż w tradycyjnych systemach emerytalnych nie ma kapitału, nie ma przeto zwrotu z kapitału i nie ma tym bardziej żadnej stopy zwrotu. Zostaje tylko obietnica, tylko niezobowiązująca obietnica!

Tradycyjny system emerytalny jest "miękki" jeśli idzie o ustalanie wysokości poszczególnego świadczenia i ogólny poziom wydatków na emerytury. Jeśli stan publicznej kasy wymaga ich obniżenia, czyni się to bez wahania (albo nawet z jakimiś wahaniami). Decyzja tego rodzaju ma charakter wyłącznie polityczny.

W ciągu ostatnich kilkunastu lat w Polsce wielokrotnie zmieniano algorytm ustalania wysokości świadczeń i ich późniejszej waloryzacji. Cezary Mech z satysfakcją oznajmi w cytowanej wypowiedzi, że dzięki reformie emerytalnej udało się obniżyć stopę zastąpienia o kilkanaście punktów procentowych.

Michał Rutkowski powiedział dziennikarzom "Gazety Wyborczej", że "zapadła decyzja, że do końca 2010 roku wszystkie kraje unijne mają podwyższyć wiek emerytalny o pięć lat, aby nie załamać swoich budżetów" (GW, 12.07.02).

Innymi słowy poziom "długu" wyznacza nie wzór profesora Góry, ale możliwości finansów publicznych. Jeśli w kontekście wydatków emerytalnych mówić o długu, to tylko jako o "długu wdzięczności" jaki pokolenie synów i wnuków winne jest pokoleniu ojców i dziadków.

Konkludując: wydatki emerytalne mają charakter wydatków budżetowych - tak jak wydatki na edukację, obronę narodową, ochronę zdrowia. Nikomu nie przyszłoby jednak do głowy mówić o długu edukacyjnym czy długu obronnym, choć wiadomo, że wydatki w jednym i drugim przypadku będą ponoszone także w przyszłości.

MIT: Reforma emerytalna była w najwyższym stopniu konieczna (ponieważ w przeciwnym wypadku system emerytalny musiałby się załamać)

Ten mit żywi się sofizmatami finansowej piramidy i straszliwego długu. Jego ofiarą padają politycy, ale to właśnie oni przyczyniają się do rozpowszechniania mitu. Ten bowiem jest potrzebny dla uzasadnienia dzieła reform, którego trud podjęli.

W rzeczywistości system jest ze swojej natury całkowicie odporny na wszelkie załamanie. W razie potrzeby skorzysta ze sposobu zachwalanego przez Cezarego Mecha i obniży stopę zastąpienia lub pójdzie tropem wskazanym przez Michała Rutkowskiego i podwyższy wiek emerytalny o kolejne 5 czy 10 lat. Gdy to nie wystarczy, zmieni mechanizm waloryzacji. Nie załamie się nigdy.

FAKT: Istota zmiany systemu emerytalnego: kapitalizacja, komercjalizacja, personalizacja

Kapitalizacja

Mówiliśmy wcześniej, że tradycyjny system emerytalny jest jednym z elementów systemu wydatków i dochodów publicznych. Należy do sektora budżetowego, nie rynkowego. Reforma emerytalna wprowadzona tutaj w 1999 roku polega na szokującej w tym zakresie zmianie.
System emerytalny, nawet tam, gdzie jest obsługiwany przez państwo (I filar ZUS), został przeniesiony do sektora rynkowego. Składka, mająca do tej pory charakter parapodatkowy (podatek adresowany na wypłatę emerytur), zostaje potraktowana jak kapitał w komercyjnym systemie finansowym.

W I-szym filarze składka lub jej część tam trafiająca jest zapisywana na indywidualnym koncie ubezpieczonego i powiększana o ustalone ustawowo odsetki, dopisywane do kapitału. Rzecz w tym, że kapitał ten pojawia się na koncie tylko na mgnienie oka.
W następnej chwili zostaje bowiem przeznaczony na wypłatę bieżących świadczeń emerytalnych i przez rzeszę emerytów jest raz na zawsze, nieodwołalnie skonsumowany. Owszem, państwo przyjmuje wobec FUS zobowiązania, ale jest to operacja, która precyzyjnie określa tylko zadłużenie państwa wobec obywateli.

Sam kapitał nie istnieje. W sensie rachunkowym zobowiązania te stanowią pasywa państwa. Aktywa, potrzebne dla zrównoważenia bilansu, stanowić muszą w tej sytuacji przyszłe dochody państwa. Innych aktywów nie ma i być nie może.

Co więcej, osoby, które pracowały przed wejściem w życie nowego systemu zostają z mocy ustawy wyposażone w kapitał początkowy, proporcjonalny do zarobków stanowiących podstawę dla opłacanych w przeszłości przez pracodawcę składek ubezpieczeniowych.

Marek Góra pisze: "[Kapitał początkowy] już obecnie jest własnością osób ubezpieczonych i zarabia procenty na rzecz swego właściciela. Wsteczne uzupełnienie konta jest jedynie czynnością techniczną. ("Koszty, oszczędności oraz efekty zewnętrzne związane z wprowadzeniem nowego systemu emerytalnego").

Kapitał ten został jednak skonsumowany przed laty przez ówczesne pokolenia emerytów. Ponieważ nie istnieje - niczego nie zarabia. Zapis na koncie ubezpieczonego wyposażonego w "kapitał" początkowy oznacza wyłącznie zadłużenie państwa wobec swoich obywateli.

Komercjalizacja

Część składki (7,3 procent z 19,52) trafia do drugiego, stricte komercyjnego filara ubezpieczeń. Składają się nań otwarte fundusze emerytalne, rywalizujące ze sobą o przymusową klientelę. Rywalizują wysokością bieżącej stopy zwrotu, wysokością prowizji, mniej lub bardziej bezwzględną strategią akwizycyjną.

Istotą działalności funduszy są operacje spekulacyjne na rynku krajowych papierów skarbowych oraz na rynkach papierów przedsiębiorstw. W ograniczonym ustawą zakresie fundusze operować mogą także poza granicami kraju. Za swoje usługi otrzymują wynagrodzenie - pobierają opłatę za przyjęcie składki oraz opłatę za zarządzanie powierzonymi środkami.

Personalizacja
Reforma emerytalna pobór składek oraz ich późniejsza ewidencję spersonalizowała. Dawny podatek od funduszu płac (taki charakter miały wcześniej składki ubezpieczeniowe) został zamieniony na swego rodzaju wpłatę na indywidualne konto oszczędnościowe (w przeważającej większości przypadków nawet dwa konta).

FAKT. Skutki zmiany: zwiększenie efektywnego obciążenia pracy; poszerzenie sektora publicznego; zobowiązanie o charakterze niewiążącej i nieścisłej obietnicy przekształca się w twardy dług publiczny ujęty w zapisach na rachunkach osób ubezpieczonych; spadają dochody ZUS z tytułu zwolnienia ze składki najwyższych wynagrodzeń

Obciążenie pracy

Efektem personalizacji składek (dodajmy, że efektem zamierzonym i oczekiwanym) jest zwiększenie dyscypliny poboru składki ubezpieczeniowej. Silne przeświadczenie, że przyszłe świadczenie będzie miało związek z dzisiejszymi zapisami na kontach ubezpieczeniowych sprawia, że pracownik, w którego imieniu pracodawca odprowadza składkę, jest żywotnie zainteresowany jak najskrupulatniejszym wywiązywaniem się ze zobowiązań ze strony swego patrona. Wcześniej pracownikowi było to doskonale obojętne, pracodawca zaś wykorzystywał wszelkie mniej lub bardziej legalne sposoby, aby swoje zobowiązania wobec ZUS obniżyć.

Tym samym będziemy obserwować proces zbliżania się efektywnego obciążenia pracy do wartości nominalnych (w Polsce jest to blisko 90 procent w odniesieniu do płacy netto). Ponieważ istnieje niewątpliwy związek między wysokością kosztów pracy a popytem na pracę, pośrednim skutkiem reformy będzie obniżenie skłonności do zatrudniania pracowników. Co gorsza, personalizacja systemu znakomicie utrudnia jakąkolwiek zmianę na tym polu.

Marek Góra w cytowanej pracy "Koszty, oszczędności oraz efekty zewnętrzne związane z wprowadzeniem nowego systemu emerytalnego" twierdzi: W nowym systemie emerytalnym cała składka emerytalna, czyli 19,52% przestaje mieć charakter podatku. Dla osób, za które składka jest płacona staje się ona elementem ich oszczędności. Znaczy to, że nie jest już ona elementem klina podatkowego. Jego wartość jest w ten sposób silnie redukowana (o prawie 20 punktów procentowych!), a co za tym idzie istotnie zmniejsza się oddziaływanie najsilniejszego czynnika generującego bezrobocie. Cóż, wiara czyni cuda. Niestety, nie w tym wypadku.

Wiara, że wraz ze zmianą nazwy obciążenia pracy związanego z systemem ubezpieczeniowym zmieni się jego oddziaływanie na rynek pracy, nawet wiara wyjątkowo żarliwa, nie wystarczy do wywołania zmiany jakiejkolwiek.

Zmienia się nazwa, ale nie charakter daniny. Z punktu widzenia pracodawcy nie zmienia się nic zgoła - poza bez porównania bardziej restrykcyjnym systemem poboru składek. Gdyby miało być inaczej, pracodawcy musieliby odmiennie traktować pracowników, którzy ze względu na zaawansowany wiek pozostali w dawnym porządku - w ich wypadku składka emerytalna nadal jest "elementem klina podatkowego"; i tych, którzy nowym systemem zostali przymusowo objęci - tu wartość "klina" miałaby być zredukowana o 20 punktów procentowych. Rzecz w tym, że takie rozróżnienie może istnieć tylko w imaginacji autorów reformy, ale nie istnieje w sferze realnej.

Dług publiczny

Pamiętamy, że w systemie bismarckowskim nie podejmowano żadnych konkretnych zobowiązań wobec ubezpieczonych. Mieliśmy do czynienia z dość mglistą obietnicą, że po osiągnięciu pewnego wieku można się spodziewać wypłaty jakiegoś świadczenia. Tylko tyle. Pamiętamy, że mimo to dla uzasadnienia reformy używano argumentu o monstrualnych rozmiarów "długu emerytalnym". O paradoksie!

Nieistniejący dług był uzasadnieniem dla przeprowadzenia reformy, której najważniejszym skutkiem jest wygenerowanie długu realnego - długu twardego, konkretnego, skrupulatnie zarejestrowanego na kontach ubezpieczonych. Długu przyzwoicie oprocentowanego. Długu, od którego niepodobna się uwolnić.

Poszerzenie sektora publicznego

Efektem reformy emerytalnej jest poszerzenie sektora publicznego o II-gi filar ubezpieczeń - element nowy, wcześniej nieistniejący. II-gi filar przynależy do sektora publicznego, ponieważ składka na jego rzecz jest przymusowa i ściągana przez państwo. W perspektywie kilku dziesięcioleci zobowiązania wobec emerytów nie zmniejszą się w wyniku reformy z 1999 roku.

Konieczność przekazania części składki do II-go filara uszczupli dochody ZUS o kilkanaście miliardów złotych w skali roku. O tę kwotę zwiększą się wydatki budżetu państwa rekompensujące ten uszczerbek. Kilkanaście miliardów złotych to równoważnik ok. 2 procent PKB albo 4 procent wydatków publicznych.

Wraz ze zmianą struktury ubezpieczonych, w której udział uczestników II-go filara będzie wzrastał, także kwoty przekazywane przez ZUS do II-go filara będą wzrastać. Wraz z wprowadzeniem II-go filara ubezpieczeń gwałtownie zwiększyła się nierównowaga finansów publicznych w Polsce.

Spadek dochodów

Być może najmniej istotnym skutkiem reformy - ale skutkiem mimo to ważkim - jest pozbawienie ZUS-u części dochodów pochodzących z opodatkowania składką najwyższych wynagrodzeń. Ta część wynagrodzenia, która przekroczy 2,5 krotność przeciętnego wynagrodzenia ze składki jest zwolniona.
Regulacja ta dotyczy bardzo wąskiej grupy osób, ale suma ich dochodów jest bardzo duża. Wedle szacunków ubytek dochodów ZUS z tego tytułu wynosić ma 3 miliardy złotych. To równowartość 3 procent budżetu ZUS albo połowy wydatków na bezpieczeństwo publiczne. Na kulturę przeznacza się w Polsce z budżetu państwa 700 milionów złotych.

SOFIZMAT. Nowy system emerytalny sprzyja rozwojowi gospodarczemu, ponieważ generuje oszczędności - zamieniane później na inwestycje

Marek Góra, "Koszty, oszczędności oraz efekty zewnętrzne związane z wprowadzeniem nowego systemu emerytalnego":


...przejście do nowego systemu jest dla gospodarki korzystne. ... W gospodarce dynamicznie efektywnej - a taka z pewnością jest polska gospodarka - zwiększenie oszczędności finansujących inwestycje przyspiesza wzrost gospodarczy. ... System emerytalny jest wspaniałym narzędziem rozwoju gospodarczego, ze szczególnym uwzględnieniem infrastruktury.
Sofizmat wykorzystuje pozytywną konotację słów "oszczędność" i "inwestycje". Oszczędność jest cnotą - niewątpliwie. Inwestycje są pożądane - na ogół. Ale jest i druga strona medalu. Nagromadzenie inwestycji chybionych jest najczęstszą przyczyną kryzysów gospodarczych.
Oszczędności również miewają swoją ciemną stronę. W tym przypadku mamy do czynienia nie ze zwykłymi oszczędnościami, ale z oszczędnościami przymusowymi. Strażnikiem przymusu oszczędzania jest państwowy aparat fiskalny. "Oszczędności" pochodzą z opodatkowania pracy składką ubezpieczeniową.

Pisaliśmy wcześniej, że personalizacja systemu poboru składek przynieść miała w efekcie zwiększenie ich ściągalności. Uszczelnienie systemu poboru oznacza zaś zwiększenie kosztów pracy. Dotknie to boleśnie firmy słabe kapitałowo - te, w których dominującym składnikiem kosztów są koszty pracy. Są to firmy małe.

Z ekonomicznego punktu widzenia reforma wymusza transfer kapitału z małych firm (cierpiących na jego niedostatek) do wielkich organizacji gospodarczych obecnych na giełdzie papierów wartościowych. Więcej! Wspomina się coraz częściej i coraz głośniej o konieczności lokowania tego kapitału poza granicami kraju.

Tak więc inwestycje mają w tym przypadku swoją cenę. Płaca ją małe i średnie przedsiębiorstwa; firmy, które były podstawą polskiego cudu gospodarczego pierwszej połowy dekady lat dziewięćdziesiątych; firmy, które w okresie 1990-1997 stworzyły tutaj kilka milionów miejsc pracy - od podstaw.

Tak więc błąd sofizmatu polega na ujawnieniu tylko części zjawiska. Sofizmat pokazuje korzyści, ale nie pokazuje ceny, którą przychodzi za nie zapłacić. Pokazuje inwestycje, które powstaną, ale przemilcza te - stokroć efektywniejsze - które nie powstaną, ponieważ środki małych firm, z których mogłyby zostać sfinansowane, zostaną skierowane gdzie indziej.

MIT. Nowy system emerytalny pozwala oszczędzać na emeryturę i uniezależnić się od zjawisk demograficznych

W wywiadzie dla "Gazety Bankowej" (nr 10/2000) Marek Góra na pytanie "Czy więc uda nam się uciec od demografii"? odpowiada: Rozwiązaniem tego problemu są właśnie indywidualne konta i powiązanie emerytur ze składkami oraz tempem wzrostu ich realnej wartości.

W jego pracy "Koszty, oszczędności oraz efekty zewnętrzne związane z wprowadzeniem nowego systemu emerytalnego" przeczytamy zaś: Wartość oczekiwana wypłat z systemu równa jest sumie wpłat do systemu powiększonej o należny procent. ... [Celem istnienia] obowiązkowego systemu emerytalnego jest dostarczenie ludziom bezpiecznej i opłacalnej metody alokacji dochodu w cyklu ich życia.

W rzeczywistości nie można alokować dochodu w czasie. Nie można przenosić w czasie wartości, a tylko ich symbole. Te symbole chętnie brane są za wartości same, ale same przez się żadnej wartości użytkowej nie posiadają. Oszczędzamy więc na starość nie jedzenie, opał, odzież - ale papier. Żywimy nadzieję, że papier ten da się łatwo wymienić na wartości realne (powiększone o należny procent!).
Niestety, to czy uda się dokonać wymiany papieru (wartości symbolicznych) na jedzenie, opał czy odzież (wartości realne) wcale pewne nie jest. Wszystko zależeć będzie od kontekstu okoliczności, w jakich wymiana będzie się dokonywać.

W szesnastowiecznym traktacie "O pieniądzach" Bernardo Davanzatti tak pisał o tej zależności:


"Szczur jest stworzeniem wielce odrażającym, ale podczas oblężenia Cassilino jednego szczura sprzedawano za 200 florenów i nie było to drogo, ponieważ ten kto go sprzedał umarł z głodu, a ten drugi ocalił się od śmierci."
Problem sprowadza się zatem do wzajemnej relacji między podażą dóbr symbolicznych i podażą dóbr realnych. Symbole to mają do siebie, że ich wartość jest szalenie nietrwała, ulotna, gotowa zmienić się gwałtownie z dnia na dzień, z godziny na godzinę. Jeśli popyt na symbole (np. akcje giełdowe) będzie odpowiednio wysoki, to ich cena będzie wzrastać (ku satysfakcji inwestorów). Ale gdy popyt zmaleje, a wzrośnie podaż będzie zgoła odwrotnie.
Mówił o tym Adam Chełchowski, przewodniczący Rady Inwestycyjnej Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych, w referacie wygłoszonym na seminarium Fundacji CASE i BRE Banku w grudniu 2001:


Musimy przy tym pamiętać, że w początkowym okresie składki będą przewyższały wypłaty. Efektem będzie stały dopływ środków na rynki finansowe, co sprawi, że popyt na aktywa finansowe, a zarazem ich ceny powinny wzrastać.
Z czasem wypłaty staną się równe składkom, a następnie będą od nich wyższe. Podaż aktywów finansowych przewyższy popyt, przez co ich ceny będą miały tendencję spadkową. Byłoby to szczególnie groźne, gdyby ograniczono możliwości inwestowania przez OFE wyłącznie do rynku krajowego.

W ten sposób uzależnilibyśmy efektywność systemu emerytalnego od krajowych tendencji demograficznych. Środki otwartych funduszy emerytalnych będą na tyle duże w porównaniu z polskim rynkiem kapitałowym, że w początkowym okresie mielibyśmy zapewniony trend wzrostowy, który niestety z czasem zmieniłby swój kierunek wraz z groźbą krachu o rozmiarach mogących mieć zgubny wpływ dla sfery realnej gospodarki (Zeszyty BRE-CASE, nr 57).

Od demografii nie sposób się uwolnić. W rzeczywistości, to nie wysokość bieżącej stopy zwrotu, nie wartość zgromadzonych na kontach emerytalnych środków u progu przejścia na emeryturę - ale możliwość ich wymiany na dobra użytkowe podczas całego okresu emerytalnego będzie decydować o materialnym poziomie życia emerytów. Ta zaś zależeć będzie najbardziej, jeśli nie wyłącznie, od zjawisk demograficznych.

FAKT. Świadczenia emerytalne są zawsze pochodną podziału wytworzonego przez pokolenie aktywne zawodowo PKB. Są granice obciążania tego pokolenia finansowaniem świadczeń. Wysokość pojedynczego świadczenia będzie więc funkcją przypadającej starszej generacji części PKB i liczebności pokolenia emerytów. W żadnej mierze nie będzie zależała od zgromadzonych składek

Rozstanie się z iluzją jest zawsze bolesne. Byłoby najlepiej, żeby jej w ogóle nie ulegać. Jeśli się jednak uległo, lepiej rozstać się z fantomem wcześniej niż później. Nie ma ucieczki od demografii. Konsumpcja pokolenia emerytów - bez względu na rodzaj systemu emerytalnego, w którym uczestniczyli, a zatem bez względu na to, czy był to system repartycyjny czy kapitałowy - jest zawsze pochodną podziału Produktu Krajowego wytworzonego przez pokolenie aktywne zawodowo.

Z tego powodu relacje między liczebnością pokoleń mają znaczenie kluczowe. Przypomnijmy: w 2030 roku będzie w Polsce ponad 9 milionów osób w wieku emerytalnym. Dzisiaj jest ich 5,5 miliona. W wieku produkcyjnym za lat trzydzieści będzie 22 miliony osób - dzisiaj ponad 23 miliony. Problem sprowadza się więc do tego, jaką część PKB będzie można przeznaczyć na wypłatę świadczeń emerytalnych w przyszłości.

Nie wydaje się możliwe, by była to część znacząco wyższa niż dzisiaj. Już dziś bowiem obciążenie PKB świadczeniami natury socjalnej jest w Polsce bardzo wysokie, znacznie wyższe niż w krajach zachodniej Europy, mających status państw opiekuńczych. W tym bilansie trzeba wziąć pod uwagę konieczność sfinansowania wydatków na opiekę zdrowotną, zwiększonych na skutek znacznie większego udziału w społeczeństwie ludzi w podeszłym wieku.

Tę część PKB, którą pokolenie go wypracowujące będzie w stanie przeznaczyć na wypłatę świadczeń, trzeba będzie podzielić miedzy 9 milionów świadczeniobiorców. Wysokość pojedynczego świadczenia będzie więc funkcją granicznej wielkości części Produktu Krajowego, która będzie mogła zostać przeznaczona na wypłatę emerytur oraz ilości osób partycypujących w tym podziale.

W takim razie pojęcie bezwzględnej wartości środków zgromadzonych na obu rachunkach emerytalnych jako podstawy wymiaru świadczenia traci po prostu sens. Ta wartość jest względna i nigdy nie da się, jak sugerują twórcy i animatorzy reformy, oderwać od demografii.

Zakończenie

Niezależnie od wszystkich kwestii podnoszonych wyżej, reforma emerytalna ma brzemienne konsekwencje w postaci oddziaływania na społeczną świadomość. Po pierwsze, każe młodym ludziom zajmować się problemami związanymi z ich własną emeryturą. Każe im wybierać ten czy ów fundusz emerytalny, każe im pracowicie śledzić i obliczać jakieś stopy zwrotu (na które oczywiście nie mają najmniejszego wpływu).

Rozpowszechnia się wśród młodzieży mentalność rentiera, kosztem właściwej temu pokoleniu mentalności zdobywcy. Mentalność rentiera pociąga za sobą społeczne zachowania. Ostrożne, podszyte obawą, żeby broń Boże nic nie stracić, defensywne. Na takiej mentalności nie można zbudować silnej gospodarki. Można tylko niewiele, ale systematycznie tracić.

Jeśli zmiany mentalności miałyby być trwałe, to właśnie one okazałyby się największym przekleństwem nieszczęsnej reformy.

Po drugie, reforma sprzedaje (za ciężkie pieniądze) złudne nadzieje na niezależność od demografii. Demografia nie kształtuje się najlepiej - powiadają reformatorzy - ale nie martwcie się, potrafimy sobie z tym poradzić. Świadomość katastrofy demograficznej nie przebija się do opinii publicznej.

Zamiast bić na trwogę, reformatorzy podają środki odurzające. Zamiast wezwania "Rozmnażajcie się!" - wezwania pełnego odwagi, wiary, nadziei; wezwania, które jest odpowiedzią na twórczą naturę człowieka - zamiast tego słyszymy nędzne, przyziemne, obrzydliwe "Rozmnażajcie swoje pieniądze!" reformatorów.

Pora wyciągnąć wnioski.

d'oh! Think


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Czw 21:06, 04 Lis 2010    Temat postu:

Kolejny niepokorny radny Platformy zdegradowany. - Pracowałem tak dużo, ale spotkała mnie kara. Nie mam czego już szukać na listach PO - mówi Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, radny sejmiku Mazowsza


Więcej... [link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pon 19:08, 20 Gru 2010    Temat postu:

Chór wujów

18 grudzień 2010


Ostatnio, minister finansów Jacek Rostowski odłożył wejście Polski do strefy euro ad calendas Graecas, czyli na świętego Nigdy. A może tylko w bliżej nieokreśloną przyszłość? Nie będę rozpaczał, od początku pisałem i mówiłem, że ogłoszenie terminów wchodzenia Polski do euro ma charakter politycznego marketingu, nie ma nic wspólnego z realną ekonomią i raczej prędzej niż później zostanie zastąpione przez piarowców Tuska innym chwytliwym hasłem, a przede wszystkim: korzyści z tego rozwiązania wydają się dla nas dyskusyjne. Natomiast sama historia owego projektu i “debaty” wokół niego wiele mówi o naszej rzeczywistości.

Przypomnijmy ją więc.

We wrześniu 2008 w drodze na Forum Gospodarcze w Krynicy premier Tusk ogłasza, że w 2011 przystąpimy do strefy euro. Chór postępowych chwalców Tuska pogrąża się w zachwycie i od razu rozpoczyna potępianie defetystów, których ewentualne wątpliwości mogą opóźnić ten wielki krok na drodze rozwoju naszego kraju. Zachodni politycy, dyplomaci i analitycy są zdumieni. Datę taką ogłasza się po długotrwałych, tajnych negocjacjach i porozumieniu między krajem aspirującym i europejskimi decydentami. Tymczasem żadnych rozmów w tej kwestii nie było.

Szefowie banków centralnych telefonują do prezesa NBP, Sławomira Skrzypka z pretensjami. Nie chcą wierzyć w jego delikatne sugestie, że niewiele wie o rządowym projekcie. W rzeczywistości Skrzypek dowiedział się o nim razem z innymi Polakami. Wszystko wskazuje, że podobnie było z ministrem finansów. Ot, szefowie piaru uznali że taka deklaracja rozentuzjazmuje media, a dla premiera, który w ten sposób robi politykę, okaże się korzystna. Nie mylili się. Kurs złotego wahnął się w górę i , co musiało być efektem chaosu po ogłoszeniu tej decyzji i było do przewidzenia dla każdego kto ma elementarną wiedzę o ekonomii. Inteligentni piarowcy mogli zarobić setki milionów. Nie sugeruję, że po to proponowali owe wystąpienie, ale w normalnym kraju i taka interpretacja zostałaby wzięta pod uwagę. W Polsce Tuska przez medialny chór nazwana zostałaby obłąkaną teorią spiskową i eliminowała autora z cywilizowanego świata.

Prędko okazuje się, że rok 2011 jest niemożliwy i ogłoszone zostaje, że premier mówiąc 2011 miał na myśli 2012. Chór medialny uznaje to za oczywistość i rozpoczyna egzaminowanie prezydenta Kaczyńskiego tudzież opozycji z entuzjazmu dla przystąpienia Polski do euro w tym terminie. Jakiekolwiek wątpliwości oznaczają brak elementarnej wiedzy ekonomicznej, wstecznictwo, antyeuropejskość, endeckość i ośmieszać mają tych, którzy je zgłaszają. Euro w 2012 okazuje się głównym i jedynym projektem gospodarczym rządu PO. Musi rozwiązać wszelkie nasze ekonomiczne problemy. Debata na ten temat polega na wykazywaniu ignorancji niedowiarków.

Stopniowo zaczynamy mówić o innych sprawach, a potem pojawia się gospodarczy kryzys. Był on zaskoczeniem, a więc nie można zarzucać premierowi, że go nie przewidział — słyszymy.

Uwagi, że przystąpienie do euro jest projektem, który musi przewidywać zmianę koniunktury, powodowane być muszą złą wolą. No, ale od ambitnego planu przystąpienia do euro nie zawieszamy. Tylko mówimy o nim mniej zwłaszcza, kiedy w oczy zagląda związany z tym wymóg dyscypliny finansowej. Wreszcie minister finansów ogłasza: nie przystąpimy do euro jeśli nie zostaną zmienione zasady liczenia długu naszego kraju, który pod jego kierownictwem rośnie w tempie imponującym. Europa przystaje na zmianę kryteriów chociaż od tego dług nasz nie ulega zmianie, a tylko przesuwamy jego spłatę na później i trudniejsze okoliczności. Niezależnie od tego o przystąpieniu do strefy euro mówić przestajemy.

Można powiedzieć: ot przykład strategii Tuska, w której nie meritum, a o wizerunek chodzi. Rzucić chwytliwe hasło, skoncentrować na nim uwagę, aż do zmęczenia publiczności i przerzucić się na inne.

Sęk w tym, że taka w sumie rujnująca polityka nie byłaby możliwa bez opiniotwórczego, medialnego chóru klakierów. Gdzie są dziś te medialne, ekonomiczne autorytety, które powtarzały, że bez euro w 2012 nie przeżyjemy i że zaleczy ono wszystkie nasze bolączki? Gdzie chór tych, który dezawuował każdą próbę rzeczowej debaty na ten temat?

Czeka na kolejne hasło Tuska.
[link widoczny dla zalogowanych]

Nie znoszę Wildsztajna ale w tym przypadku ma ... rację d'oh!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ekor



Dołączył: 24 Gru 2010
Posty: 69
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 19:20, 25 Gru 2010    Temat postu:

A może tak trochę światła rzucić na OFE. Polecam tym dla których za ciężkie pieniądze Ich pieniądze aktor Marek Kondrat roztaczał miraże przed przyszłymi emrytami. Dzisiaj min.Boni mówi;

Cytat:

- Reforma OFE polega na tym, że tworzy się na przyszłość zabezpieczenia związane z demografią nie obciążając przyszłych pokoleń groźbą nadmiernego wzrostu składek czy wynagrodzeń, bo to będzie obniżało konkurencyjność polskiej gospodarki, jak również rosnącą zamożność Polaków

Ameryki to wcale nie odkrywa
Cytat:

Podkreśla , że taka była pierwotnie intencja jego poprzedników, jednak: - Po drodze nie potrafiliśmy zbilansować całego systemu zabezpieczenia i ubezpieczeń społecznych i nie zgadzam się, żeby tylko część systemu zabezpieczenia społecznego czynić kozłem ofiarnym. To nie OFE jest kozłem ofiarnym

A kto nie potrafił? , jacy politycy, z jakiego nadania politycznego?

Cytat:

Powinniśmy z równą siłą atakować opieszałość wszystkich poprzednich rządów, jeśli chodzi o ograniczenia przechodzenia na wcześniejsze emerytury. Wszystkie rządy można zaatakować za opieszałość w lepszym bilansowaniu tego systemu albo nawet za obniżanie wpływów do niego

Pusty śmiech. Niby wiemy , a nie wiemy. A ogólnie to fajno jest.
- dodał.Odwaga Boniego jakoś staniała , czyż ma być odsuniętym?




Cytat:

Istnieje problem z uświadamianiem sobie skutków przeprowadzanych reform. - Nie polega to na tym, żeby wiedzieć, że czegoś będzie mniej, tylko co to "mniej" wywoła. Moim zdaniem nikt nie zadawał sobie takiego pytania.

Ręce opadają jak to się słucha.
Cytat:

Dyskusja tak naprawdę dotyczy proporcji, czasu funkcjonowania i zmian w czasie. I to jest problem istotny dla dnia dzisiejszego - podsumował szef doradców premiera.

Tak to jest prawda .... problem kto ile z tego wyciagnie . I to wcale nie chodzi o przyszłych emerytów. Z tego wszystkiego to jeddynie Marek Kondrat wraz z prezesami OFE będą grzali kości na Tenaryfie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ekor dnia Sob 19:22, 25 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pią 8:17, 31 Gru 2010    Temat postu:

Koniec reformy OFE Rzeczpospolita

Rząd chce radykalnie obniżyć składki do funduszy emerytalnych, by łatać dziurę w budżecie państwa

Składka przekazywana do otwartych funduszy emerytalnych, którym pieniądze powierzyło 15 mln Polaków, spadnie do 2,3 proc. z 7,3 proc. płacy, jakie dostają obecnie – zapowiedział w czwartek premier Donald Tusk. Reszta, czyli 5 proc., zostanie przekazana na specjalne konta emerytalne w ZUS.

Projekt zmian ma trafić do Sejmu w styczniu, a same zmiany mogłyby wejść w życie 1 kwietnia 2011 r. System emerytalny, który wprowadził rząd Jerzego Buzka w 1999 r., ma zostać mocno zmieniony.


2,3 procent naszych pensji ma trafiać do OFE, zamiast 7,3 procent
Mówiąc o filozofii wprowadzanych zmian, Tusk stwierdził: – Po pierwsze naprawianie systemu, a nie jego wywracanie. Po drugie jakakolwiek zmiana nie może w najmniejszym stopniu dotknąć dzisiejszych i przyszłych emerytów, jeśli chodzi zarówno o stabilność i bezpieczeństwo emerytur, jak i ich wysokość. Po trzecie musi dać pewne, gwarantowane skutki w odniesieniu do deficytu i długu publicznego.



Niższe składki i wyższa rola ZUS kosztem prywatnych OFE to jednak, wbrew temu, co mówi premier, duże ryzyko, że emerytury zmaleją, uważają przedstawiciele OFE.

– To bardzo zła informacja dla naszych klientów, bo oznacza, że ich emerytury będą niższe – mówi Grzegorz Chłopek, wiceprezes Powszechnego Towarzystwa Emerytalnego ING (największy fundusz na rynku).

– Ta zmiana nie została przygotowana z myślą o emerytach, ale o potrzebach państwa – dodaje prof. Krzysztof Rybiński.

Chodzi głównie o to, aby dług publiczny i deficyt obniżyć, bez przeprowadzenia reform wydatków budżetu. Z kasy państwa będzie bowiem potrzeba zdecydowanie mniej pieniędzy na łatanie dziury w ZUS, która powstaje wskutek przekazywania części składek do prywatnych instytucji.

Zdaniem Michała Boniego, głównego doradcy premiera, zmiana sprawi, że deficyt zmniejszy się o 0,8 pkt. proc. PKB w 2011 r. (w tym roku deficyt sektora finansów publicznych szacowany jest na 7,9 proc.).

Według Boniego specjalne subkonto emerytalne w ZUS będzie waloryzowane według realnego wzrostu PKB oraz inflacji albo średniej stopy zwrotu inwestycji w OFE. Eksperci już jednak zastanawiają się, co będzie, gdy nasza gospodarka będzie rosnąć wolniej. Boni ma nadzieję, że pieniądze trafiające na subkonto będą dziedziczone, tak jak dziś w II filarze.

Zabranie składek do OFE ma rekompensować dodatkowa składka trafiająca do tych instytucji. Rząd zakłada, że od 2012 r. Polacy będą mogli dobrowolnie odkładać pieniądze na starość w funduszach emerytalnych lub w ramach III filara. – Wpłaty te będzie można odliczyć od podstawy opodatkowania – zapowiada premier.

Ciekaw jestem jak to przełknie .... młody elektorat PełO i nie tylko Think


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Śro 9:33, 02 Lut 2011    Temat postu:

Brednie emerytalne


Zamiast mataczyć, postawcie koledzy sprawę jasno: musimy w trzy lata ściąć deficyt o 90 mld zł. I nie da się tego osiągnąć bez oszczędności na kosztach finansowania reformy emerytalnej w dotychczasowym kształcie - mówi Janusz Jankowiak przewodniczący rady nadzorczej Domu Maklerskiego NWAI

Przyjemnie podyskutować z kolegą ekonomistą o jasno sprecyzowanych poglądach na system emerytalny w Polsce. Andrzej Bratkowski, reprezentant obrońców starego systemu (dalej OSS), do takich właśnie należy. Ma jasno sprecyzowany pogląd na temat szkodliwości OFE (wyłożył go w "Gazecie" 31 stycznia).


Czytaj artykuł Andrzeja Bratkowskiego:Fałszywa przezorność w sprawie reformy emerytalnej


Trochę późno do niego co prawda doszedł, ale to nic nie szkodzi, bo przynajmniej w zacnym towarzystwie ludzi, z którymi od lat blisko współpracuje.

Brednie, jakie OSS wypisują na temat rzekomych bzdur opowiadanych przez tych, którym nie podobają się zmiany zaproponowane przez rząd (Bratkowski określa ich jako OSY - obrońcy obecnego systemu), wywołują ból zębów.

Pierwsza brednia

ZUS, gdzie zapisywana jest większa część naszych składek emerytalnych, ma takie same aktywa jak OFE, gdzie zapisywana jest ich pozostała część.

W ZUS nie ma żadnych aktywów. ZUS nie prowadzi żadnej polityki inwestycyjnej. Jego celem nie jest zwiększanie wartości jednostek uczestnictwa. ZUS na bieżąco zbiera gotówkę i wydaje jej więcej, niż zebrał. W OFE są realne aktywa. Podstawową cechą aktywów jest możliwość ich wyceny rynkowej. Wszystko, co w portfelach trzymają OFE, ma swoją cenę rynkową. Nie ma znaczenia, czy są to obligacje, akcje, czy jeszcze coś innego. Wartość jednostki uczestnictwa zmienia się w zależności od wyceny rynkowej aktywów; raz jest niższa, raz wyższa. Wraz z nimi zmienia się wysokość przyszłej emerytury. Na tym polega istota systemu zdefiniowanej składki. Zobowiązania ZUS też podlegają zmianom. Tyle że nie mają żadnej ceny rynkowej. Zależą od ustalanego przez polityków sposobu waloryzacji.

Druga brednia

OFE nie zmniejszają zobowiązań pokolenia naszych dzieci i wnuków opłacających nasze emerytury; zmniejszają jedynie zobowiązania ostatniego pokolenia w dziejach ludzkości, za które w systemie opartym na solidarności międzypokoleniowej już nie miałby kto zapłacić.

OSS ignorują w tym wypadku demografię. Naturalnie nie bez powodu. Włączenie czynnika zmian demograficznych do ich argumentacji kompletnie ją bowiem demoluje. Jeśli dziś na czterech pracujących przypada jeden emeryt - a w perspektywie 30 lat relacja ta wyniesie 2:1, to o ile musiałaby spaść wartość świadczenia emerytalnego lub o ile musiałyby wzrosnąć podatki płacone przez pracujących, żeby zasada solidarności międzypokoleniowej przy systemie PAYG (pay as you go) została zachowana? Filar kapitałowy zdywersyfikowanego systemu emerytalnego eliminuje część ryzyka związanego ze starzeniem się społeczeństw.

Trzecia brednia

Redukcja udziału OFE w składce nie jest żadnym skokiem na naszą kasę.

Nikt przecież nic nikomu odbierać nie chce, a zrozumieć tego nie potrafią tylko idioci. Otóż nie wszyscy ludzie, którzy nie zgadzają się z OSS są od razu idiotami. OSS łaskawie zgadzają się, by zgromadzone już aktywa OFE tworzyły rezerwę demograficzną, którą już raz przejedli. Propozycja rządu, za którą idzie powrót 5 proc. wynagrodzeń odprowadzanych obligatoryjnie do I filara i natychmiast wydawanych, oznacza zaś większe uzależnienie systemu emerytalnego od państwa. Zamiast realnych aktywów będziemy mieli więcej elektronicznych zapisów na kontach emerytalnych. Czy to jest skok na naszą kasę? Ależ skąd!

Czwarta brednia

Ujawnianie długu ukrytego nikogo nie interesuje.

OSS mocno tu przeginają. Cały sens reformy emerytalnej sprowadza się do tempa ujawniania długu ukrytego w postaci długoterminowych zobowiązań państwa. O tym tempie, które pociąga za sobą bieżące koszty, można dyskutować. Może są one zbyt duże? Może trzeba je zmniejszyć, redukując składkę? Na trwałe czy na jakiś czas, dopóki odrabianie zaniedbanych zmian w systemie nie zacznie domykać deficytu w I filarze systemu emerytalnego?

Ale kwestionowanie zasadności ujawniania długu ukrytego pod pretekstem, że rynek interesuje się tylko bieżącymi potrzebami pożyczkowymi państwa, przystoi raczej bankowemu analitykowi, a nie OSS, z których znaczna większość sprawuje poważne funkcje państwowe. I chce je sprawować nadal przez wiele kadencji. Wielki dług ukryty w najbardziej stabilnych fiskalnie gospodarkach świata jest przedmiotem troski tamtejszych polityków, którzy nie wyznają zasady, że "trzeba tańczyć, póki gra orkiestra". Tyle że zmiany nie muszą tam być tak radykalne jak u nas, bo stopa oszczędności jest wielokrotnie wyższa, a przez to nawet bez zmian systemowych stopa zastąpienia (czyli stosunek wysokości emerytury do ostatniej pensji) jest tam od lat znacząco mniejsza niż u nas.

Piąta brednia

Dla kosztów reformy emerytalnej jest bez znaczenia, czy zostałaby ona dokończona w kształcie przyjętym w 1999 r.

W swoim zacietrzewieniu OSS są w stanie zlekceważyć wszystkie fakty. Pomimo to uważam, że warto je do znudzenia przypominać. Zróbmy to więc raz jeszcze.

Koszt reformy emerytalnej został znacząco podniesiony przez odstępstwa od jej zasad, jakich dopuściły się kolejne rządy w minionych 11 latach. Jakie to były odstępstwa? Ile nas kosztują i będą kosztować?


• W 1998 zakładano, że na refundację składek do OFE budżet przeznaczy przychody z prywatyzacji o łącznej wysokości 14 proc. PKB. To założenie nigdy nie zostało zrealizowane, bo przychody prywatyzacyjne były zużywane na inne niecierpiące zwłoki cele. Jest to właściwość przynależna polskiemu budżetowi (patrz przypadek rezerwy demograficznej i nie tylko). Albo - zwyczajnie - prywatyzacji nie było, to i nie było przychodów. Jak za rządów PiS. Dlatego w terminologii budżetowej powstało i na dobre się ugruntowało pokrętne pojęcie „ujemne saldo przychodów z prywatyzacji”. Ten dziwoląg przełożony na ludzki język znaczy: tyle właśnie zabrakło na pokrycie kosztów ubytku składki emerytalnej dla ZUS. Między styczniem 1999 a końcem 2010 r. skumulowane przychody z tytułu prywatyzacji wyniosły 102 mld zł brutto i 74,036 mld zł netto. W tym czasie składka przekazana przez ZUS do OFE to 152,058 mld zł. Wskaźnik pokrycia kosztów reformy emerytalnej w Polsce odniesiony do dochodów netto wyniósł więc do tej pory 48,1 proc. Realny koszt reformy to 52 proc. przekazanej składki. Jeśli dodać do tego (choć zdania wśród ekonomistów są tu różne) odsetki od długu wyemitowanego na potrzebę pokrycia ubytku składki (ok. 70 mld zł), koszt wzrośnie do 66,4 proc.. Jest to koszt wysoki, który został istotnie podniesiony przez totalne zastopowanie prywatyzacji w latach 2005-09.

• Nie podwyższono minimalnego wieku emerytalnego kobiet.

• W 2003 r. wyłączono z powszechnego systemu emerytalnego pracowników rozpoczynających pracę w służbach mundurowych (koszt wcześniejszych emerytur w mundurówkach w 2008 r. wyniósł ok. 5 mld zł).

• W 2005 r. wyłączono z powszechnego systemu emerytalnego górników (koszt w 2008 r. - ok. 6,5 mld zł; wedle szacunków MPiPS z 2005 r. całkowity koszt wcześniejszych emerytur górniczych w latach 2005-20 wyniesie 70 mld zł).

• O dwa lata (2007-08) opóźniono ograniczenie możliwości przechodzenia na wcześniejsze emerytury . Dodatkowo umożliwiono przechodzenie na wcześniejsze emerytury mężczyznom, którzy w 2008 r. mieli od 60 do 64 lat (wykonanie wyroku TK, który zakwestionował nierówne prawa kobiet i mężczyzn do wcześniejszych emerytur). W latach 2006-08 liczba nowo przyznanych wczesnych emerytur w systemie pozarolniczym wynosiła odpowiednio 84, 177 i 292 tys. Skumulowane koszty wpuszczenia do systemu 100 tys. nowych wczesnych emerytów to ok. 8,5 mld zł (1,5 mld zł rocznie). Zatem w 2009 i 2010 roku koszty opóźnienia likwidacji wcześniejszych emerytur o dwa lata wyniosły odpowiednio 2,5 mld i prawie 7 mld zł.

• Z systemu emerytur pomostowych wyłączono nauczycieli . Stworzenie świadczeń kompensacyjnych oznacza dla budżetu koszt rzędu 1,3 mld zł rocznie.

• Od 2007 r. wszystkie świadczenia społeczne, w tym emerytury, wypłacane przez ZUS są znów corocznie waloryzowane o wskaźnik inflacji powiększony o 20 proc. realnego wzrostu przeciętnych wynagrodzeń w gospodarce . Oznacza to nieplanowane koszty w wysokości 1 mld zł rocznie.

• Do dzisiaj nie wprowadzono bezpiecznych funduszy emerytalnych typu B , przewidzianych w planie reformy od roku 2005. Chcąc łagodzić skutki tego zaniechania dla osób, które przystąpiły do OFE i przejdą na emeryturę w ciągu najbliższych czterech lat, rząd umożliwił występowanie z OFE i przejście na tzw. emeryturę mieszaną. Dodatkowe koszty dla budżetu z tego tytułu to ok. 0,45 mld zł.

• Do dzisiaj nie dostosowano systemu rentowego do nowego sposobu wyliczania emerytur . Zamiast tego obniżono składkę rentową, doprowadzając fundusz rentowy od nadwyżki do 17 mld zł deficytu. To zaniechanie oprócz namacalnego już teraz wymiaru finansowego oznacza, że w przyszłości emerytury mogą być niższe od rent z tytułu niezdolności do pracy.

Niechże więc OSS, zamiast mataczyć, postawią sprawę jasno: musimy w ciągu trzech najbliższych lat ściąć deficyt o 90 mld zł. Oszczędności na tę skalę nie da się osiągnąć w tak krótkim czasie bez oszczędności na kosztach finansowania reformy emerytalnej w dotychczasowym kształcie. To jest przynajmniej uczciwe i otwarte stawianie sprawy. I o tym da się dyskutować.

Szósta brednia

OFE nie zwiększają stopy prywatnych oszczędności, dlatego są obojętne dla wzrostu gospodarczego.

OSS nie potrafią przeprowadzić prostego rachunku makroekonomicznego? Potrafią. Tylko nie chcą, bo nie mogliby wygadywać autorytatywnym tonem tych swoich banialuk. Na zasób krajowych oszczędności składają się oszczędności prywatne i publiczne. Te pierwsze są dwojakiego rodzaju: dobrowolne i przymusowe; te drugie są inwestycjami publicznymi pomniejszonymi o deficyt sektora publicznego. Zmiany proponowane przez rząd w integralnym kształcie mają różny wpływ na stopę krajowych oszczędności w krótkim i długim okresie. Zwiększają oszczędności dobrowolne (zachęty podatkowe do oszczędzania); zmniejszają przymusowe (mniejsza składka do OFE); zwiększają oszczędności publiczne w krótkim okresie, a później zaczynają już je zmniejszać. Wpływ łączny zmian na saldo krajowych oszczędności zależy więc od poszczególnych składowych. Na ile wzrost prywatnych oszczędności dobrowolnych zrekompensuje ubytek przymusowych? Na ile redukcja bieżących kosztów, poprawiająca wynik budżetu, zostanie pokryta spadkiem inwestycji publicznych? Dla makroekonomisty twierdzenie, że II filar jest obojętny dla wzrostu gospodarczego, jest kompromitujące.

Siódma brednia

OSS tworzą ad hoc nową teorię bąbla spekulacyjnego generowanego na giełdzie przez OFE.

Logika, na którą się przy tym powołują, sprowadza się w kategoriach makro do tego, że teraz popyt stwarzany na akcje przez OFE jest duży, więc ceny na giełdzie idą w górę, a później podaż akcji będzie duża, więc ceny pójdą w . Hm... Chciałbym zaadresować do OSS jedno pytanie: a gdzie w tym logicznym rozumowaniu jest druga strona równania? Czy dla określenia cen oprócz popytu nie jest przypadkiem konieczna podaż? Czy w tym logicznym rozumowaniu OSS wkalkulowane są zmiany w subportfelach OFE?

Na koniec apel: nie zaperzajmy się w dyskusji; nie ustawiajmy sobie przeciwników; nie insynuujmy im nieprzyjemnie działalności lobbystycznej. I najważniejsze - zdecydujmy się wreszcie: czy chcemy szukać kompromisu na gruncie zrozumienia dla potrzeby oszczędności budżetowych rzędu 90 mld zł w trzy lata; czy chcemy ratować Polskę przed nic nierozumiejącymi i mącącymi ludziom w głowach półgłówkami broniącymi do ostatniej kropli krwi OFE? Lojalnie przy tym uprzedzam, że o ile porozumienie w tym pierwszym wypadku wydaje mi się stosunkowo łatwe, to w tym drugim - już bardzo trudne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚWIATOWID Strona Główna -> A co tam Panie ... w polityce??? Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 3 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin