Forum ŚWIATOWID Strona Główna ŚWIATOWID
czyli ... obserwator różnych stron życia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Kapitalizm z ludzką twarzą?

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚWIATOWID Strona Główna -> Ale te tematy zawsze można ... przywrócić do życia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pon 19:49, 14 Sty 2008    Temat postu: Kapitalizm z ludzką twarzą?

Adam Leszczyński

Dzisiejsza Ameryka przypomina Amerykę dzikiego kapitalizmu lat 20. W ciągu 25 lat dochody najbogatszego 1 proc. wzrosły z 326 tys. dolarów rocznie do 1,07 mln. Zarobki najuboższego 20 proc. wzrosły tylko o 900 dol. - do 15 300 dol. Na zdjęciu: mulitimilioner Donald Trump rozdaje autografy na banknotach dolarowych, Chicago, Październik 2004 r.

Jak lewica, która porzuciła myśli o rewolucji, może zmienić współczesny kapitalizm? W Ameryce właśnie ukazały się o tym dwie ważne książki - Naomi Klein i Paula Krugmana

Zaraz gdy huragan Katrina zalał Nowy Orlean, a uciekinierzy wciąż tłoczyli się w namiotach i przyczepach kempingowych, władze miejskie korzystając z okazji, przeprowadziły bardzo ważną i kontrowersyjną reformę: sprywatyzowały szkoły i wprowadziły bony oświatowe.

Nie był to pomysł nowy. Konserwatyści proponowali go wcześniej wielokrotnie, twierdząc, że tylko prywatyzacja uzdrowi fatalne miejskie szkoły. Opór mieszkańców - w większości biednych - którzy obawiali się, że prywatyzacja jeszcze bardziej utrudni ich dzieciom dostęp do dobrego wykształcenia, był jednak zbyt silny. Protestowały także związki zawodowe nauczycieli, którzy woleli mieć publicznego niż prywatnego pracodawcę. Potrzeba było kataklizmu, żeby ten opór przełamać.

Z wyborcami - którzy bardzo rzadko głosowali na konserwatystów - nikt tej reformy nie konsultował. Po huraganie było to niewykonalne: nowoorleańczycy rozproszyli się po całej Ameryce.

Wkrótce po ogłoszeniu zmian pochwalił je na łamach ultrakonserwatywnego działu opinii "Wall Street Journal" sędziwy Milton Friedman, wybitny ekonomista i jeden z ojców współczesnego liberalizmu. Uznał je za wzorcowy przykład reform, które zwiększają ludzką wolność. Był to w pewnym sensie testament Friedmana - który wkrótce potem zmarł w dostojnym wieku 94 lat.

Skąd jednak wiemy, że prywatyzacja zawsze zwiększa ludzką wolność? Czy na pewno prywatne zawsze jest lepsze od państwowego? Jak to się stało, że w świecie zachodnim na oba te pytania odpowiada się dziś niemal bezrefleksyjnie "tak"? Wreszcie - jakie są tego społeczne skutki?

Na te pytania próbują odpowiedzieć dwie ważne książki, które późną jesienią ukazały się w Stanach Zjednoczonych. To dwa głosy z amerykańskiej lewicy i zarazem dwie bardzo różne lewicowe diagnozy współczesnego kapitalizmu. Obie idą dokładnie naprzeciw credo wielu - jeśli nie większości - współczesnych ekonomistów: że prywatne jest zwykle lepsze od państwowego, że podatki zawsze są złem koniecznym, że zawsze należy ciąć publiczne wydatki socjalne, bo inaczej ciążą jak garb nad przedsiębiorcami, wreszcie - że ochrona pracowników przed zwolnieniem jest społecznie szkodliwa (bo ogranicza swobodę przedsiębiorców, a więc wzrost gospodarczy).

Autorką pierwszej ("Doktryna szoku", ang. "The Shock Doctrine") jest Naomi Klein, kanadyjska dziennikarka, guru alterglobalistów i radykalnej lewicy. W Polsce też ukazała się jej głośna książka "No Logo" (2004 r.), w której pisała, że wszyscy stajemy się niewolnikami międzynarodowych korporacji. To one - od Nike po McDonald's - dyktują nam, konsumentom, jakich wyborów dokonujemy, i równocześnie wmawiają nam, że właśnie tak wygląda wolny wybór.

Autorem "Sumienia liberała" ("The Conscience of the Liberal") jest Paul Krugman, osoba być może bardziej niż Klein wpływowa, chociaż mniej u nas znana. Krugman - liberał w amerykańskim sensie, a więc w naszych, europejskich kategoriach socjaldemokrata - jest profesorem ekonomii w Princeton i ekonomiczno-społecznym komentatorem "New York Timesa". Bywa nielubiany za swoje poglądy, ale nikt nie kwestionuje jego kompetencji: dostał m.in. medal Johna Batesa Clarka, najbardziej prestiżową nagrodę ekonomiczną w Ameryce.

Klein: Czar wujka Miltie

Książka Naomi Klein to krzyk moralnego oburzenia: daliśmy się obrabować, padliśmy - my wszyscy, Amerykanie, Brytyjczycy, Polacy czy Chilijczycy - ofiarami światowego spisku, a właściwie światowej rewolucji przeprowadzonej skrycie, brutalnie i bezwzględnie - przez neoliberalną sektę, czyli uczniów i wyznawców Miltona Friedmana.

Jak to było możliwe? Przez całe lata 50. i 60. niewzruszona wiara Friedmana w wolny rynek jako lekarstwo na wszystkie społeczne problemy skazywała tego wybitnego ekonomistę na wegetację na marginesie intelektualnego życia Ameryki. Bogiem ekonomistów był wówczas John Maynard Keynes, zwolennik nakręcania gospodarczej koniunktury przez zwiększanie wydatków państwa, w tym wydatków na cele socjalne. To uczniowie i zwolennicy Keynesa budowali po II wojnie światowej "państwa dobrobytu" w Europie i stali za programem socjalnym "wielkiego społeczeństwa" w Stanach Zjednoczonych lat 60.

"Wujek Miltie" - jak go pieszczotliwie nazywa Klein - nie zmarnował tego czasu: na Uniwersytecie w Chicago pracowicie kształcił zastępy uczniów, którzy tylko czekali na okazję, żeby wcielić w życie jego nauki.

Klein pisze, że pierwszą szansę dostali po obaleniu prezydenta Allende i wprowadzeniu dyktatury Pinocheta w Chile w 1973 r. Wielu młodych chilijskich ekonomistów studiowało na Uniwersytecie w Chicago. Jednak politycy, którzy głosili takie idee - prywatyzację wszystkiego (od wywozu śmieci po szkoły i szpitale) oraz radykalną obniżkę podatków - regularnie przegrywali w wyborach. "Chicago boys" - jak nazywano w Chile uczniów Friedmana - musieli czekać na wstrząs, żeby przejąć władzę.

Kiedy trupa Allende wynoszono z pałacu prezydenckiego, z drukarni wychodziła "biblia" społecznej rewolucji: liczący kilkaset stron projekt zmian w prawie i podatkach, czyli projekt "terapii szokowej". Nowy parlament zatwierdził ją natychmiast. Friedman patronował temu projektowi: odwiedził Chile, witany tam jak gwiazda, i prowadził korespondencję z Pinochetem. Reformy Pinocheta skończyły się społeczną katastrofą - gigantycznym bezrobociem i nędzą. Gospodarka zaś odbiła się od dna dopiero na początku lat 80., prawie dekadę po przewrocie.
Klein pisze, że tę metodę - którą nazywa "kapitalizmem katastrof" - neoliberałowie stosowali przy każdym kolejnym kryzysie, światowym czy lokalnym. Niezależnie od tego, czy było to załamanie rynków azjatyckich w 1998 r., huragan Katrina (przykład reformy szkół w Nowym Orleanie pochodzi z jej książki), czy upadek komunizmu w Polsce - natychmiast po wstrząsie na miejscu pojawiali się neoliberalni ekonomiści z gotowymi projektami społecznej "terapii szokowej", a zdezorientowani ludzie nie mieli sił się bronić i zgadzali się na reformy, których nigdy nie zaakceptowaliby w wyborach.

Książka Klein - podobnie jak "No Logo" - jest naładowana emocjami. Nie zawsze jej to służy. Historia liberalnego spisku opowiadana jest tonem ocierającym się o histerię, a retoryczne chwyty, które stosuje Klein, bywają niezbyt czyste. Z drastycznymi szczegółami opisuje pseudonaukowe eksperymenty na ludziach, które przeprowadzał na ludziach w latach 40. i 50. sławny wówczas amerykański psychiatra Donald Ewen Cameron. Lekarz ów uważał, że umysł chorego na nerwicę pacjenta trzeba przed terapią doprowadzić do stanu "niezapisanej karty" za pomocą serii elektrowstrząsów i końskich dawek leków psychotropowych - aby na gruzach "chorej osobowości" zbudować nową i zdrową. Jak się można domyślić, pierwsza część terapii udawała się dużo lepiej od drugiej.

Opowieść o zniszczonych życiach pacjentów dr. Camerona nie ma żadnego związku z historią neoliberalnych rewolucji gospodarczych na świecie, którą Klein opowiada na pozostałych 500 stronach swojej książki. Podrzuca nam tylko sugestie, że za eksperymenty płaciło CIA - i że podobne "wstrząsowe" operacje stosowano później na całych społeczeństwach, a nie na jednostkach. Klein podpowiada, że analogia jest nieprzypadkowa, ale nie wiadomo, na czym naprawdę miałaby polegać: wiemy, że jest tu jakiś mroczny związek, ale jaki - nie dowiadujemy się do końca.

Jakże piękny jest wolny rynek

Książkę Klein bardzo łatwo jest potraktować z góry: bo autorka jest histeryczna i chaotyczna, zdarza jej się mieszać i naciągać fakty, ma obsesję spisku. Kanadyjska dziennikarka ma jednak wrażliwość emocjonalnego sejsmografu, który świetnie wyczuwa zbiorowe emocje. Zwłaszcza emocje biednych i upokorzonych, którzy tylko słyszą w telewizji i czytają w gazetach, że zawsze będą biedni i upokorzeni, bo tego pragnie niewidzialna ręka rynku. Rozumie frustrację ludzi, którzy słyszą, że gospodarka rośnie, a inflacja jest pod kontrolą, a którzy z roku na rok czują, że mają mniej pieniędzy w portfelu.

Rozbierając na części pierwsze reformy Thatcher czy Pinocheta, Klein pokazuje także nieoczywistość liberalnej rewolucji. W prywatyzacji szkół czy służby zdrowia nie ma nic z naturalnej ewolucji kapitalizmu. To idee wyznawane najpierw przez nielicznych naprawdę zmieniają świat - w tym także świat kapitalistycznej gospodarki. Klein przekonuje, że w triumfie rzeczników nieskrępowanego kapitalizmu nie było nic oczywistego. A już z pewnością nie wynikł on z tego, że nieskrępowany wolny rynek prowadzi do powszechnego dobrobytu i ogólnej szczęśliwości. Raczej do wzrostu zysków kapitalistów. A to nie jest to samo

Po drugie - Klein pokazuje, że neoliberalna rewolucja była także projektem estetycznym. Najbardziej poruszające fragmenty jej książki to te, w których neoliberałowie - Friedman i jego uczniowie - mówią o pięknie wolnorynkowej gospodarki. Widzą ją jako naturalny, samoregulujący się system, dzięki któremu skomplikowana społeczna maszyneria funkcjonuje, towary trafiają na czas do sklepów, a surowce do fabryk. Są zafascynowani jego abstrakcyjnym pięknem.

Bo czy to nie byłoby piękne? Uczniowie Friedmana pisali o "niebiańskim zegarze" wprawianym w ruch "niewidzialną ręką". To mechanizm nie tylko piękny, ale i pożyteczny, bo przynosi wzrost produkcji i dobrobyt. Jest tak perfekcyjny, że kiedy państwo wpycha w jego tryby swoje grube paluchy, może tylko coś popsuć ("to wielki błąd sądzić, że można zrobić coś dobrego za cudze pieniądze" - pisał Milton Friedman w liście do generała Pinocheta). Z punktu widzenia neoliberała podatki są nie tylko występkiem przeciwko ludzkiej wolności, ale brzydką plamą na naturalnym pięknie wolnego rynku.

W tym, co pisali neoliberałowie, jest często więcej poezji niż nauki.

Po trzecie wreszcie Klein pokazuje ważny paradoks: opisywane przez nią neoliberalne rewolucje - które miały wyzwolić ludzi od nieznośnego ciężaru państwa - były narzucane masom przez elity w sposób, który nie miał wiele wspólnego z demokracją, nawet jeśli robiły to demokratycznie wybrane władze. Metody były różne: w Chile reformy umożliwił terror Pinocheta, w Wielkiej Brytanii zaś niepopularne reformy Thatcher uratowało zwycięstwo w wojnie o Falklandy, która poruszyła nacjonalistyczne uczucia Brytyjczyków.

Przy okazji Klein kreśli oryginalny portret polskich opozycjonistów, którzy w 1989 r. zdobyli władzę - i zarazem wzięli na swoje barki odpowiedzialność za rozsypującą się gospodarkę PRL. Przedstawia ich jako dobrodusznych idealistów, którzy byli pełni dobrej woli, ale o ekonomii nie mieli zielonego pojęcia i z ulgą (chociaż nie bez wyrzutów sumienia) uchwycili się neoliberalnej recepty, jaką podsunęli im Jeffrey Sachs i Leszek Balcerowicz. Tego drugiego Klein nazywa "honorowym Chicago Boy".

Krugman: Nierówność w Ameryce

Paul Krugman dzieli z Naomi Klein przekonanie, że współczesny kapitalizm zachodniego świata - w którym najbogatsi zarabiają coraz więcej, a zarobki pozostałych w najlepszym wypadku stoją w miejscu - nie powstał w wyniku "naturalnej" gospodarczej ewolucji. Został stworzony w latach 70. Dzisiejsza Ameryka przypomina coraz bardziej Amerykę dzikiego kapitalizmu lat 20. Tylko w ciągu ostatnich 25 lat dochody najbogatszego 1 proc. wzrosły trzykrotnie - z 326 tys. dolarów rocznie do 1,07 mln. dol. (dane po uwzględnieniu inflacji). Zarobki najuboższego 20 proc. Amerykanów w tym samym czasie wzrosły tylko o 900 dol. - do 15 300 dol. rocznie.

Ofiarą tej zmiany padł pokój społeczny. W latach 50. i 60. podziały klasowe w Ameryce osłabły: robotnicy i menedżerowie mieszkali w podobnych domach, jeździli podobnymi samochodami, mieli zagwarantowaną opiekę medyczną na podobnym poziomie. Krugman przekonuje, że świadomość klasowej krzywdy i społecznego konfliktu - powszechna w Ameryce lat 20. - "wyparowała" z publicznych debat, z literatury i filmu. W jej miejscu pojawiło się obywatelskie poczucie godności i solidarności.

Jak powstało powojenne "społeczeństwo dobrobytu", w którym 70 proc. ludzi należało do klasy średniej i prawie wszyscy żyli na przyzwoitym poziomie? Ta Ameryka została stworzona w czasach New Deal Roosevelta i w czasie wojennej kontroli cen i zarobków. To wówczas - w pokojowy, bezbolesny sposób - nastąpiło społeczne "wielkie zrównanie".

Doprowadziły do tego, po pierwsze, progresywne podatki: w porównaniu z latami 30. dochody najbogatszych Amerykanów spadły zarówno względem średniej, jak i w realnych dolarach. Tu nie było magii - zadziałały instytucje. System kontroli płac wprowadzony w czasie wojny spowodował, że najłatwiej było podnosić pensje najgorzej zarabiającym - bo przedsiębiorstwa musiały prosić specjalny urząd o pozwolenie na podwyżkę płac dla każdego pracownika, którego zarobki przekraczały określoną sumę. Ponieważ większość robotników należała do związków zawodowych, które pilnowały status quo, ten wojenny podział utrzymał się przez blisko dwie dekady. Państwo sfinansowało studia dla milionów powracających z wojny weteranów, co otworzyło im lepsze życiowe perspektywy.

Krugman nie proponuje oczywiście powrotu do przeszłości. Świetnie zdaje sobie także sprawę, że w globalnej gospodarce, w której dobrze zarabiający amerykańscy robotnicy muszą konkurować z Chińczykami czy Wietnamczykami, wiele starych socjaldemokratycznych recept na sprawiedliwsze społeczeństwo nie da się już zastosować. Jego przesłanie jest jednak jasne: odpowiednia polityka społeczna państwa może zmniejszać społeczne nierówności, i to wcale nie za cenę wyhamowania gospodarki. "Instytucje, normy społeczne i otoczenie polityczne ma znacznie większy wpływ na dystrybucję dochodów, a bezosobowe siły rynku znacznie mniejszą, niż mówią ekonomiści" - pisze.

Dlaczego to ważne? Bo ogromne nierówności dochodów są zabójcze dla demokracji. Polaryzacja dochodów prowadzi do polaryzacji polityki. Trudno odwołać się do "wspólnego losu" większości Amerykanów, bo biedni i bogaci żyją w różnych światach. W efekcie politycy odwołują się coraz częściej do partykularnych interesów - i to tych grup, które mają pieniądze, bo to one finansują kampanie wyborcze.

Chciwość w kagańcu

Przesłanie obu książek jest podobne: ekonomia musi stać się z powrotem sferą prawdziwej politycznej debaty. Dziś nią nie jest: kiedy politykowi zdarza się zaproponować wyższe zasiłki dla bezrobotnych, wyższą płacę minimalną czy lepsze warunki działania dla związków zawodowych natychmiast w telewizji i w gazetach chór ekspertów z neoliberalnych think-tanków (takich jak Heritage Foundation w Ameryce czy - w Polsce - Centrum im. Adama Smitha), twierdzi zgodnie, że od każdej interwencji w działanie wolnego rynku prosta droga wiedzie do gospodarczego paraliżu i nędzy. Dlaczego? Bo takie są żelazne prawa ekonomii. !!!!!!!! Brick wall

Prawa ekonomii nie są jednak prawami fizyki. Krugman opisuje Amerykę czasów Eisenhowera, w której średnio bogaci płacili 70-proc. podatek, a bardzo bogaci 91-proc., ta Ameryka była zarówno krajem wolnego rynku, jak i rekordowego gospodarczego boomu oraz powszechnego dobrobytu - i potrafiła dzielić go w bez porównania bardziej równy sposób niż dzisiaj. Shocked

Nie ma nic naturalnego w tym - przekonuje Krugman - że prezes wielkiej korporacji zarabia dziś w Ameryce 400 razy tyle, ile szeregowy pracownik, podczas gdy jeszcze na początku lat 80. dostawał 30 pensji przeciętnego podwładnego. Czy prezes amerykańskiej korporacji ma przez to większą motywację do pracy niż 30 lat temu? Według Krugmana ta przepaść w dochodach nie wzięła się z "obiektywnego" działania praw popytu i podaży, nie stworzyła jej "niewidzialna ręka rynku", nad którą ekonomista może tylko pochylić głowę w gorzkiej zadumie. Społeczna przemiana w Ameryce to wynik świadomego, politycznego działania: zmian w podatkach, prawie pracy, zasadach przydzielania opieki społecznej, finansowania edukacji.

Czy kapitalizm z ludzką twarzą jest dziś możliwy? Klein nie ma na to żadnej recepty. Zbrodnie i porażki neoliberalnych "rewolucjonistów" opisuje na 500 stronach. O alternatywach potrafi napisać zaledwie kilkanaście. Nie wiadomo, co miałoby zastąpić władzę korporacji i giełdy. Klein pisze o spółdzielczości i własności pracowniczej, ale w sposób ogólnikowy i niejasny. Recepta Krugmana jest jasna, choć mało radykalna. To wezwanie do aktywnego zaangażowania państwa w sferę społeczną - większych inwestycji w szkoły, drogi i służbę zdrowia (to w Ameryce tym ważniejsze , że 50 mln Amerykanów nie ma ubezpieczenia zdrowotnego). Większe podatki dla bogatych, mniejsze dla klasy średniej, lepsze instytucje.

Ta debata przyjdzie wkrótce do Polski - tak jak przyszli do nas w latach 80. zza oceanu Friedman i Friedrich Hayek. Sukcesy książek Krugmana i Klein świadczą o narastającym znużeniu i rozczarowaniu neoliberałami. Ich recepty na gospodarkę przyniosły wzrost lepiej widoczny w statystykach niż w portfelach przeciętnych obywateli - oraz koncentrację bogactwa niewidzianą od stulecia. Idee Friedmana dominowały na Zachodzie przez całe pokolenie - od połowy lat 70. do dzisiaj. Po tonie amerykańskiej debaty widać wyraźnie, że ich czas się kończy - chociaż na razie nie widać jeszcze tych, które mogłoby je zastąpić.

Co to będzie? Na pewno jakiś kompromis z rynkiem. Zarówno Krugman, jak i Klein są zafascynowani przedsiębiorczością i pomysłowością, którą wyzwala w ludziach żądza posiadania i zysku (tyle że Klein patrzy na to z przerażeniem jak na ciemną stronę ludzkiej natury). Krugman wie, że z tym pierwotnym instynktem nie można i nie należy walczyć: trzeba mu nałożyć kaganiec i zaprząc do pożytecznych celów. Jak to jednak zrobić, żeby ujarzmić bestię, ale jej nie zadusić? Think d'oh!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Wto 22:43, 29 Sty 2008    Temat postu:

Co z tą lewicą


Raport prof. Reykowskiego

Jest w Polsce szansa dla lewicy, jednak LiD, żeby tę szansę wykorzystać, musi ulec głębokiemu przeobrażeniu – uważa prof. Janusz Reykowski, znany psycholog społeczny. Jedną ze słabości dotychczasowej lewicy – przyznaje Reykowski – było to, że nie potrafiła przedstawić programu odpowiadającego potrzebom i aspiracjom grup wykluczonych, czyli tych, które straciły na przemianach ustrojowych.

Prof. Reykowski opracował raport „Ocena wyniku wyborów i perspektywy Centro-Lewicy”, o którym coraz więcej się mówi. W tekście autor wykorzystał też uwagi szerszego grona osób. Wśród nich są: poseł Andrzej Celiński, dr Maciej Gdula, dr Krzysztof Janik, dr Jarosław Klebaniuk, dr Bogdan Kaczmarek, Lech Nikolski, prof. Jacek Raciborski, prof. Krystyna Skarżyńska, red. Krzysztof Teodor Toeplitz, red. Robert Walenciak, dr Jacek Wasilewski oraz prof. Jerzy Wiatr.
Punktem wyjścia do analizy są ostatnie wybory, które przebiegały w warunkach zaostrzającego się konfliktu między rządzącym PiS-em a innymi partiami oraz licznymi grupami społecznymi. W efekcie wybory – tu Reykowski powtarza znaną już w LiD-zie diagnozę – przybrały charakter plebiscytu: za lub przeciw PiS-owi. To, jak wiadomo, osłabiło szanse centrolewicy.
„Klasowy egoizm”

Interesująca jest analiza źródła sukcesu PiS-u – ma ona ogromne znaczenie dla lewicy. Partia Jarosława Kaczyńskiego czerpała siłę m.in. z rozczarowania znacznej części społeczeństwa rzeczywistością III RP, a szczególnie dopuszczeniem do „narastania w Polsce nielegitymizowanych nierówności i związanego z tym poczucia licznych grup społecznych, że ten porządek ustrojowy nie stwarza im szans rozwojowych. Bardzo znaczna część społeczeństwa miała poczucie upośledzenia oraz przekonanie, że zamiast dawnych ograniczeń wolności o charakterze politycznym, pojawiły się, ze zdwojoną siłą, ograniczenia wolności o charakterze ekonomicznym”. „Rządzące elity (...) w zasadzie ignorowały ten stan rzeczy, wykazując znaczny stopień »klasowego egoizmu«” – dodaje profesor.

Autor podkreśla od razu, że PiS może wrócić do władzy, jeśli „nie ukształtuje się formacja polityczna, która będzie w stanie zaproponować Polakom, w tym grupom upośledzonym, przekonywający program polityczny odpowiadający ich potrzebom i aspiracjom”. Taką formacją miałby być przeobrażony, odnowiony LiD.


Piętno SLD

Odnosząc się do samej koalicji Lewica i Demokraci, autor chwali pomysł takiego porozumienia centrolewicy. Jak twierdzi, nic nie uzasadnia twierdzenia, że samodzielny start wyborczy SLD zapewniłby tej partii większy sukces niż wystąpienie w ramach LiD-u. Profesor przyznaje jednak, że „sojusz wyborczy pod egidą LiD nie przyniósł wzrostu oczekiwanego poparcia elektoratu”. Również dlatego, że w trudnej sytuacji byli sami uczestnicy tej koalicji, w tym głównie SLD. Jak pisze, po 2005 r. Sojusz znajdował się w ciężkim kryzysie i był „partią z piętnem”.

To piętno wycisnął przede wszystkim rozbrat z lewicowym programem. „SLD jako partia rządząca wyrzekł się niemal wszystkich wyznaczników lewicowej orientacji”, a jego polityka odbierana była jako antysocjalna. Oprócz tego Sojusz zapomniał o zasadzie świeckości państwa. „Przeciwnie, działacze lewicy próbowali zdobywać aprobatę Kościoła przez gesty i deklaracje religijności, które w powszechnym odbiorze były bardziej dowodem oportunizmu niż autentycznych przekonań” – dodaje autor.

Kolejne grzechy to utrata kontaktu m.in. ze związkami zawodowymi, czy uwikłanie Polski w wojnę iracką. A także próba ukrycia politycznego pochodzenia SLD. Czego efektem było „zniechęcenie tej części wyborców, dla których PRL, mimo jej fundamentalnych wad, nie była przerwą w historii, ani też krajem rządzonym przez sprzedawczyków”. W efekcie SLD zaczął się jawić jako „formacja pozbawiona ideologicznej busoli, zdradzająca swój elektorat, nastawiona głównie na osobiste korzyści jej większych lub mniejszych prominentów”. Raport chwali działania z lat 2005 – 2007, które doprowadziły do „poważnej poprawy” wizerunku SLD, m.in. poprzez zmianę kierownictwa czy „wprowadzenie elementów lewicowych do retoryki partii”.


Poobijani

Sojusz wchodził więc do LiD-u jako partia mocno poobijana, wciąż liżąca rany. Ale w nie lepszej sytuacji była np. Partia Demokratyczna. Bo „potencjał polityczny środowiska, z którego PD się wyłoniła, został w znacznej części wypalony”. „Znacznie też osłabł jego polityczny autorytet w społeczeństwie” – pisze Reykowski. Dodaje jednak, że jego zdaniem współpraca lewicy z PD jest potrzebna. Jak twierdzi, „moralny autorytet środowiska Partii Demokratycznej jest, jak można sądzić, w wielu kręgach inteligencji nadal wysoki”. Oprócz tego sojusz z udziałem SLD z PD znosi dominujący kiedyś na scenie politycznej podział: „postkomunizm” – „postsolidarność”.

Z raportu wynika, że o ile LiD był dobrym pomysłem, to strategia wyborcza tej koalicji była błędna. Na przykład akcentowanie, że LiD jest jedyną siłą, która może odsunąć PiS od władzy. Oznaczało to także konfrontację z Platformą i „publiczne wyrzeczenie się ewentualnej powyborczej koalicji z PO”. Autor krytycznie ocenia też formę przedstawienia programu wyborczego, jako sto konkretów.

W części poświęconej szansom lewicy autor pisze o konieczności przeobrażenia się LiD w odnowioną formację, którą nazywa „Nową Lewicą”. Jak podkreśla, „Nowa Lewica” nie może powstać w pustym miejscu, lecz na bazie realnie istniejących środowisk, wśród których największy potencjał posiada SLD.


Centrolewica czy socjalna?

Tu zaczynają się schody – wśród propozycji, czym ma być „Nowa Lewica”, trudno odnaleźć spójną receptę na sukces. Z jednej strony czytamy, że lewica musi odrzucić „jednostronne, neoliberalne podejście do sprawy rozwoju kraju”, które doprowadza do narastania społecznych nierówności. Czyli oznaczałoby to zwrot ku lewicy socjalnej. Z drugiej strony wybita jest teza, że nowa formacja musi mieć charakter szerszy niż tylko lewicowy, bo centrolewicowy. Jak to pogodzić?

Uderza też wizja lewicy zawarta w załączniku do raportu, dotyczącym założeń aksjologicznych – inspirowana przebrzmiałą koncepcją tzw. trzeciej drogi Blaira i Schroedera. Czytamy więc, że dawna lewica próbowała poprawiać szanse życiowe warstw upośledzonych, a dziś ta nowoczesna stawia na „indywidualną ambicję, przedsiębiorczość, inicjatywę i kompetencje”. Dziwnie brzmi taka oto przestroga: „idea bardziej sprawiedliwego rozdziału dóbr zawiera pewne pułapki: łatwo przekształca się w politykę opiekuńczości, która często doprowadza do psychicznej demobilizacji – zmniejsza indywidualną odpowiedzialność, wytwarza postawy roszczeniowe”.


Wśród cennych propozycji dla lewicy są za to takie:
* wyraźne określenie stosunku do własnej przeszłości, także wobec PRL,
* odnowienie kontaktu ze związkami zawodowymi,
* rozwinięcie programu zwalczania ubóstwa i różnych form upośledzenia społecznego,
* zapewnienie laickości państwa.

Oprócz tego lewica potrzebuje „na gwałt” – i z tym trudno się nie zgodzić – szerszej wizji programowej, takiej lewicowej „narracji”, opisującej obecną rzeczywistość i propozycję jej zmiany. Miałaby to być wizja przeciwstawna spiskowej teorii, na której opiera się PiS i zarazem konkurencyjna wobec koncepcji IV RP.





***



Socjalnie, czyli jak

Jedną z propozycji zawartych w raporcie prof. Reykowskiego jest zwrot lewicy w kierunku socjalnym i podjęcie obrony grup wykluczonych. Na czym mógłby taki zwrot polegać, w czym mógłby się przejawiać? – pytamy naszych rozmówców.


Odzyskać wyborców

Dr RAFAŁ CHWEDORUK, politolog:
– Lewica może odzyskać tylko część elektoratu socjalnego, tę, która nie jest związana z prawicą. Część tych ludzi do odzyskania to ci, którzy mają sentyment do bezpieczeństwa socjalnego, pełnego zatrudnienia i przewidywalności z czasów PRL O nich lewica musi walczyć w parlamencie, starając się wspierać te regiony, gdzie ten elektorat się koncentruje i walcząc np. o rewaloryzację emerytur. Druga grupa to ofiary procesu transformacji oraz globalizacji, głównie młodzi. Ci, którzy przy swoich wysokich często kwalifikacjach i statusie wykształcenia, zatrudniani są na „śmieciowych” miejscach pracy, bez ubezpieczenia, za marne uposażenie. O nich się nikt nie upomina. Tu lewica musi stosować niekonwencjonalne metody, bo dla nich tradycyjne podziały są nieistotne. Do nich trzeba docierać bezpośrednio oraz za pomocą nowoczesnych mediów, z nowym przekazem.


Tylko konkrety

MAREK BOROWSKI, wiceszef klubu poselskiego LiD, lider SdPl:
– Trzeba działać strategicznie, ale potrzebne są też działania bieżące, z którymi musimy dotrzeć do ludzi. Ostatnio zaproponowaliśmy wsparcie dla rodzin z dziećmi, dzieci ofiar wojny i inne. Chodzi o konkretne propozycje a nie o ściganie się z PiS – kto więcej da. Kluczowe jest przyjęcie kilkunastu programów kompleksowych, tak by pokazać, że z fazy wyborczej przechodzimy do fazy programowej i walki o władzę. Wtedy zaczniemy być traktowani poważnie przez media i wyborców.


Nie wystarczy mówić

JERZY SZMAJDZIŃSKI, polityk SLD, wicemarszałek Sejmu z LiD:
– Lewica powinna zrewidować dotychczasową politykę państwa w sferze socjalnej, edukacji, dostępu do mieszkań komunalnych, świadczeń dla bezrobotnych. Trzeba podjąć współpracę ze związkami zawodowymi. Nie wystarczy mówić o wrażliwości społecznej lewicy, ale trzeba podejmować konkretne inicjatywy ustawodawcze oraz działania na różnych szczeblach.


Konflikt kapitał – praca

ANDRZEJ CELIŃSKI, polityk SdPl, poseł LiD:
– Nie tylko lewica, ale wszyscy politycy zapomnieli, że konflikt między kapitałem a pracą towarzyszy kapitalizmowi i nie można go ignorować. Pierwszym obrońcą interesów ludzi pracy powinna być lewica. Jeśli jednak ona nie potrafi wywiązać się z tej roli, to biorą ją na siebie takie partie jak narodowi socjaliści w Niemczech, skrajnie prawicowe, populistyczne, etatystyczne. Obecnie globalizacja i koncentracja kapitału sprawia, że podstawowym polem walki o interesy świata pracy staje się kwestia płacy minimalnej. Rośnie bowiem majątek nielicznych, a z drugiej strony – coraz więcej ludzi osiąga dochody minimalne. Zmniejsza się natomiast grupa zwana, z punktu widzenia dochodów, klasą średnią. Lewica powinna skupiać uwagę na zmniejszaniu tych różnic, a przede wszystkim wyrównywać szanse młodego pokolenia. Drogą do tego jest ułatwianie dostępu do wiedzy jak najszerszym grupom ludzi. Dlatego też powinna koncentrować swoją uwagę na nauce, edukacji i kulturze, na ich należytym finansowaniu z budżetu, bo tylko te dziedziny pozwalają awansować materialnie tym grupom ludzi, którzy startują z niskiego pułapu.


Na lata

GRZEGORZ KURCZUK, przewodniczący lubelskiego SLD:
– To praca na lata. Lewica polska powinna być przede wszystkim tym, czym jest na całym świecie – reprezentacją ludzi pracy najemnej. Trzeba zająć się sprawami socjalnymi ludzi pracy, zwłaszcza w nowych fabrykach i firmach prywatnych. Tam związki zawodowe są rachityczne lub nie ma ich wcale. Trzeba się zająć kobietami pracującymi w handlu, których prawa są masowo łamane i co do czasu pracy, i co do wynagrodzenia. Wreszcie kwestia rolnictwa i wsi, które lewica oddała w pacht PSL I Samoobronie. Trzeba pomóc ścianie wschodniej, która jest najbardziej poszkodowana w skali kraju, także w sferze socjalnej. To zmusza jej mieszkańców do wyjazdów czy to do Warszawy czy do Londynu. Trzeba pilnować respektowania przepisów kodeksu pracy i niedopuszczenia do jego zmian w kierunku antypracowniczym, jako że są takie zakusy pod pozorami jego unowocześnienia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚWIATOWID Strona Główna -> Ale te tematy zawsze można ... przywrócić do życia Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin