Forum ŚWIATOWID Strona Główna ŚWIATOWID
czyli ... obserwator różnych stron życia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Takie sobie ... opowiadanka
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚWIATOWID Strona Główna -> Zatrzymać się w biegu ... forum bardziej ... refleksyjne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pon 11:11, 02 Lip 2007    Temat postu: Takie sobie ... opowiadanka

DLACZEGO ZWOLNIŁEM SWOJA SEKRETARKĘ... Liar

Dlaczego zwolnilem swoja sekretarke? Dwa tygodnie temu byly moje czterdzieste urodziny,
Ale jakby nikt tego nie zauwazyl.
Mialem nadzieje, ze rano przy sniadaniu zona zloży mi zyczenia, moze nawet bedzie miala jakis prezent...
Nie powiedziala nawet "czesc kochanie", nie mówiac juz o życzeniach.

Myslalem, ze chociaz dzieci beda pamietaly - ale zjadly sniadanie, nie odzywajac sie ani slowem.

Kiedy jechalem do pracy, czulem sie samotny i
niedowartosciowany.
Jak tylko wszedlem do biura, sekretarka zlozyla mi zyczenia urodzinowe i od razu poczulem sie duzo lepiej - ktos pamietal.
Pracowalem do drugiej.
Okolo drugiej sekretarka weszla i powiedziala:
-Dzisiaj jest taki piekny dzien, w dodatku sa pana urodziny, moze zjemy gdzies razem obiad?
Zgodzilem sie - to byla najmilsza rzecz, jaka od rana uslyszalem.
Poszlismy do cudownej restauracji, zjedlismy obiad w przyjemnej atmosferze i wypilismy po lampce wina.
W drodze powrotnej do biura sekretarka powiedziala:
- Dzisiaj jest taki piekny dzien. Czy musimy
wracac do biura?
- Wlasciwie to nie - stwierdzilem.
- No to chodzmy do mnie - zaproponowala.
U niej wypilismy jeszcze po lampce koniaku, porozmawialismy chwile, a ona zaproponowala:
-Czy nie masz nic przeciwko temu, jesli pójde do sypialni przebrac sie w cos wygodniejszego?
- Jasne - zgodzilem sie bez wahania.
Poszla do sypialni, a po kilku minutach wyszla.....niosac tort urodzinowy razem z moja zona,dziecmi i tesciową. Wszyscy spiewali "Sto lat" ...

A ja kurwa...! siedzialem na kanapie...w samych skarpetkach. Rolling Eyes


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Śro 17:40, 04 Lip 2007    Temat postu:

"Zatonął statek.

Uratowało się tylko dwoje ludzi. Cindy Crawford i taki zwykły szary nic nie znaczący człowieczek. Dopłynęli na jakichś belkach do bezludnej wyspy i se tam zamieszkali .
Jako że nie było co robić - cóż robić - wiadomo - odbywali dzień w dzień stosunki i tak po sześć razy (no bo Cindy nie brzydka babka jest). Robili to dzień w dzień, tydzień w tydzień, minął rok, dwa - a oni non stop tylko jedno - no bo co tu robić... Razz

W końcu pewnego dnia Cindy budzi się w szałasie - a tu nie ma gościa! Zawsze był! Wychodzi na zewnątrz, patrzy - a tu gość siedzi nad brzegiem morza, puszcza kaczuszki, patrzy błędnie w morze, od czasu do czasu coś bazgroli bez sensu na piasku. Liar

Podchodzi do niego i pyta:
- co ci jest? coś się stało?
Gość patrzy na nią i mówi:
- wiesz co? - skocz tylko do szałasu, ubierz moje spodnie i resztkę butów...

Cindy się trochę zdziwiła, ale nic - nie będzie się kłócić przecież - z nim by później...? Jedyny facet na wyspie. Poszła ubrać spodnie i wraca.

Gość zmierzył ją od góry do dołu i mówi:
- wiesz co? - skocz tylko może jeszcze do szałasu i ubierz moją marynarkę - to co z niej zostało...

Poszła, ubrała, wraca:
Gość zmierzył ją jeszcze raz dokładnie, badawczo i mówi:
- wiesz co? - weź tak może jeszcze włosy do tyłu i sobie je zepnij, tak żeby je ukryć...

Cindy zrobiła co kazał. Gość popatrzył na nią, popatrzył, poklepał po plecach i mówi:

ty, stary ... pieprzyłem Cindy Crawford..." tak

Pozdrawiam Łapka


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Czw 9:37, 05 Lip 2007    Temat postu:

Jeszcze dziś wiele osób pisze ręcznie cyfrę 7 z poziomą kreską w połowie wysokości.

Kreska ta zaniknęła w większości stylów pisma maszynowego i komputerowego - co można było zauważyć powyżej.

Ale czy wiecie dlaczego ta kreska przetrwała do naszych czasów?

Trzeba powrócić do czasów biblijnych, kiedy to Mojżesz wspiął się na górę Synaj.
Gdy zostało mu podyktowane 10 przykazań zszedł do swego ludu i zaczął odczytywać im donośnym głosem każde przykazanie.

Gdy doszedł do siódmego odczytał:

"Nie będziesz pożądał żony bliźniego swego"

na co z tłumu odezwały się liczne głosy:

"Skreśl siódemkę, skreśl siódemkę!!!". Razz Razz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Nie 9:19, 08 Lip 2007    Temat postu:

Ludzie się pobierają. Zdarza się. Ludzie się rozwodzą. Też się zdarza.

Przy rozwodzie dzielą się dorobkiem życia. I wtedy może się zdarzyć, że nie wszystkie zainteresowane osoby będą się czuły jednakowo
usatysfakcjonowane...

Po siedemnastu latach małżeństwa pewien bardzo bogaty facet porzucił żonę dla młodej sekretarki. Życzeniem nowej oblubienicy było zamieszkać w dotychczasowej rezydencji małżeńskiej, a ponieważ mąż miał nieco lepszego adwokata, to i plan się powiódł.

Była żona dostała trzy dni na wyprowadzkę. Pierwszy dzień spędziła na pakowaniu wszystkich swoich rzeczy w pudła, kufry i walizki.
Drugiego dnia wynajęła ludzi, którzy przewieźli jej dobytek do nowego mieszkania.
Trzeciego dnia po raz ostatni usiadła do stołu w swojej pięknej jadalni. Zapaliła świece, włączyła nastrojową muzykę i zjadła kolację z krewetek, kawioru i białego wina. A gdy posiłek miał się ku końcowi, obeszła wszystkie pomieszczenia w domu i w każdym wetknęła w karnisz skorupkę krewetki z odrobiną kawioru. Na koniec sprzątnęła ze stołu, wezwała taksówkę, zamknęła dom i odjechała.

Kiedy mąż wprowadził się z nową panią, przez pierwsze dni wszystko układało się wspaniale. A później w domu zaczęło śmierdzieć.
Próbowali wszystkich sposobów: mycie, sprzątanie, szorowanie, wietrzenie...Wszystko na nic.
Sprawdzili wentylację, czy nie zbłądziło i nie zakończyło w niej żywota jakieś zwierzątko, wyprali wszystkie dywany... Na nic. Wszędzie porozstawiali odświeżacze powietrza. Na nic! Wezwali firmę dezynsekcyjną. Młoda para musiała się wyprowadzić na kilka dni - zgodzili się, żeby tylko móc wrócić do czystego domu... Na nic. Wreszcie zrozpaczeni właściciele zdecydowali się na wymianę drogich wełnianych wykładzin. Wszystko zupełnie na nic. Nic nie pomogło.

Znajomi przestali składać wizyty. Robotnicy wynajęci do remontu odmówili dalszych prac. Pomoc domowa odeszła... W końcu też sami właściciele nie mogli dłużej znieść upiornego smrodu i postanowili się przeprowadzić. Dali ogłoszenie, że dom jest na sprzedaż. Miesiąc później, mimo obniżenia ceny o połowę, nadal nie było chętnych na smrodliwe lokum. Mało tego - wieści się rozeszły i żadna z lokalnych firm nie chciała podjąć się pośrednictwa w transakcji.

Wreszcie pechowcy zostali zmuszeni kupić nowy dom na kredyt. Wtedy na horyzoncie pojawiła się była małżonka. Któregoś dnia zadzwoniła do eks-męża z pytaniem, co słychać. Znękany facet opowiedział historię gnijącego domu, żona jej wysłuchała i stwierdziła, że bardzo tęskni za swoim starym domem i że chętnie zrezygnuje z części przyznanych jej alimentów, jeśli tylko mąż pozwoli jej odzyskać dom.

Korzystając z tego, że była żona nie miała pojęcia, jak strasznie dom śmierdzi, facet zgodził się odstąpić go za 1/100 wartości - pod warunkiem, że sfinalizują wszystko jeszcze tego samego dnia. Kobieta się zgodziła i już po dwóch godzinach mąż i jego nowa życiowa partnerka z chytrymi uśmiechami przyglądali się, jak panowie w kombinezonach pakują do samochodu z napisem "Przeprowadzki" cały ich dobytek... ...w tym również karnisze..... tak

Zemsta zdradzonej kobiety jest słodka... Razz kupa smiechu chociaż .... Think d'oh!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Wto 14:34, 10 Lip 2007    Temat postu:

Prof. Kołodko słynący z krewkiego charakteru, opowiedał kiedyś taką historię Razz

Otóż zbulwersowany krytycznym jak zwykle na jego temat, artykułem w Gazecie Wyborczej, umówił się z Michnikiem na wódkę.
Wylawszy swoje żale pod adresem gazety za bardzo niepochlebne i nie sprawiedliwe komentarze co do jego działalności w odpowiedzi usłyszał:

Grzesiu, ty nie możesz się obrażać na ...krytykę, nawet jeżeli ktoś ci powie że jesteś ... ch...

W takiej sytuacji powinieneś zaqwsze grzecznie odpowiadać :

Wie pan, a to bardzo ciekawe co pan mówi.
Muszę się nad tym ...zastanowić


Świetna metoda. Nieraz sprawdziłem ...osobiście Razz
To naprawdę ...działa i spuszcza parę z każdego zacietrzewionego adwersarza. Anxious
A zatem ...polecam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Nie 12:57, 15 Lip 2007    Temat postu:

Stoje sobie ostatnio spokojnie w kolejce do kasy w Carrefourze.

Stoje sobie .... stoje... Nagle zauważam przy drugiej kasie, wpatrzoną we mnie i uśmiechającą się się DO MNIE blondynę. Ale jaką blondynę Mówie Wam Karaiby, słońce, plaża, Bacardi...!

Ostatnio ładne dziewczyny się do mnie tak uśmiechały, gdy przytaszczyłem do akademika, na drugi dzień po imprezie, skrzynkę zimnego piwa. Ale to było 10 lat temu...
Ta jednak uśmiechała się do mnie przyjaźnie nawet bez piwa. Jakaś taka znajoma mi się przez chwilę wydała ale nie mogłem sobie przypomnieć skąd...Pewnie podobna do jakiejś aktorki...

Powoli budził się we mnie głęboko uśpiony instynkt łowcy. Mieszanka adrenaliny i testosteronu wypełniały mój organizm. Anxious
To one kazały mi bez zastanowienia zapytać:
- Przepraszam, czy my się skądś nie znamy?
Wypadło nawet nieźle. Lala połknęła haczyk. Jej reakcja była szybka,uśmiech bez zmian:
- Nie jestem pewna, ale chyba jest pan ojcem jednego z moich dzieci...

Mówi się, że ludzki umysł potrafi w sytuacjach ekstremalnych pracować nie gorzej od komputera. Mój był w tej sekundzie w stanie konkurować z najlepszymi. Rolling Eyes

Po chwili miałem wydruk. Zawsze używam gumek. Zdrada małżeńska
jest już sama w sobie wydarzeniem szargającym nerwy szanującego się mężczyzny.Po co ją jeszcze dodatkowo komplikować? Mój komputer pokładowy przypomniał mi tylko trzy przypadki, które były odstępstwem od tej zasady. Koleżanka z pracy, na szczęście tak brzydka, tak że sama jej twarz była najlepszym zabezpieczeniem. Koleżanka żony z pracy, na szczęście po takim alkoholu, że mi nie do końca ... tego...
Jest Pozostała tylko jedna możliwość. kiedy mogłem sobie "strzelić" dzidziucha na boku.

Nie omieszkałem podzielić się tą radosną nowiną z matką "mojego" nieślubnego dziecka i setką kupujących przy okazji:

"Już wiem Pani musi być tą stripteaserką, którą moi koledzy zamówili na mój wieczór kawalerski przed 8-ma laty Pamiętam, że za niewielką dodatkową opłatą zgodziła się pani wtedy robić TO ze mną na stole w jadalni na oczach moich klaszczących kolegów i tak się pani przy tym rozochociła, że na koniec za darmo zrobiła im pani wszystkim po lodziku!!!"

Zaległa całkowita cisza. Nawet kasjerki przestały pracować. Wszyscy wpatrywali się na przemian we mnie i w czerwieniącą się coraz bardziej ślicznotkę.

Kiedy osiagnęła kolor znany w kręgach muzycznych jako "Deep Purple" wysyczała przez śliczne usteczka:

- Pan sie myli! - Karaiby zastąpiła Arktyka.- Razz

Jestem wychowawczynią pana syna w 2b... kupa smiechu


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Czw 7:51, 09 Sie 2007    Temat postu:

Pewna para w średnim wieku z północnej części USA zatęskniła w środku mroźnej zimy do ciepła i zdecydowała się pojechać na , na Florydę i mieszkać w tym hotelu, w którym spędziła noc poślubną 20 lat wcześniej. Mąż miał dłuższy urlop i pojechał o dzień wcześniej. Po zameldowaniu Się w recepcji odkrył, że w pokoju jest komputer i postanowił wysłać maila do żony.
Niestety omylił się o jedną literę. Mail znalazł się w ten sposób w Houston u wdowy po pastorze, która właśnie wróciła do domu z pogrzebu męża i chciała sprawdzić, czy w poczcie elektronicznej są jakieś kondolencje od rodziny i przyjaciół.
Jej syn znalazł ją zemdloną przed komputerem i przeczytał na ekranie:

Do: Moja ukochana żona

Temat: Jestem już na miejscu

Wiem, że jesteś zdziwiona otrzymaniem wiadomości ode mnie. Teraz mają tu komputery i wolno wysłać maile do najbliższych. Właśnie zameldowałem się..
Wszystko jest przygotowane na Twoje przybycie jutro.
Cieszę się na spotkanie.
Mam nadzieję, że Twoja podróż będzie równie bezproblemowa, jak moja.

PS: Tu na dole jest naprawdę gorąco.
Razz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Sob 22:40, 22 Wrz 2007    Temat postu:

Po księgarni kręci się rosły delikwent w dresie zdobionym trzema paskami. Trzyma w ręku małą karteczkę i co jakiś czas na nią spogląda.

Raz na półki z książkami, raz na
karteczkę... I tak przez dobre 10 minut.

Zniecierpliwiony sprzedawca postanowił w końcu zadziałać.
Pyta więc:

Może w czymś panu pomóc?
Tak, dziewczyna prosiła mnie o książkę...
Rozumiem... A jaką?
Wszystko jedno, byleby nic Grocholi. - odpowiada patrząc na karteczkę.
Jest pan pewien? Katarzyna Grochola jest w tej chwili niezwykle popularna wśród kobiet.
Tak jestem pewien. Na pewno nie chcę nic Grocholi!

Sprzedawca w lekkiej konsternacji wybrał jeden z listy aktualnych bestsellerów i wręczył zadowolonemu klientowi.

Nazajutrz ten sam klient, w tym samym dresie, z tą samą karteczką i tą samą książką wraca do tej samej księgarni...
Chciałbym zwrócić tę książkę, moja dziewczyna nie była jednak zadowolona...

Rozumiem, a mógłbym zobaczyć co ma pan napisane na tej karteczce?
Dresiarz wyjmuje z kieszeni pomiętą karteluszkę z widniejącym napisem

Nigdy w życiu Grocholi


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
skrzydlata



Dołączył: 29 Wrz 2007
Posty: 350
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 1:21, 05 Lis 2007    Temat postu:

Pytanie zadane na grupie dyskusyjnej pl.misc.samochody

Pilne pytane. Proszę o pomoc. Potrzebuję wyczerpującej odpowiedzi.
Z góry dziękuję.
Jakiś czas temu zacząłem podejrzewać swoją żonę o zdradę. Skąd się dowiedziałem.
No bo zachowywała się typowo dla takich sytuacji.
Gdy odbierałem telefon w domu, po drugiej stronie odkładano słuchawkę.
Miała często spotkania z koleżankami, niespodziewane wyjścia na kawę czy po książkę.
Na pytanie "z kim z naszych wspólnych znajomych się spotyka",odpowiadała, że są to nowe przyjaciółki i ja ich nie znam.
Zazwyczaj czekam na taksówkę, którą ona wraca do domu, jednak żona wysiada kilkaset metrów wcześniej i resztę drogi idzie na nogach, tak że nigdy nie widzę jakim samochodem przyjeżdża i z kim.
Kiedyś wziąłem jej komórkę, tylko aby zobaczyć która godzina.
Wtedy ona po prostu dostała szału i zakazała dotykać jej telefonu.
Przez cały ten czas nie mogłem się zdecydować, by porozmawiać z nią o tym wszystkim.
Pewnie nie dowiedziałbym się prawdy, gdyby nie przypadek.
Pewnej nocy żona niespodziewanie gdzieś wyszła.
Ja się zainteresowałem, że coś nie tak.
Wyszedłem na zewnątrz.
Postanowiłem schować się za naszym samochodem, skąd był doskonały widok na całą ulice, co pozwoliłoby mi zobaczyć, do jakiego samochodu wsiądzie.
Kucnąłem przy swoim wozie i nagle z niepokojem zauważyłem, że tarcze hamulcowe przy przednich kołach mają jakieś brunatne plamy, podobne do rdzy.

Proszę mi odpowiedzieć, czy ja mogę jeździć z takimi tarczami hamulcowymi, czy trzeba je stoczyć?
Jeżeli natomiast trzeba ja wymienić, to czy można zamontować tańszy zamiennik, a nie oryginalne, a jeżeli tak, to które najlepiej?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pon 6:47, 05 Lis 2007    Temat postu:

skrzydlata napisał:
Pytanie zadane na grupie dyskusyjnej pl.misc.samochody

Kucnąłem przy swoim wozie i nagle z niepokojem zauważyłem, że tarcze hamulcowe przy przednich kołach mają jakieś brunatne plamy, podobne do rdzy.

Proszę mi odpowiedzieć, czy ja mogę jeździć z takimi tarczami hamulcowymi, czy trzeba je stoczyć?


Nie ma żadnego problemu z tymi tarczami.
Pewnie pies sąsiada ... obsikał koło
Pogonić łobuza i ... szlus tak


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Nie 9:23, 11 Lis 2007    Temat postu:

„Siódmy zmysł”

Reklama w dzisiejszych czasach żeruje przede wszystkim na naszych zmysłach. Atakuje w najmniej oczekiwanych miejscach i czasie przez co zmusza całą piątkę do ciągłej pracy na wysokich obrotach. Kiedy jednak zobaczyłem pewien prospekt reklamowy zdałem sobie sprawę, że nawet na tym polu można jeszcze wiele zdziałać. Oto jego treść :

„Nasza firma specjalizuje się w produkcji elektronicznych gadżetów, ostatnio podjęliśmy współpracę z bardzo aktywną i kreatywną grupą o nazwie – „Andrzej S. Front”. Jej owocem jest nasz najnowszy produkt o nazwie : „Siódmy zmysł”. (jak powszechnie wiadomo szósty jest już zarezerwowany przez dzieciaka konwersującego z nieboszczykami) Klienci, którzy zdecydują się na zakup dostaną w swoje ręce absolutną nowość, dzięki naszemu urządzeniu przeniosą się bardzo tanio i bez zbędnych formalności do niezwykle atrakcyjnej turystycznie „Krainy Fantasy”. Mało tego będziesz się mógł wcielić w dowolną postać rodem z tego świata. Sam się teraz będziesz mógł przekonać, czy platynowe włosy i kocia zwinność uzyskane dzięki mutacji, przyciągają atrakcyjne seksualnie czarodziejki i czy ich zaklęcia są na tyle dobre, że nigdy się nie dowiesz kiedy udawały orgazm. Możesz także sprawdzić, czy są na tyle biegłe w swoim fachu, aby rozpoznać kiedy ty to robisz.
A może wolisz się wcielić w smoka lub inną dziką bestię i siać spustoszenie wśród mieszkańców grodów i siół, nie gardząc przy tym rozbiórką ich domostw, za pomocą ziania ogniem i przemocy fizycznej. Jednostki przedsiębiorcze mogą wykorzystać szansę na dobry biznes i wejść w spółkę z miejscowymi producentami materiałów budowlanych. Wszyscy przecież wiemy, że szczęściu trzeba pomagać. Porównajcie przy okazji skalę podatkowe w świecie rzeczywistym i fantasy. Może warto się tam przenieść na stałe z rodziną i firmą.
Która z pań nie chciała zostać w dzieciństwie wróżką, czy czarodziejką? Marzenia małej dziewczynki mogą się teraz spełnić. Uroda, władza, ciuchy jedynie w krótkich seriach produkcyjnych oraz powodzenie u przystojnych i szarmanckich młodzieńców – masz to jak w banku.
Chcesz się wyrwać z okowów Disney’owskiej indoktrynacji i sama na własnej skórze przekonać się jak naprawdę wygląda życie krasnoludka. Dzięki naszemu produktowi wcielisz się w jego postać. Poczujesz atmosferę dusznych, kopalnianych korytarzy i specyficzny zapach niemytych krasnoludzkich ciał. Weź pod uwagę, że takie miejsca to ostatnie oazy prawdziwej męskości. Tu kosmetyczka i stylistka nie mają wstępu. Odkryj niewątpliwe zalety pierwotnej samczej natury. Twój mężczyzna ukrył je głęboko w przepastnych pokładach podświadomości, w obawie przed twoim przesyconym krytycyzmem spojrzeniem. Wystarczy kliknąć.

Uwaga! Wszyscy, którzy mogą sprawić, żeby Bruce Willis nie wystąpił już żadnej „Szklanej pułapce” otrzymają nasze urządzenie gratis.”
Ładnie napisane : „ostatnie oazy prawdziwej męskości” i niech tak zostanie. My krasnoludy wolimy, żeby zostało po staremu. Zrobimy więc wszystko, aby się nam baby po kopalniach nie pętały. Jestem więcej niż pewien, że ten ich gadżet nie będzie miał wielu klientów.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pon 20:16, 10 Gru 2007    Temat postu:

"Piękna ale głupia – słyszy się czasem opinię o jakieś kobiecie. Ewentualnie w drugą stronę: mądra, ale brzydka. To oczywiście stereotyp, ale jak każdy stereotyp, oparty na solidnych podstawach.
Lecz z drugiej strony, co takiego jest w urodzie, że odbiera pięknym ludziom mądrość? Tak na zdrowy rozum, nie powinno to mieć ze sobą nic wspólnego. No bo jak zewnętrzny wygląd może mieć wpływ na zawartość mózgu? A jednak jakiś ma, bo nie da się tylko wytłumaczyć, że kawały o blondynkach wymyślają wyłącznie brunetki w długie, samotne wieczory. Zresztą, zasada ta nie dotyczy wyłącznie kobiet. Piękni mężczyźni bywają równie często głupi (a geniusze prawie zawsze mają “pokraczny” wygląd).
Tę zagadkę pomogła rozwiązać mi Daria. Chociaż, gdy zobaczyłem ją po siedmiu latach przerwy, z trudem mogłem uwierzyć, że to ona. Podeszła do mnie po moim wieczorze autorskim po autograf i dedykację w tomiku poezji. Uśmiechnąłem się i zapytałem grzecznie:
- Dla kogo?
- Dla Darii Kubickiej.
Wziąłem zamach, żeby wpisać dedykację, ale nagle moje pióro zawisło tuż nad papierem. Spojrzałem na nią uważnie, zastanawiając się, czy mylą mnie oczy, czy może się przesłyszałem. Najwyraźniej zrozumiała moje wahanie, bo zsunęła na czubek nosa okulary i mrugnęła do mnie porozumiewawczo okiem. Teraz już nie mogłem mieć wątpliwości, że przede mną stoi “ta” Daria.
Na pytania, które cisnęły mi się na usta, nie było czasu. Za nią stało już z dziesięć osób i przyjaźnie do mnie machało moimi tomikami (nie da się ukryć, że na takich wieczorach dominują znajomi poety i to głównie oni nabywają jego “wypociny”). Wpisałem więc szybko dedykację, ale przez resztę wieczoru nie mogłem oderwać wzroku od Darii (ją to najwyraźniej bawiło). Nie uszło to także uwadze kilku osób. Jeden kolega nawet nie wytrzymał i wypalił wprost:
- Stary, co ty się tak na nią gapisz? Przecież to jakiś straszny pasztet jest.
Nie dało się ukryć, że ma rację. Daria była w tej chwili niemal podręcznikową brzydulą. Nieładne włosy, okropne okulary, “włochaty” sweter, obszerne spodnie. Stała z boku sama, najwyraźniej nikogo tutaj nie znając. Poza mną, oczywiście
- A tu się do ciebie zachęcająco uśmiechają jakieś laseczki – kolega wskazał w stronę kilku koleżanek, które zerkały na mnie ciekawie. – Tylko brać, wyrywać, nie przerywać.
- Tak, tak masz rację – przytaknąłem mu machinalnie. – Ale najpierw muszę z kimś porozmawiać.
Ku jego zdumieniu ruszyłem w stronę Darii. Ona się tego najwyraźniej spodziewała. Kiedy obok niej stanąłem, uśmiechnęła się do mnie szelmowsko.
- Pamiętasz mnie? – zapytała.
- Jakże bym mógł zapomnieć.
- Ale jesteś zdziwiony?
Tu czas wreszcie wyjaśnić, skąd znałem Darię. Przez dwa lata, w siódmej i ósmej klasie podstawówki, chodziłem razem z nią na religię. Wtedy odbywały się one jeszcze w salach katechetycznych przy kościele, dlatego widywałem ją tylko raz w tygodniu, przez godzinę. Ale to wystarczyło, żebym nie mógł jej zapomnieć.
Daria była zdecydowanie najładniejszą dziewczyną w okolicy, dlatego bardzo wiele osób chciało się zapisać do tej samej grupy co ona. Bardzo szybko nauczyła się podkreślać swoją urodę i przychodziła nawet na religię wystrzałowo umalowana.
To wzbudzało oczywiście protesty naszej katechetki, pani Marii, z których Daria niewiele sobie robiła. Jej tata był w jakiejś Radzie Parafialnej, czy czymś takim, więc dziewczynie nie groziło usunięcie z lekcji. Nawet kiedyś pozwoliła sobie na uwagę, że katechetka “czepia się, bo zazdrości jej powodzenia u mężczyzn”. Na szczęście pani Maria miała duże poczucie humoru, więc błyskawicznie odpaliła zarozumiałej nastolatce. “Ja po prostu chcę zaoszczędzić pracy naszemu proboszczowi, bo obecni tu młodzieniaszkowie – tak nazywała chłopców – przez ciebie myślą na tych lekcjach o nieprzyzwoitych rzeczach, z których się potem będą musieli spowiadać.”
- Dziwisz się mojemu zdziwieniu? – odpowiedziałem pytaniem na jej pytanie.
- Nie. I jeśli masz ochotę, wytłumaczę ci wszystko.
- Pewnie, że mam ochotę.
- To odprowadź mnie do domu – sięgnęła po swój płaszcz, wiszący na “stojaku” w rogu.
- Teraz?
Wprawdzie część osób opuściła już mój wieczór autorski, ale w takich przypadkach obowiązuje marynarska zasada, że kapitan schodzi z okrętu ostatni. Jednak ciekawość była silniejsza i szybko pożegnałem się ze wszystkimi.
- Może pospacerujemy trochę po parku? – zaproponowała, gdy byliśmy już na zewnątrz budynku.
- Wydawało mi się, że spieszysz się do domu?
- Nie spieszę się. Chciałam tylko zrobić na złość tym wszystkim zarozumiałym laskom, które nie mogły pojąć, dlaczego wychodzisz ze mną, a nie z którąś z nich.
W tym momencie była z powrotem tą dawną Darią, która uwielbiała robić różne sztuczki, żeby odbić koleżankom chłopaka. Ale o ile dawnej Darii wystarczyło do tego “ciało”, to ta nowa musiała użyć “rozumku”. Dlatego nie mogłem być na nią zły. Ponadto w jakiś sposób mile łechtało to moją męską próżność.
- No więc chcesz wiedzieć jak to się stało, że z pięknego łabędzia przeobraziłam się w brzydkie kaczątko?
- Owszem.
- Wszystko zaczęło się w wakacje po skończeniu podstawówki. Wyjechałam na kolonie. Byłam tam oczywiście najładniejszą dziewczyną – któż mógłby w to wątpić? – Wszyscy faceci od razu byli na moje skinienie. Ale ja “wycelowałam” w Alka, który był naszym opiekunem. Był świetnie zbudowany, ładnie opalony. Skończył właśnie drugi rok archeologii. A do tego był zupełnie nieczuły na moje wdzięki. Pamiętam, że to mnie strasznie wkurzyło.
- Obojętność mężczyzny to dla kobiety największa męczarnia – uśmiechnąłem się nie bez złośliwości.
- Pewnie tak, ale ja mu nie byłam obojętna. On mnie nienawidził. Usiądziemy? – zapytała.
Wskazała pustą ławkę pod kasztanem, który dopiero rozpoczynał kwitnięcie. Była już prawie dziewiąta i nawet majowe słońce zdążyło się już schować. Usiedliśmy a Daria kontynuowała swoją opowieść.
- Po tygodniu tych kolonii byłam tak zdesperowana, że chciałam stamtąd uciec. Moi rodzice byli w tym czasie na wycieczce w Jugosławii i nie było z nimi żadnego kontaktu. Czarna rozpacz.
- Co on ci takiego zrobił?
- Kazał mi być samodzielną. Dawniej, jak coś miałam zrobić, zaraz obok był tłumek chętnych chłopców, gotowych mnie wyręczyć. A teraz on im zabraniał udzielać mi jakiejkolwiek pomocy. A poza tym cały czas się ze mnie wyśmiewał. Z moich strojów, z mojej fryzury, z uśmiechu. Przez niego zostałam obozową fajtłapą... Obejmij mnie!
Machinalnie wykonałem jej polecenie. Dopiero po chwili zrozumiałem, o co jej chodziło. Obok nas wracała z mojego wieczoru autorskiego jedna z ostatnich grupek gości.
- Teraz wszyscy pomyślą, że jestem wiedźmą, która rzuciła na ciebie urok – uśmiechnęła się złośliwie.
- I co, uciekłaś? – wróciłem do przerwanego wątku.
- Prawie. Pewnie bym zwiała, gdyby droga mojej ewakuacji nie prowadziła obok męskich pryszniców – teraz jej uśmiech przybrał szelmowski wyraz.
- A co cię spotkało pod tymi prysznicami? – podjąłem jej grę.
- Nie “co”, a “kto”? I nie pod prysznicami, ale tuż obok nich.
- Więc kto?
- Alek, zaglądający przez szpary i podglądający moich kolegów. Był tak zapatrzony, że zupełnie mnie nie słyszał. Dopiero kiedy powiedziałam głośno, “kto by pomyślał?” odwrócił się w moją stronę. Był absolutnie przerażony.
- Nie dziwię mu się.
- Najpierw próbował mi grozić, że jak się wygadam, to on mi tu urządzi piekło na ziemi. Ale wyśmiałam go i zaproponowałam układ. On się ode mnie odczepi, a ja nikomu nic nie powiem.
- Skąd taka wspaniałomyślność? Przecież wiesz, że jakbyś na niego doniosła, to jego by i tak wywalili.
- Wiem. Ale stwierdziłam, że coś mu jednak zawdzięczam.
- Co?
- To, jak teraz wyglądam.
Byłem prawie pewien, że kpi ze mnie.
- I za to mu jesteś wdzięczna?
- Tak. Bo dzięki niemu, przez ten tydzień, zrozumiałam jedną rzecz: nic nie potrafię sama zrobić. Ja nawet nie wiedziałam jak się kroi chleb! Byłam życiową kaleką, która zawsze liczy na pomoc kogoś innego. Oduczyłam się jakiejkolwiek samodzielności. W szkole, na każdej klasówce, siadałam obok jakiegoś kujona, który był wniebowzięty tylko dlatego, że mógł mi dać ściągnąć. Tak naprawdę przestałam się uczyć. Pisemny egzamin do ogólniaka zdałam świetnie, ale na ustnym kompletnie poległam. Gdyby nie to, że mój ojciec załatwił mi miejsce w jakimś klasztornym liceum, mogłam skończyć w zawodówce, albo w najlepszym wypadku w technikum odzieżowym.
Powoli zaczynałem ją rozumieć. Wolałem się jednak upewnić.
- I dlatego postanowiłaś “zbrzydnąć”?
- Właśnie tak! Wykorzystałam to, że idę do nowej szkoły, gdzie nikt mnie nie zna. Zrezygnowałam z kosmetyków, seksownych ubranek, przytyłam kilka kilo. Założyłam sobie te szkiełka – wskazała na okulary – choć nie mam żadnej wady wzroku. Nie chciałam mieć żadnej “pokusy”, żeby skorzystać z czyjejś pomocy. Bo to jest jak nałóg. Jak się już ktoś wciągnął, nie potrafi tego kontrolować. Może albo dalej ulegać swojej słabości, albo z nią zerwać. A ja nie chciałam zostać “wtórną debilką”, która potrafi tylko dobrze wyglądać.
- I masz zamiar już na zawsze zostać... taka? – nie chciałem jej urazić dosadnym określeniem jej powierzchowności.
- Nie. Teraz już umiem się przed tym bronić. Obiecałam sobie, że jak już znajdę sobie faceta, który będzie umiał docenić moje wnętrze, to z powrotem się zmienię.
- W takim razie życzę ci powodzenia – powiedziałem bez cienia złośliwości.
Odprowadziłem ją do przystanku i tam się rozstaliśmy. Od tej pory spotkałem ją jeszcze ze dwa razy na ulicy. Nie rozmawialiśmy już jednak więcej. Potem zniknęła mi całkiem z oczu i od prawie dziesięciu lat jej nie widziałem.
Ale to właśnie dzięki niej zrozumiałem, skąd bierze się głupota pięknych ludzi. Jest ona u nich nieodłączną siostrą lenistwa. Przyzwyczajeni do tego, że otrzymują wszystko z racji swego wyglądu, nie wysilają niepotrzebnie swego umysłu. A jak wiadomo, organ nieużywany zaczyna zanikać "


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Nie 20:53, 16 Gru 2007    Temat postu:

DLACZEGO SZEF JEST IDIOTĄ I JAK SIĘ PRZED TYM BRONIĆ


“Szef-idiota” to dość powszechny związek frazeologiczny. Rzadko kto szanuje w dzisiejszym świecie swoich przełożonych, podważając (przynajmniej w duchu) każdą ich decyzję czy opinię. W swym zapamiętaniu zapędzamy się czasem nawet tak daleko, że wszystko, co powie szef, uznajemy, “ex catedhra” za debilizm.

Czemu tak się dzieję?
Sami przełożeni uznaliby takie reakcję głównie za przejaw zazdrości, tudzież naszego upośledzenia umysłowego, które sprawiło, że zostaliśmy jedynie podwładnymi. Mogliby mieć przy tym trochę racji, ale z pewnością odkryliby tylko połowę prawdy. Bowiem drugą jej część należałaby do nas.
Połowa racji, przynależna szefom, mniej mnie interesuję. W końcu po coś zostali szefami. Zastanawiam się natomiast nad tym, co sprawia, że nawet inteligentni ludzie, po awansie, zaczynają podejmować różne idiotyczne decyzję? I dochodzę do następujących wniosków: otóż człowiek myślący, po awansie, przeznacza część swojego czasu na zastanawianie się, dlaczego to jemu się właśnie udało? Już nie stara się być najlepszym z pracowników, tylko musi przystąpić do obrony swojego stanowiska. Jego tory myślenia nie szybują wysoko ku ambitnie postawionym celom, tylko opadają niziutko, każąc chronić własny stołek. Dlatego dla inteligentnego człowieka zostanie szefem to kara, która prędzej czy później musi zakończyć się obniżeniem jego umysłowych lotów.
Lecz jednak dość często naszym szefem zostaje autentyczny idiota. Predestynowany do tej funkcji, funkcji idioty, niemal już od urodzenia. On nie zastanawia się, dlaczego awansował, dla niego to jest oczywiste. Jeśli nawet nigdy nie był orłem w żadnej dziedzinie, oznacza to dla niego ułomność tychże dziedzin. Co ciekawe, szefa idiotę niekoniecznie powołuje inny idiota. Często jest to odruch obronny inteligentnego przełożonego, który w ten sposób zabezpiecza sobie tyły, przed zbyt utalentowanym kandydatem na swego następcę.
A jak, zabezpieczyć się mają podwładni przed szefem idiotą i jego genialnymi pomysłami? Niektórzy usiłują z tym walczyć, proponując lepsze rozwiązania. Jest to bez sensu, bo szef nie po to został szefem, żeby nasze pomysły były lepsze od jego. Dlatego powinniśmy postępować według poniższej instrukcji:
1. Zareagujmy na pomysł szefa z entuzjazmem, podkreślając jego nowatorskość.
2. Potem stwierdźmy, że genialny pomysł szefa natchnął nas i zaproponujmy drobną modyfikację. Podkreślmy, że nie jest ona żadnym naszym pomysłem, a tylko przedłużeniem pomysłu szefa.
3. Przy pierwszej przeszkodzie, jaką napotka projekt, zaproponujmy większą zmianę, twierdząc, że to alternatywa wymyślona na początku przez szefa.
4. Przedstawmy roboczą wersję projektu, w której już tylko połowa to pomysł szefa.
5. Dajmy szefowi do podpisu projekt, który ma wspólną z jego pomysłem jedynie nazwę. Zapewniajmy przy tym, że powstał on tylko i wyłącznie dzięki pomysłowi szefa, a nasz wkład jest minimalny.
6. Realizujmy własny projekt, zapewniając szefa, że jego pomysł świetnie się sprawdza.

Po co się tak męczyć?
To proste. Gdyby pomysł szefa został zrealizowany, firma straciłaby mnóstwo pieniędzy. Wtedy to nam obcięto by premię, a następnie zwolniono.
A szef i tak pozostałby szefem. Very Happy


jacekgetner


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Wto 21:12, 08 Sty 2008    Temat postu:

"Spotkałem się z Igorem. Znaliśmy się od dawna, jeszcze z czasów klubu poezji “To był naprawdę fascynujący wieczór”. Potem straciliśmy się z oczu, lecz ostatnio udało nam się ponownie nawiązać kontakt. Zawdzięczamy to nieocenionemu internetowi i temu, że Igor zaczął czytać moje opowiadania.
Umówiliśmy się w kawiarni, w przerwie na lunch. Mój dawny kolega-poeta, pracował teraz w dużej, międzynarodowej firmie, dlatego tak było mu najwygodniej. A ja obecnie cieszę się tym, że jestem władcą własnego czasu, więc bez problemu mogłem podjechać w okolicę jego miejsca pracy.
Czułem, że to spotkanie może być bardzo ciekawe i nie pomyliłem się. Igor niemal od razu przystąpił do meritum.
- Wiesz, muszę ci opowiedzieć pewną historię.
- Czemu od razu musisz? – moje pytanie nie było, broń Boże, wyrazem niechęci. Ale często to, dlaczego jakaś opowieść musi zostać przekazana komuś innemu, bywa samo w sobie ciekawą historią.
- Bo chcę, żebyś ją opisał. Ktoś to musi zrobić.
- A ty sam?
- Ja potrafię tylko czasem napisać jakiś wiersz. O tym zresztą też “naskrobałem” parę wersów. Ale przy prozie wykładam się najdalej w trzecim zdaniu. A do tego potrzeba łapy prozaika. Ty ją masz. Ty nawet jakieś banalne bzdury potrafisz opisać interesująco.
W tym momencie oczywiście uniosłem się pół metra nad krzesełkiem i lewitowałem tam przez chwilę zadowolony. Nie zadawałem też już zbędnych pytań, tylko kiwnąłem głową na znak, że cały zamieniam się w słuch.
- Zawsze zastanawiałem się, ile razy można się tak naprawdę w życiu zakochać? I jak zmierzyć siłę każdego z tych uczuć i, że tak powiem, wyskalować je? Jak długo może tak naprawdę trwać uczucie do jednej osoby? Jak długo można być wiernym?
- I co? Znalazłeś odpowiedź na te wątpliwości?
- Nie. Na te pytania chyba nie ma odpowiedzi. Za to jest moja historia.
Igor miał zawsze, jak to się kolokwialnie określa, “gadane”. Był przy tym wysoki, przystojny, miał długie, kruczoczarne włosy. To sprawiało, że mało która odpowiadała “nie” na propozycję randki. Ale jak twierdzi, nie wykorzystywał nigdy nadmiernie swojego uroku. Zawsze szukał czegoś więcej i czasem to znajdował.
Na początku trzeciej klasy liceum związał się na krótko z Beatą. Była od niego o rok młodsza. Mieszkali niedaleko od siebie. Ona żyła samotnie z matką, bo ojciec zniknął z ich życia dawno temu. Była trochę przestraszona życiem. Igor miał więc nadzieję, że jego wrodzona opiekuńczość będzie w tym związku jak znalazł.
I wszystko na początku wskazywało, że tak się właśnie stanie. Ale nagle, po trzech miesiącach, Beata postanowiła zerwać. Igor nie bardzo rozumiał powody jej decyzji. Próbował jeszcze dość naiwnie wpłynąć na ukochaną poprzez jej matkę. Lecz ta była przekonana, że jej dziecko zostało skrzywdzone i stanęła po stronie córki.
Rozstali się więc. Igor przyznał samokrytycznie, że nie rozpaczał zbyt długo. Miesiąc później spotykał się z kimś innym. Beatę widywał odtąd bardzo rzadko. Ale zawsze, kiedy ją spotykał, była bardzo oschła i złośliwa, jakby miała mu coś za złe.
Kilka miesięcy przed maturą, na kursach przygotowawczych do egzaminów na studia, poznał Dorotę. Od razu między nimi coś zaiskrzyło. Jak to Igor określił, Dorota była chodzącym seksem. Bardzo inteligentna blondynka, z imponującej wielkości biustem, miała dużą umiejętność zawracania w głowie kolegom.
Postanowili razem z Igorem uczyć się poza kursami (chcieli studiować na zbliżonych kierunkach). Nietrudno domyślić się, czym to się zakończyło. I tak dobrze, że w ogóle zdali te egzaminy. Zaraz po nich, za obopólną zgodą, rozeszli się, każde w swoją stronę. Stwierdzili, że wprawdzie bardzo się lubią, ale bycie razem nie najlepiej im służy. Od tej pory utrzymywali kontakt, jednak wyłącznie na stopie przyjacielskiej, widując się raz na pół roku, lub z równą częstotliwością rozmawiając ze sobą przez telefon.
Igor skupił się na studiach. Na piątym roku poznał dziewczynę, która była obecnie jego żoną. Stwierdził, że od razu wiedział, że tak będzie. Zaraz zaczął też poważnie myśleć o życiu. Rozpoczął intensywne poszukiwania pracy, zakończone dobrą ofertą. Jak mówił, nie było o nią łatwo, przecież dopiero rozpoczynał swoją karierę zawodową. Musiał się wykazać przy tym dużą elastycznością i dyspozycyjnością. I wtedy...
- I wtedy zadzwoniła mama Beaty. Była sobota wieczór, właściwie to przypadek, że siedziałem w domu. Słychać było, że nie jest w najlepszym stanie. Łamiącym się głosem poinformowała mnie, że Beata nie żyje. Zmarła dwa dni wcześniej. Pogrzeb miał być w poniedziałek – urwał i przez chwilę milczał.
- Poszedłeś na niego?
- Nie.
- Czemu?
- Bardzo chciałem, ale to nie było takie proste. W poniedziałek miał być pierwszy dzień mojej pracy. Szef już mi zapowiedział, że czeka na mnie mnóstwo roboty. I co mu miałem powiedzieć? Że jest pogrzeb jednej z moich byłych dziewczyn? Wątpię, żeby to zrozumiał, a nawet jestem pewien, że po prostu by mnie zwolnił. Wtedy wydawało mi się to bardzo istotne. Teraz wiem, że nie warto było się starać. A poza tym, jakbym wytłumaczył to mojej przyszłej żonie? Że był to dla mnie ktoś tak ważny, że jestem gotów zrezygnować z pracy? Za dużo było tego wtedy, jak na jednego takiego małego świerszczyka, jak ja.
Igorowi dobrze szło w pracy. Awansował, potem zmienił firmę i stanowisko na jeszcze lepsze. W międzyczasie się ożenił, kupił mieszkanie. Żyło mu się coraz lepiej i spokojniej.
Dorota także wyszła za mąż, a wkrótce potem zaszła w ciążę. Igor mówił, że bardzo się zmieniła. Z demona seksu stała się przykładną matką i żoną. Do czasu.
- Spotkałem się z nią rok temu. Wyglądała bardzo kiepsko, miała zmęczoną twarz. Mówiła, że się dusi, czuje się zniewolona.
- Mąż jej nie pasował?
- Nie. Jest w nim bardzo zakochana, do tego to podobno ogier nad ogierami. On też ją kocha, mają wspaniałą córeczkę.
- To co jej się nie podoba?
- Małżeństwo. A dokładniej monogamia. Przy jej temperamencie to jest jak samobójstwo na raty.
- Chciała się rozwieść?
- Nie. Rodzice uwielbiają jej męża i wiedzą, że on by dla niej zrobił wszystko i nigdy Doroty nie skrzywdzi. Nie darowaliby jej rozwodu. Poza tym ona chce mieć rodzinę i boi się ją stracić. Ale jednocześnie nie chce sypiać tylko z jednym facetem.
Igor spotkał się z Dorotą po kolejnych kilku miesiącach. Tym razem wyglądała świeżo i kwitnąco. Miała kochanka, któremu, tak jak jej, doskwierała po prostu małżeńska monogamia. Chciała koniecznie opowiedzieć Igorowi wszystko.
- Zawsze byłem po trosze jej spowiednikiem. Ale tym razem odmówiłem. Nie rozumiała dlaczego. Powiedziałem, że to nie jest warte tego, żeby o tym rozmawiać. Obraziła się. “Rozumiem, że moje życie nie jest warte omawiania? – zapytała ” “Nie o to chodzi – odpowiedziałem. – Chętnie posłucham o twoim życiu.” “Ale to właśnie jest teraz moje życie!” “Wybacz, Doroto, ale to żałosne, jeśli nie ma w twoim życiu nic interesującego, poza zdradzaniem własnego męża.” “Tak? To opowiedz mi jakąś interesującą historię ze swojego życia.”
Igor dopił piąty sok. Siedzieliśmy w tej kawiarni blisko trzy godziny. Po pierwszych sześćdziesięciu minutach mój kolega zadzwonił do pracy i powiedział, że wróci z lunchu późno, bo zatrzymały go bardzo ważne sprawy.
Kiedy skończył pić, zastanawiał się przez chwilę, czy jeszcze czegoś nie zamówić. Ale jego opowieść zbliżała się najwyraźniej do końca, bo zrezygnował z przywołania kelnera. Sięgnął tylko do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął stamtąd portfel, jakby miał zamiar płacić. Jednak zamiast pieniędzy wyjął ze środka pożółkłą i zmiętą kartkę z zeszytu. Położył ją przed sobą.
- Wtedy opowiedziałem jej historię Beaty. Ale nie skończyłem na pogrzebie, bo to nie wszystko. Jakieś dwa tygodnie przed tym spotkaniem z Dorotą, zadzwoniła do mnie ponownie mama Beaty. Poprosiła żebym ją odwiedził. W szpitalu.
Starsza pani chorowała na raka i umierała. Chciała koniecznie rozmawiać z Igorem, bo miała mu coś bardzo ważnego do powiedzenia. O swojej córce.
- Wiesz, kiedy rozstaliście się z Beatą – rozpoczęła swoją opowieść starsza pani – to myślałam, że po prostu chciałeś od niej dużo więcej, niż ci mogła wtedy dać. I nie myliłam się... Nie, nie zaprzeczaj, tylko posłuchaj mnie spokojnie do końca. Ja wiem, że nie o łóżko tu chodziło. Ty chciałeś po prostu uczucia, a ona się tego przestraszyła. Miała w pamięci ojca, który nas dawno temu opuścił. Dlatego bała się mężczyzn. Myślałam, że jej to z czasem przejdzie. Ale ona, od chwili waszego rozstania, nie związała się już z nikim. Nawet sądziłam, że może jest lesbijką. Powiedziałam jej to, a ona mnie wyśmiała.
Mama Beaty przerwała swoją opowieść. Była już bardzo chora i mówienie ją męczyło. Musiała chwilę odpocząć, by nabrać sił do dalszej rozmowy.
- Pewnie nawet nie wiedziałeś, ale była chora na astmę – kontynuowała po kilkuminutowej przerwie. – I nie zauważyła kiedyś, że kończy się jej lekarstwo. Dostała ataku, próbowała zadzwonić po pomoc. Ale nie dała już rady. Nie była w stanie wykrztusić słowa do słuchawki. Jedyne, co mogła w tamtej chwili zrobić, to sięgnąć po kartkę papieru i długopis, żeby napisać najważniejszą rzecz w jej życiu. Coś, o czym nie wiedział nikt, poza nią samą. Coś, co było tajemnicą nawet dla mnie.
Starsza pani sięgnęła na szafkę obok łóżka po kartkę, która teraz spoczywała na blacie stolika przed Igorem.
- Tę kartkę wyjęłam z jej ręki, kiedy znalazłam ją martwą na podłodze naszego mieszkania. Dlatego zadzwoniłam do ciebie, żebyś przyszedł na ten pogrzeb. Ale ty się tam nie zjawiłeś. Potem myślałam nawet, żeby ją zniszczyć. Jednak coś kazało mi ją zachować.
Igor podał mi kartkę, którą dostał od mamy Beaty. Wcześniej, podczas rozmowy przed kilkoma miesiącami, pokazał ją również Dorocie.
Na pożółkłym papierze, wśród ledwo widocznych już kratek, znajdowały się tylko dwa słowa. “Kocham Igora.” Ręka, która je nakreśliła, była słaba i drżąca, ale ich siła porażała cały czas.
- I co powiedziała Dorota?
- Nic. Dość szybko się pożegnała i od tej pory jej nie słyszałem. Nie wiem, czy kiedyś do mnie jeszcze zadzwoni.
- A ty?
- A ja opiekuję się teraz pewnym grobem, w którym leżą dwie kobiety, nie mające nikogo, oprócz mnie "

jacekgetner


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Śro 20:37, 27 Lut 2008    Temat postu:

CUDOWNE DZIECKO

Prawie każdy rodzic uważa swoje dzieci za genialne. Chwali się znajomym i rodzinie ich talentami, które nie są niczym dziwnym. Potomkowie odziedziczyli przecież geniusz z pewnością po tacie i mamie, których tylko zły los pozbawił szans właściwego rozwoju. Dlatego starają się zapewnić swym pociechom jak najlepsze możliwości życiowego startu.

Sam zawsze też byłem uważany raczej za zdolne dziecko. Na szczęście rodzice oszczędzili mi obowiązkowego chodzenia na różne zajęcia, doskonalące wrodzone zdolności, za co jestem im wdzięczny. Jednak problem cudownego dziecka dopadł mnie z innej strony.

Choć zaczęło się bardzo niewinnie i przyjemnie. Bowiem od kiedy zacząłem pisać scenariusze seriali telewizyjnych, moje poważanie wśród bliższej i dalszej rodziny zdecydowanie wzrosło. Ciesząc się wzrostem prestiżu, zapomniałem, że wiąże się on z dodatkowymi rzeczami.

Przekonałem się o tym na urodzinach jednego z wujków. Był na nich również cioteczny brat jego żony, który od chwili, gdy dowiedział się o moim zajęciu, nie spuszczał ze mnie wzroku. Czułem się dość nieswojo i przewidywałem, że za tym spojrzeniem musi się kryć coś więcej. Niestety, nie myliłem się.
- Słuchaj, chciałem z tobą porozmawiać o tym filmie – cioteczny brat żony wujka przyłapał mnie, gdy nieopatrznie oddaliłem się od większego grona, żeby nałożyć sobie tatara.
- Tak?
- Bo ja mam córeczkę. Osiem lat, ale taka sprytna bestia, jak ładnie śpiewa, a i gra w teatrzyku szkolnym.
- Iii....? – udałem, że nie rozumiem o co chodzi.
- No i trzeba by jej pomóc, żeby się nie zmarnowała.
- Ale co ja mogę?
- No jak to co? – cioteczny brat żony wujka był naprawdę szczerze zdziwiony. – Przecież piszesz scenariusze, napisz dla niej jakąś rolę w którymś serialu, a potem powiedz reżyserowi, żeby ją obsadził.
- Ale ja nie mam takich możliwości. Poza tym, do takich ról wybiera się przez casting...
- Akurat – machnął ręką ze zniecierpliwieniem. – Co to, ja oczu nie mam? Przecież wystarczy sobie przeczytać napisy końcowe po filmie, żeby było wiadomo, że to żaden casting, tylko układy.

Tu nie mogłem zaprzeczyć. Też mam wrażenie, że do ról dzieci nie urządza się u nas żadnych przesłuchań, a jeśli nawet, to ogranicza się je do grona najbliższych znajomych. Prywatnie zresztą uważam, że jest to powód żenującego wręcz poziomu naszych najmłodszych aktorów.
- Coś widzę, że nie chcesz mi pomóc...
- To nie tak. Ja nie mam takich możliwości, dopiero zaczynam.
- Ale może przez tę osobę, która tobie pomogła?
- Jaką osobę?
- Jaką, to już ty wiesz. Przecież nie powiesz mi, że dostałeś tę pracę bez układów? - mrugnął do mnie porozumiewawczo okiem.
- Tak było. Wysłałem CV do kilku producentów, połowa się odezwała, napisałem coś na próbę, spodobało się.
- Widzę, że jednak naprawdę mi nie chcesz pomóc – cioteczny brat żony wujka nie krył już swojego oburzenia. – Takie bajki o wysłaniu CV to ty możesz dzieciom opowiadać, a nie mnie. W tym kraju nie ma mowy, aby dostać porządną pracę bez układów.
- Ale ja naprawdę...
- Mógłbyś chociaż zobaczyć, jak śpiewa, albo recytuje wiersze. No co ci szkodzi? – spróbował mnie zajść od tej strony.
- Mógłbym zobaczyć – zgodziłem się, a w niego wstąpiła nowa nadzieja. – Ale to strata czasu, bo ja naprawdę nic nie mogę.
Cioteczny brat żony mojego wujka spojrzał na mnie tak, jakbym właśnie zamordował jego ukochaną pociechę. Wrócił na swoje miejsce, a zaraz potem, jako pierwszy, demonstracyjnie opuścił imieniny.
Nie minął tydzień, a już pół rodziny było świadome, jakim nieużytym zazdrośnikiem jestem. Cioteczny brat żony wujka rozpowiadał wszystkim, że po prostu boje się, iż sukces jego córeczki mógłby przyćmić mój własny. Zwłaszcza, że ja dopiero w dorosłym życiu do czegoś doszedłem, a ona miałaby szansę zrobić karierę teraz.

Bo przecież jest cudownym dzieckiem.
jacekgetner


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Wto 19:59, 18 Mar 2008    Temat postu:

Wydawali się być dla siebie stworzeni. No może nie od początku, bo nawet gdy się już znali, zdecydowali się jeszcze na inne związki. Magda pozwoliła się adorować wielbicielowi jej lirycznych wierszy i eterycznej osobowości, który na wieczory poezji przyjeżdżał dobrym autem. Paweł ugrzązł w oparach namiętności z kilka lat od niego młodszą licealistką, obdarzoną niewyobrażalnej wielkości biustem. Ale to było tylko chwilowe i przelotne, dlatego minęło niepostrzeżenie, nie zostawiając w ich poetyckich duszach żadnego niepotrzebnego śladu.

Gdy oboje znów byli wolni i bez zobowiązań, dało się zauważyć, że zerkają coraz ciekawiej w swoją stronę.

- Ja wam mówię, coś z tego będzie – oświadczył Jan, którego ciężka liryka przyciągała do niego zwykle wielbicielki gotyku, noszące na sobie wyłącznie różne odcienie czerni.

- Pytanie tylko co? – zapytałem.

- No a co ma być?

- Ze związku kobiety i mężczyzny może być seks, może być miłość, a w skrajnych wypadkach, jedno i drugie – zauważył smętnie Stefan, którego poezja raczej nie fascynowała płci pięknej.

- Więc ja uważam, że to będzie pewnie taki skrajny wypadek – stwierdził Jan.

- No to będzie piękna miłość – powiedział z żalem i nutką zazdrości Stefan.

- To się zobaczy – zaoponowałem.

- Jak ma nie być piękna, jak oboje mają te same zainteresowania, a na dodatek sami w sobie są całkiem atrakcyjni? Są skazani na piękną miłość. Zobaczycie, że wkrótce przybędzie nam pełno pięknych wierszy miłosnych. A najpiękniejsze będą mieli na pewno rozstanie.

- No to jak ta miłość może być piękna, jeśli już dziś wiadomo, że ma się skończyć?

- Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. I oni kiedyś się skończą – zawyrokował Stefan znany z pesymistycznego podejścia do życia. – Ale pozostaną po tej miłości wiersze i one uczynią ją piękną.

Przypuszczenia, że Magda i Paweł mają się ku sobie, znalazły wkrótce potwierdzenie w trakcie cotygodniowych spotkań naszego Klubu Poezji. Najpierw zaczęli stawać podczas rozmów obok siebie, potem ich dłonie nieśmiało szukały się gdzieś za plecami, a później znajdowały się wspólnie u ich boku. Kiedy wreszcie ona wtuliła się w niego, a on objął ją delikatnie ramieniem, wszyscy wiedzieli, że to już.

Kolejne wydarzenia nastąpiły też dość szybko. Nie minął miesiąc od pierwszego przytulenia, a Magda i Paweł mieszkali już razem. Wróble na dachu zaczęły ćwierkać o ich rychłym ślubie, a bociany zdawały się stukać w okiennice ich wspólnego domostwa, domagając się zaproszenia. Tylko jedna rzecz nas trochę niepokoiła...

- Czytałeś ostatni wiersz Pawła? – zapytał mnie Jan.

- Nie, jakoś nie zauważyłem, żeby był w “Próbie Atmosfery” – tak nazywało się nasze klubowe pismo.

- Bo go nie było. Paweł pokazał mi go na kartce...

- I co? O miłości był?

- Sęk w tym, że nie wiadomo o czym był. Nie bardzo wiedziałem, co mu mam powiedzieć po przeczytaniu. Jakbym czytał jakieś wypociny szóstoklasisty. A przecież wiesz, że ja wiersze Pawła bardzo lubię...

- Ja też – zacząłem szukać w pamięci, co mi się ostatnio podobało w poezji Pawła. – Ale jakoś dawno żadnego nie czytałem.

- Ja tak samo! O ile nie liczyć tej żenady, którą mi pokazał.

- To znaczy, że już zaczęli sobie dopierdalać – włączył się rzeczowo do rozmowy Stefan i oblizał spierzchnięte wargi.

- Już? – skrzywiłem się powątpiewająco. – Przecież oni są ze sobą dopiero pół roku.

- To spokojnie wystarczy, żeby się znienawidzić – stwierdził stanowczo Stefan.

- Ale ja byłem u nich wczoraj wieczorem i wprost sobie z dzióbków spijali – zaprotestował Jan.

- Udawali.

- Ale po co?

Na to pytanie Stefan nie był w stanie odpowiedzieć. Ale jeśli Magda i Paweł rzeczywiście udawali, wychodziło im to świetnie. Przez cały czas wyglądali bowiem jak para zakochanych i nic nie wskazywało, że coś jest między nimi nie tak. Tylko ten ciągły brak wierszy mógł niepokoić. Lecz czy mogliśmy przypuszczać, że ten drobiazg spowoduje rozkład ich związku? A jednak...

- To już jest koniec – oświadczył Jan po jednym z wieczorów.

- Nie ma już nic, jesteśmy wolni, możemy już iść – zachrypiał słowa znanej piosenki Stefan, który zdążył już wypić dwa małe piwa.

- Zamknij się – warknął Jan i nasz kolega poeta zamilkł jak niepyszny.

- Nie ma się czym denerwować, jak nie lubisz Elektrycznych Gitar...

- Nie o to chodzi...

- A o co? – zapytałem.

- Wszystko się jakoś rozpada. Klub przestaje powoli istnieć, coraz mniej osób przychodzi...

- To było pewne – stwierdziłem ze smutkiem. – My jeszcze mieliśmy trochę społecznikowskiej żyłki, ci młodsi mają tylko postawę roszczeniową. Im się należy, oni wymagają, ale żeby ruszyć tyłki i coś zrobić, to nie bardzo.

- Co chcesz – Jan rozłożył bezradnie ręce. – Do nas i tak nie przychodzą najgorsi, większość jeszcze po bożemu studiuje przez pięć lat, a teraz to wszyscy chcą zrobić magistra w najwyżej trzy.

- Tak, świat się strasznie rozpędził – wypiłem łyk swojego piwa.

- Przestańcie, bo się czuję jak na stypie – Stefan otarł kącik oka, jakby miał zamiar się rozpłakać.

- Ale na to wygląda, że to jest prawda – wzruszyłem ramionami. – My też mamy coraz mniej czasu. Ja się za dwa tygodnie wyprowadzam z domu i idę do pracy. I obawiam się, że też będę zaglądał rzadko. O ile będzie gdzie zaglądać.

- Dajcie spokój – Stefan nie wytrzymał i łzy skapnęły mu na policzek. – Ma któryś chusteczkę higieniczną?

- Mam ostatnią – Jan wyciągnął z kieszeni plastikowe opakowanie i podał je koledze. – Ale zachowaj sobie ją na później, bo to jeszcze nie koniec złych wiadomości.

- Litości ! – zakwilił błagalnie Stefan.

- Co się stało?

- Magda z Pawłem się rozstali.

- Dopierdolili sobie?! – zapytał Stefan z nadzieją i po raz pierwszy tego wieczora się uśmiechnął.

- Jak ja ci zaraz.... – idol fanek gotyku wziął szeroki zamach, jakby chciał uderzyć kolegę, choć było jasne, że tego nie zrobi. Ale mimo to Stefan spojrzał na niego ze strachem.

- Co z nimi? – zapytałem.

- Rozstali się trzy tygodnie temu. Paweł mi trochę opowiadał, bez szczegółów. Kupił jej róże i powiedział, że dłużej tak nie wytrzyma.

- A ona co na to?

- Odetchnęła z ulgą, bo też już miała tego dosyć. Od roku nie napisała niczego, co sama mogłaby uznać za wiersz.

- Rozstali się przez twórczą impotencję?! – pokręcił z niedowierzaniem głową Stefan. – Nie wierzę, musieli sobie zacząć do... – zawahał się i spojrzał niepewnie na Jana. Po chwili dokończył. – kuczać. Dokuczać sobie musieli – podkreślił, co chciał powiedzieć.

- Nic z tych rzeczy. Do końca było im ze sobą dobrze. Ale gasło w nich uczucie i nie byli w stanie go sobie w żaden sposób podsycić.

- Poważna sprawa – pokiwałem głową ze smutkiem. – I naprawdę myślisz, że to przez wiersze?

- Oni tak uważają. Prawdy pewnie nigdy nie poznamy – wyciągnął i zapalił papierosa. – Ale Paweł mówił mi, że to wyglądało, jakby ich wzajemna obecność wyłączała część ich mózgu. Tę odpowiedzialną za uczucia...

- I pisanie wierszy – dokończył za niego Stefan. – Ale swoją drogą to niesamowite. Pamiętacie, jakie Paweł walił erotyki dla tej cycatej licealistki?

- Ba – oczy Jana zrobiły się rozmarzone.

- A tu nic! A przecież Magda, też taka sobie, całkiem niezła, można by rzec. Wprawdzie biust nie ten, ale jednak. No i po tej cycatej zostaną takie ładne wiersze, a po Magdzie nic.

- Ironia losu...

- Mam pomysł! – powiedziałem to tak nagle i głośno, że obydwaj drgnęli nerwowo. - Nie możemy dopuścić, żeby taka piękna miłość była bez wiersza!

- Ale jak? Zapłodnimy ich na boku? – Stefan nie bardzo rozumiał, o co mi chodzi, ale wizja zapładniania na boku wyraźnie mu się spodobała.

- Nie. Sami napiszemy ten wiersz...

- Eeee, chyba nie bardzo mi się chce – skrzywił się Jan.

- Nie to nie, zrobię to sam.

- Ja też spróbuję – zadeklarował Stefan bez większego przekonania.

- No to może ja też. Ale nie teraz – zastrzegł się Jan.

Nie mam pojęcia, czy coś napisali. Zaczynało się moje prawdziwe, dorosłe życie. Po tym wieczorze wpadłem już tylko dwa razy do klubu. Później były wakacje, kiedy klub zwyczajowo zawieszał działalność. A gdy nadszedł wrzesień, klub przestał istnieć. Nie mam pojęcia, co dokładnie działo się potem z Magdą i Pawłem. Obiło mi się tylko o uszy, że ona wyszła za mąż, a on żyje z jakąś sporo starszą od siebie kobietą.

Zastanawiałem się kilkukrotnie, co spowodowało tę twórczą niemoc Magdy i Pawła, gdy byli razem. Może do tej pory byli przyzwyczajeni do podziwu, do tego, że to oni pisali wiersze, a teraz stanęli w sytuacji pewnej rywalizacji? Mam wrażenie, że był w nich pewien strach przed oceną najbliższej im osoby.

A może ich silne osobowości zablokowały ich nawzajem? Pozostawali w klinczu i gdyby nawet jedno z nich uzyskało przewagę, drugie i tak by nie pisało?

Że to niemożliwe? Proszę, spójrzcie na przykład Madonny, która dysponuje talentem umiarkowanym, za to bardzo silną osobowością. O jej pierwszym mężu, za czasów ich małżeństwa mówiono, że to marny aktorzyna bez odrobiny talentu, zupełnie podrzędny. Związał się ze znaną wówczas Madonną tylko po to by wpłynąć na rozwój własnej kariery. Zagrali oboje w beznadziejnym filmie, potem się rozwiedli. I nagle, po paru latach facet dostaje Oscara, staje się tuzem w Hollywood, mówi się o nim: “fenomenalnie uzdolniony”. Z kolei drugi mąż Madonny nakręcił kilka bardzo cenionych filmów zanim się z nią związał. Od czasu małżeństwa nie potrafi stworzyć nic ciekawego i krytycy są zażenowani tym, co teraz reżyseruje.

Ten przykład pokazuje niestety, że miłość nie zawsze dodaje skrzydeł. A czasem je wręcz krępuje. Tak, jak było w przypadku Magdy i Pawła, którzy nie wydali na świat żadnego znaku swojego uczucia.

Ja sam * napisałem krótki wierszyk, który wpadł mi ostatnio w ręce, gdy porządkowałem swoje papiery. Być może to jedyny liryczny ślad, po tej pełnej poezji miłości..."


Pan poeta, pani też

Więc napiszą zaraz wiersz

O miłości pięknej tak...

Nie napiszą. Weny brak

Więc rozstaną się wśród róż

By osobno szukać muz

jacekgetner

* Wiersz autora opowiadania


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Śro 18:19, 11 Lut 2009    Temat postu:

JACEK GETNER

GNÓJ

Kiedyś bardzo denerwowałem się, gdy ktoś spóźniał się na spotkanie Sam zawsze staram się być punktualny i wolę zaryzykować, że dotrę pół godziny przed czasem, niż że się spóźnię choćby pięć minut.

Dziś też nie lubię, gdy ktoś nie przychodzi o umówionej porze, ale irytuję mnie to dużo mniej. Po pierwsze, przyzwyczaiłem się, że tak po prostu jest, że ludzie się spóźniają. A po drugie, odkryłem jeszcze coś innego. Okazało się bowiem, że często, gdy nerwowo spoglądam na zegarek i przeklinam w duchu spóźnialskiego, obok mnie dzieje się coś ciekawego, coś wartego zapamiętania. Nie jestem tego w stanie racjonalnie wytłumaczyć. A ponieważ jest to rzecz, które rekompensuję przykrość czyjejś niepunktualności, to gdy ktoś się spóźnia, automatycznie wyostrza mi się słuch.

- To gnój jeden – oburzył się mężczyzna przy sąsiednim stoliku. Trudno było stwierdzić w jakim wieku był „wyzwany”, bo pan był siwy jak gołąbek i miał na pewno koło sześćdziesiątki (podobnie jak dwaj jego towarzysze). Z jego punktu widzenia „gnojem” mógł być nawet pięćdziesięciolatek. – Człowiek się męczy całe życie, pracuję na swoją opinię, żeby u szczytu możliwości twórczych dowiedzieć się, że jakiś gówniarz dostaję najważniejszą nagrodę literacką w tym kraju.

To takie buty. Panowie literaci, w towarzystwie nieodłącznej „literatki” zmagają się z problemami egzystencjalnymi. Zapowiadało się ciekawie. Jestem nawet młodszy od tego „gówniarza” i nadzwyczaj interesujące wydają mi się opinie starszych kolegów po piórze.

- Tak i teraz pewnie trafi na listy bestsellerów – okularnik był oburzony, tak jak gołąbek.

- Ja to bym zniósł te listy – łysy mężczyzna aż zaczerwienił się z oburzenia. – One tylko ogłupiają ludzi.

- Racja – przytaknął mu Gołąbek. – Trzeba by powołać jakąś radę, oczywiście złożoną z autorytetów literackich, która by układała takie listy i wtedy ludzie wreszcie by wiedzieli, co warto czytać.

Przez chwilę nie wierzyłem własnym uszom. Pora była jeszcze dość wczesna, więc panowie nie byli zbyt pijani. A rzeczy, które wygadywali, brzmiały dość absurdalnie. Jednak okazało się, że to dopiero preludium.

- W ogóle taka rada powinna ustalać, co wydawać, a co nie – zabulgotał Okularnik.

- Jasne – przytaknął Siwy, który najwyraźniej miał u pozostałych poważanie. Miałem nawet wrażenie, że jego twarz przemknęła kiedyś przez ekran mojego telewizora, w jakimś programie kulturalnym. – Dawniej wydawać mogli ci naprawdę dobrzy. A teraz, byle kto, może zapłacić parę złotych i już ma wydrukowaną książkę.

- No właśnie – przytaknął Okularnik i kolejna „pięćdziesiątka” znikła w jego ustach.

- E tam, od razu się przyznaj, że chodzi ci o siebie – Łysy łypnął spode łba na Okularnika. – Od piętnastu lat nawet twoje własne wydawnictwo nie chcę ci nic wydać.

- Bo u nas wydaje się tylko wybitną literaturę – uniósł się Okularnik.

- A, to rzeczywiście jasne, że ciebie nie chcą drukować.

Tego już był zanadto dla obrażanego. Uniósł się do góry i chciał chwycić przez stół Łysego. Na szczęście między nimi był Gołąbek, który uspokoił krewkiego towarzysza.

- Panowie, odrobinę powagi. Nie możemy się nawzajem podgryzać, bo ci gówniarze tylko na to czekają. Napijmy się.

Kolejna „literatka” znikła w ustach literatów. W tym momencie zadzwonił znajomy, z którym byłem umówiony. Jechał z Pragi i utknął w jakimś gigantycznym korku na moście Łazienkowskim. Spytał, czy mogę na niego poczekać godzinę. Normalnie przełożyłbym spotkanie na inny dzień, o co zresztą chyba mu chodziło. Ale teraz mi się nie spieszyło, więc powiedziałem, że zaczekam z ochotą.

- Żebyście wiedzieli, jak ja się męczę w tej robocie – westchnął Okularnik. – Codziennie przychodzi jakaś książka, a ja to muszę wszystko czytać. Ten „Gnój” też u mnie u był.

- I co z nim zrobiłeś?

- Wypieprzyłem do śmieci. Tego gówna nie da się czytać. Nowoczesny realizm – wydął pogardliwie wargi. – Babranie się w błocie i własnych odchodach. Kto teraz wie, jak się piszę prawdziwą powieść?

- Pewnie ty – Łysy ponownie nie mógł sobie darować uszczypliwości.

- A żebyś wiedział – zabulgotał się po raz kolejny i machinalnie sięgnął po szklaneczkę. Była już pusta, więc szybko ją napełnił. Zresztą tylko po to, by po chwili ją opróżnić. – Piszę teraz wspaniała książkę. Niemal monumentalną sagę. Każde słowo jest w niej wyważone, a myśl wypieszczona. A kiedy ją wreszcie skończę...

- A kiedy to będzie?

- Nieważne.

- Z tego, co pamiętam, piszesz ją już od dwudziestu lat.

- I co z tego? Muszę ją cały czas poprawiać. Na początku musiałem ostrożnie, bo jeszcze była komuna. Jak przyszło nowe, to ją przerobiłem w duchu narodowym. Ale szybko się okazało, że to był błąd. Musiałem zmienić, żeby mnie Wyborcza nie zmieszała z błotem.

- A teraz znowu wraca moda na narodowe. Masz przechlapane, stary – pokiwał głową Gołąbek. – No chyba, że zachowałeś tę wersję z początku lat dziewięćdziesiątych?

Okularnik pokręcił głową. Na znak żałoby zawołał kelnerkę i zamówił kolejną flaszkę, nie pozwalając zabrać już pustej, jakby potrzebował świadka swoich twórczych cierpień.

- A ja myślę, że jakbyś się nawet wyrobił, to i tak byś nie odniósł sukcesu. Teraz są w cenie wyłącznie zboczenia, dewiacje i choroby psychiczne.

- Masz rację – Gołąbek przytaknął mu ze smutkiem i rozlał wódkę do kieliszków. – Ale co z tym można zrobić w naszym wieku?

- Ja znalazłem sposób – pochwalił się Łysy.

- Jaki?

- Akurat. Chcielibyście wiedzieć.

Następne pół godziny upłynęło pozostałym dwóm panom na namawianiu kolegi, do wyjawienia sposobu na sukces. Wszystko było oczywiście suto podlewane alkoholem, więc literaci już raczej bełkotali, niż rozmawiali. Namowy odniosły jednak skutek.

- No dobra. Powiem wam, bo i tak jesteście już tak pijani, że tego nie zapamiętacie. Postanowiłem zmienić orientację seksualną.

- To niby kim teraz jesteś? – spojrzał na niego Gołąbek i miałem wrażenie, że zauważyłem w jego wzroku jakiś trzeźwiejszy błysk.

- Lesbijką – oświadczył, a twarze kolegów świadczyły o tym, że spodziewali się wszystkiego, ale nie tego.

- Chyba gejem? – zapytał niepewnie Okularnik.

- E tam, gejem – pogardliwie wydął wargi. – Gejem może być każdy.

- A lesbijką, to chyba tylko kobieta? – Gołąbek nadal nie mógł wyjść w szoku i usiłował doszukać się w pomyślę kolegi jakiejś racjonalności.

- A właśnie, że nie. Może nią być również transwestyta.

- I ty niby jesteś transwestytą?

- Dokładnie tak. Mam to już wszystko przemyślane i opisane. Całe moje życie erotyczne od wczesnego Gomułki. Mam trochę ubrań po mojej mamię, siostra też mi pożyczyła. Obiecałem mojej byłej żonie, że jak stwierdzi, że prawdziwym powodem naszego rozwodu było to, że przebierałem się jej ciuchy, to jej odpalę parę złotych. No i co?

Łysy spojrzał z trymfem na oniemiałe twarze kolegów. Pytanie tylko, czy zaniemówili oni z podziwu, czy z niedowierzania. Niestety nie dowiedziałem się tego, bo twarz „transwestyty” nagle się zmieniła.

- Uwaga, idzie ten fiut, B. – wymienił dość znane nazwisko literata. Po chwili przy ich stoliku pojawił się sam wywołany.

- Witam szanownych kolegów. Widzę, że dziś wam mocno brak weny dokucza – spojrzał znacząco na puste butelki.

- Wiesz, Jasiu, co my możemy przy tobie – Gołąbek niemal zgiął się wpół. - A co tam dobrego u ciebie słychać?

- Właśnie dostałem zaliczkę na moją nową książkę.

- A dużą? – zainteresował się Okularnik.

- Wystarczy, żeby wam dzisiaj coś zafundować.

- A, to gratulacje – Łysy uniósł się by zawołać kelnerkę, ale przybysz powstrzymał go gestem dłoni.

- Ale nie w tej mordowni. Czas zmienić lokal na lepszy.

Uradowani literaci unieśli się z krzeseł. Z tego szczęścia zapomnieliby zapłacić rachunku, ale kelnerka miała na nich baczenie.

Kiedy już wyszli zadumałem się nad podsłuchaną rozmową. Nie będę ukrywał, że pomysł Łysego wydawał się kuszący. Droga sławy stałaby przede mną otworem. A w sumie, gdybym się zastanowił, to i u siebie znalazłbym jakieś nietypowe zachowania seksualne. Pamiętam, że miałem kiedyś ochotę założyć sukienkę mojej siostry. Wprawdzie tego nie zrobiłem, ale na początek to by może starczyło...

Właściwie byłaby tylko jedna przeszkoda. Moja żona, nawet kuszona dużymi pieniędzmi, nie potwierdziłaby, że się przebieram w jej ubrania.

Oj, ciężkie jest życie młodego literata.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Nie 12:31, 15 Lut 2009    Temat postu:

Takie sobie ... opowiadanko z zamierzchłej przeszłości Think
[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pią 8:54, 20 Lut 2009    Temat postu:

Mądrość życiowa

Znany amerykański doradca inwestycyjny siedział na przybrzeżnej skałce w małej meksykańskiej wiosce, gdy do brzegu przybiła skromna łódka z rybakiem. W łódce leżało kilka wielkich tuńczykow. Amerykanin, podziwiając ryby, spytał Meksykanina:

- Jak długo je łowileś?

- Tylko kilka chwil.

- Dlaczego nie łowiłeś dłużej - złapałbyś więcej ryb?

- Te, które mam całkiem wystarczą na potrzeby mojej rodziny.

Amerykanin pytał dalej:

- Na co więc poświęcasz resztę czasu?

- Śpię długo, trochę połowię, pobawię się z dziećmi, spędzę sjestę z moją żoną, wieczorem wyskoczę do wioski, gdzie siorbię wino i gram na gitarze z moimi amigos - pędzę wypełnione zajęciami i szczęśliwe życie.

Amerykanin zaśmiał się ironicznie i rzekł:

- Jestem absolwentem Harvardu i mogę ci pomóc. Powinieneś spędzać więcej czasu na łowieniu, wtedy będziesz mógł kupić większą łódź, dzięki niej będziesz łowił więcej i będziesz mógł kupić kilka łodzi. W końcu dorobisz się całej flotylli. Zamiast sprzedawać ryby za bezcen hurtownikowi, będziesz mógł je dostarczać bezpośrednio do sklepów, potem założysz własną sieć sklepów. Będziesz kontrolował połowy, przetwórstwo i dystrybucję. Będziesz mógł opuścić tę malą wioskę i przeprowadzić się do Mexico City, później Los Angeles, a nawet do Nowego Jorku, skąd będziesz zarządzał swoim wciąż rosnącym biznesem.

Meksykanski rybak przerwal:

- Jak długo to wszystko będzie trwało?

- 15, może 20 lat.

- I co wtedy?

Amerykanin uśmiechnął się i stwierdził:

- Wtedy stanie się to, co najprzyjemniejsze. W odpowiednim momencie będziesz mógł sprzedać swoją firmę na giełdzie i stać się strasznie bogatym, zarobisz wiele milionów.

- Milionów? I co dalej?

- Wtedy będziesz mógł iść na emeryturę, przeprowadzić się do małej wioski na meksykańskim wybrzeżu, spać długo, trochę łowić, bawić się z dziećmi, spędzać sjestę ze swoją żoną, wieczorem wyskoczyć do wioski, gdzie będziesz siorbał wino i grał na gitarze ze swoimi amigos...

autor anonimowy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pon 13:42, 02 Mar 2009    Temat postu:

"Czy przesiałeś przez trzy sita?"

Do mądrego Sokratesa przybiegł ktoś wzburzony i rzekł: "Posłuchaj Sokratesie, tego, co ci muszę powiedzieć jako twój przyjaciel..." "Stój, zaczekaj - przerwał mędrzec. - Czyś przesiał to, co mi chcesz powiedzieć przez trzy sita?" "Jakie to sita?" - zapytał przybyły ze zdziwieniem. "Tak, drogi przyjacielu, przez trzy sita! Zobaczymy, czy to, co mi zamierzasz oznajmić, przejdzie przez te trzy sita. Pierwszym sitem jest prawda. Czy sprawdziłeś, czy to, co chcesz mi opowiedzieć, jest prawdą?" "Nie, tego nie sprawdziłem, ja tylko słyszałem i..." "A więc tak. W takim razie może sprawdziłeś to sitem dobroci? Skoro nie wiadomo, czy to prawda, może jest to przynajmniej dobre?" Rozmówca stwierdził, ociągając się: "Nie mogę powiedzieć, aby to było dobre, przeciwnie".

"Hm, hm! - przerwał mu mędrzec. - Skoro tak, to zastosujemy trzecie sito: czy uważasz za konieczne opowiadać mi o czymś, co ciebie samego tak podnieca?" "Nie, nie uważam tego za konieczne..." "W takim razie - uśmiechnął się mędrzec - skoro to, co chcesz mi opowiedzieć, nie jest ani prawdziwe, ani dobre, ani konieczne, zapomnij o tym i nie obciążaj samego siebie ani mnie takimi rzeczami."

Ilu nieprawdziwymi, niedobrymi i niepotrzebnymi sprawami obciążamy siebie, a nieraz tez innych..."
Think


(Autor nieznany


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Nie 19:36, 15 Mar 2009    Temat postu:

LUDZKA PAMIĘĆ

Wokół panowały egipskie ciemności, co już wzbudziło moje podejrzenie. Dobrze znałem swój pokój i nawet w środku nocy panował w nim półmrok, bo przez firanki przebijała się odrobina mdłego światła. To, że boli mnie głowa mogłem zrozumieć, bo wczoraj wieczorem byłem na świetnej imprezie. Tylko dlaczego ból uciska mi czaszkę trochę powyżej uszu, na całym jej obwodzie? Dotknąłem głowy i wtedy zrozumiałem, że mam na głowie jakąś przyciasną czapkę. Była to kolejna rzecz, świadcząca o tym, że wczoraj miały miejsce jakieś wydarzenia, których przebiegu nie do końca pamiętam.

Jednak dopiero, kiedy wstałem z łóżka i uderzyłem w słupek, nabrałem przekonania, że z całą pewnością nie jestem we własnym domu. Po omacku dotarłem do jakiś drzwi i otworzyłem je. To był mój wielki błąd. Snop oślepiającego światła mało mnie nie przewrócił. Przysłaniając oczy ręką, rozejrzałem się wokół. Byłem w jakimś pokoiku nad stajnią. To akurat nie było dziwne, bo wczorajsza impreza odbywała się w sadzie, sąsiadującym z nią. Ale jak się dostałem na górę, kompletnie nie pamiętałem. Wkrótce miałem się przekonać, że jest to najmniej istotny szczegół, który uszedł mojej uwadze.

Kiedy zszedłem na , zauważył mnie starszy pan, który pracowicie zamiatał siano z pomiędzy boksów. Na mój widok rozpromienił się i ukłonił niemal w pas.

- Dzień dobry panie Jacku, jak tam zdróweczko?

- W porządku – odkłoniłem się i jak najszybciej opuściłem stajnię.

Na zewnątrz radośnie pomachała do mnie jakaś para.

- Cześć Jacek? Jak tam po imprezie?

Uśmiechnąłem się, że w porządku i ruszyłem w stronę bramy. “No ładnie – pomyślałem – kolejne osoby, których twarzy nawet nie kojarzę. Czas ustalić pewne fakty. Wczoraj wyszedłem na imprezę, odbywającą się kilkanaście kilometrów za Warszawą. Ponieważ byli na nią zaproszeni głównie “koniarze”, urządzona została obok stajni. Nie znałem tam nikogo poza moją dziewczyną, która mnie na nią zabrała... No właśnie. Gdzie jest teraz moja dziewczyna?

Przez bramę przejechał jakiś “maluch”. Wyskoczyła z niego kolejna para, która chciała pojeździć na koniach. Zobaczyli mnie i od razu zapytali:

- Słyszeliśmy, że była niezła impreza?

“O Boże, to aż w Warszawie było słychać” pomyślałem, a głośno powiedziałem:

- Owszem.

- A jest tu gdzieś ten... głównodowodzący?

- Nie, już pojechał – nie wiedziałem, czy mówię prawdę, ale obawiałem się, że mają na myśli mnie. Wolałem tego nie sprawdzać, żeby nie usłyszeć jakiś rewelacji o swoim wczorajszym zachowaniu.

Ponieważ na parkingu nie było samochodu mojej dziewczyny, uznałem, że musiała się zdecydować na samotny powrót. Minąłem pośpiesznie zawiedzioną parę i wyszedłem za bramę. Wtedy przy mnie zatrzymała się duża ciężarówka na ukraińskich numerach, służąca do transportu koni. Przez okno pasażera wyjrzał starszawy mężczyzna.

- Cieść Jacek – mówił z wyraźnie wschodnim akcentem. – Podwieźć cię?

- Nie, dziękuję.

- Ale to kawałek drogi do szosy.

- Dam sobie radę. Po za tym, spacer mi dobrze zrobi.

- Jak chcesz. Nigdy cię nie zapomnimy. Niech ci czapka dobrze służy – pokazał na nakrycie głowy, które trzymałem w ręku. Przynajmniej jedna zagadka się wyjaśniła. – Nigdy do końca nie zrozumiem, dlaczego dałeś za nią pięć tysięcy złotych.

Przeszedł mnie lekki dreszcz. Jak to, pięć tysięcy złotych?! Kiedy tu przyjeżdżałem, miałem przy sobie najwyżej stówę!

- Jesteś jednak dziecko szczęścia i na pewno szybko to sobie odbijesz.

- Tak... – przez chwilę zastanawiałem się, jak się do niego zwrócić, bo gdzieś w zakamarkach mojej pamięci powinno być jego imię. – Tak myślisz?

- Jasne. Przecież sto razy kręciliśmy tą butelką i ona zawsze zatrzymywała się na Tobie. Pozbawiłeś nas wszystkich pieniędzy. No, ale zachowałeś się honorowo, odkupując za całość wygranej tę czapkę. A to, co potem zrobiłeś z tym ogniskiem, to było niesamowite. W życiu czegoś takiego nie widziałem. – pokręcił z podziwem głową. – No, bywaj – schował się do kabiny i ciężarówka ruszyła.

Ledwo opadł kurz na drodze, z bramy stajni wypadł za mną jowialny jegomość przy tuszy.

- Panie Jacku, panie Jacku. Niech pan poczeka.

Stanąłem, choć szczerze mówiąc, miałem ochotę uciekać. Grubasek zatrzymał się obok mnie i, usiłując uspokoić oddech, powiedział:

- Panie Jacku, chciałem panu podziękować za rady, które mi pan wczoraj dał. Teraz to wszystko – pokazał ręką na stajnię – będzie już niedługo moje.

- Pańskie? – zdziwiłem się lekko.

- Chciałem powiedzieć, nasze – poprawił się szybko – Zadzwonię do pana w przyszłym tygodniu, żeby to dokładnie omówić – chwycił moją dłoń i uścisnął ją. – Jeszcze raz bardzo dziękuję.

- Nie ma sprawy – uśmiechnąłem się w sposób jednoznacznie świadczący o tym, że takie stajnie, to ja przejmuję przynajmniej raz na tydzień.

Byłem już w połowie drogi do szosy, gdy na mojej wysokości stanął nadjeżdżający z drugiej strony Ford. Odsunęła się szyba od strony kierowcy i zobaczyłem kobietę już po czterdziestce, ale trzymającą się całkiem dobrze. Ją na szczęście jeszcze pamiętałem. Była to instruktorka jazdy konnej o imieniu Anna.

- Czy masz mi coś do powiedzenia? – spytała, wpatrując się we mnie wrogo.

Przełknąłem głośno ślinę. Ona jedna najwyraźniej nie była zadowolona z naszej znajomości.

- No wiesz, tak jakoś wyszło – spuściłem skruszony głowę.

- Tak jakoś wyszło? – uśmiechnęła się złowieszczo – Przez to twoje “tak jakoś wyszło”, musieliśmy uciekać przed policją sto pięćdziesiąt na godzinę. W dodatku po pijanemu, z dwiema skrzynkami wódki w bagażniku. Sama nie wiem, jak ja ci się dałam na to namówić – przy ostatnich słowach jej głos złagodniał. – Jakbyś kiedyś chciał, to zadzwoń. - zasunęła szybę i odjechała, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć.

Ruszyłem do szosy niemal biegiem. Niestety, nie był to koniec drogi. Nie było tu żadnej miejscowości i najbliższy przystanek autobusu był jakiś kilometr dalej. Kiedy przebyłem już niemal połowę dystansu, obok mnie zatrzymał się nagle radiowóz. Nogi się pode mną ugięły, ale szedłem dalej. Byłem przekonany, że po prostu policjant rozpoznał mnie, jako wczorajszego zbiega, i teraz chce aresztować. Ale dlaczego nie zajeżdża mi drogi, tylko jedzie z prędkością mojego spaceru?

- Gdzie się tak spieszysz? Wsiadaj, podrzucę cię do normalnych autobusów, bo tu tylko chodzi PKS raz na godzinę.

- Dziękuję. Dam sobie radę.

- No co się wygłupiasz. Wsiadaj – tym razem wyprzedził mnie i zatrzymał się na poboczu.

Na władzę nie poradzę. Wsiadłem potulnie do radiowozu i przez chwilę jechaliśmy w milczeniu.

- Ale wczoraj mieliśmy zabawę na komisariacie. Jak przywieźliśmy tę skrzynkę wódki od was, to się od razu wszystkie chłopaki z domów pozlatywały.

Kiwnąłem głową, bo nie wiedziałem co mam powiedzieć. Znów przez moment jechaliśmy nic nie mówiąc. Ale policjanta najwyraźniej coś dręczyło. W końcu nie wytrzymał i spytał niemal grobowym głosem:

- Naprawdę uważasz, że tak powinienem zrobić?

- Jasne. Ja się bracie świetnie znam na tych sprawach – widać było, że dla policjanta musiała to być tak ważna rzecz, że gdybym przyznał się do swojej amnezji, to nie dość, że musiałbym iść na piechotę, to jeszcze trafiłbym do więzienia. A on przeżyłby załamanie nerwowe, niedługo potem wyciągnął z kabury służbowy pistolet i strzelił sobie w głowę.

- Nikt dla mnie tyle nie zrobił, co ty. Otworzyłeś mi oczy. Nigdy ci tego nie zapomnę – skręcił na pierwszą miejską pętlę. – Gdybyś czegoś potrzebował, to powiedz tylko słowo.

Po powrocie do domu wziąłem prysznic i zastanawiałem się, kiedy mam zadzwonić do mojej dziewczyny i zapytać ją o wszystko. Ona sama jednak rozwiązała mój problem.

- Trzeźwy już jesteś? – zapytała tak zimnym głosem, że z pewnością zamroził cały łączący nas kabel. – Domyślam się, że niewiele pamiętasz z imprezy, więc chcę cię od razu oświecić, dlaczego się więcej z tobą nie spotkam. Otóż, gdy przyjechała nas odwiedzić moja mama, ty wstałeś, a następnie usiadłeś w płonące ognisko – spojrzałem na swoje spodnie i dopiero teraz zobaczyłem, że z tyłu mają ślady ognia. – A następnie, zwymiotowałeś pod siebie, co miało ten zbawienny skutek, że zagasiło cały płomień. Sam rozumiesz, że nie mogłam z tobą tam dłużej być. Ale to cię nie powinno martwić – temperatura jej głosu wyraźnie się podniosła. – Zyskałeś wczoraj tylu nowych przyjaciół. Od rana do mnie dzwonią, żeby dostać twój numer telefonu. Ale ty mój numer możesz zapomnieć – rzuciła słuchawką.

Pijąc poranny jogurt sporządziłem bilans strat i zysków wczorajszej nocy. Straciłem dziewczynę, za to zyskałem czapkę, przyszłe udziały w stajni i wielu nowych znajomych. Tyle tylko, że ich kompletnie nie pamiętam.

Ale może to nieważne? Oni pamiętają mnie doskonale. A człowiek przecież najdłużej żyje w pamięci innych ludzi.

jacekgetner


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pią 21:11, 10 Kwi 2009    Temat postu:

Opowieść Wielkanocna Paulo Coelho

Wedle starej legendy dawno temu w pięknych lasach Libanu wyrosły trzy cedry. Jak wszyscy wiemy, potrzeba wielu lat, aby cedr wyrósł na potężne drzewo. Dlatego drzewa te przez całe wieki rozmyślają o życiu, śmierci, przyrodzie i ludziach. Owe trzy cedry były świadkami przybycia ekspedycji z Izraela wysłanej przez króla Salomona, później ujrzały, jak ziemia spłynęła krwią podczas bitew z Asyryjczykami. Dane im było poznać Jezabel i proroka Eliasza, dwu śmiertelnych wrogów. Widziały, jak wynaleziono alfabet.
Pewnego dnia postanowiły porozmawiać o przyszłości.
Po tym wszystkim, czego byłem świadkiem, chciałbym, by wyrzeźbiono ze mnie tron dla króla najpotężniejszego na Ziemi – rozmarzył się pierwszy z cedrów.
Ja zaś pragnę stać się częścią czegoś, co przemieni na zawsze Zło w Dobro.
Jeśli zaś chodzi o mnie, to chciałbym, aby ilekroć ludzie spojrzą na mnie, myśleli o Bogu – odpowiedział trzeci cedr.
Minęło jeszcze wiele lat, aż pojawili się cieśle. Ścięli cedry i statek powiózł je w odległe strony. Z drewna pierwszego zbudowano schronienie dla zwierząt, a z resztek zbito rusztowanie do siana. Z drugiego wyciosano zwykły stół, który trafił do rąk handlarza mebli. Na drewno trzeciego nie znalazł się kupiec, dlatego pocięto je i umieszczono w magazynie w jakimś wielkim mieście.

Nieszczęśliwe drzewa żaliły się: “Nasze drewno nie było dość dobre i nikt nie doszukał się w nas piękna, by je wydobyć”.

Czas mijał i jednej z wielu gwiaździstych nocy pewne małżeństwo, które nigdzie nie mogło znaleźć miejsca na nocleg, schroniło się w stajence zbudowanej z drewna pierwszego cedru. Kobieta krzyczała z bólu, aż wydała na świat dziecię i położyła je na sianie umieszczonym na drewnianym rusztowaniu.

Wtedy cedr pojął, że oto spełniło się jego marzenie – był to największy ze wszystkich królów na Ziemi.

Mijały lata, aż pewnego wieczoru, w skromnym domu, mężczyźni zasiedli wokół stołu wyciosanego z drewna drugiego cedru. Jeden z nich, zanim jeszcze wszyscy zaczęli jeść, wyrzekł słowa o chlebie i winie stojącym przed nim.

Wtedy drugie drzewo zrozumiało, że w owej chwili to nie kielich wina i kawałek chleba spoczywa na nim, ale dokonuje się pojednanie człowieka z Boskością.

Następnego dnia zabrano kawałki trzeciego cedru i zbito w kształcie krzyża. Porzucono je gdzieś, a w kilka godzin później przyprowadzono nieludzko poranionego mężczyznę, którego przykuto do jego drewna. Przerażone drzewo zapłakało nad barbarzyńskim losem, jakie zgotowało mu życie.

Zanim jednak minęły trzy dni, trzecie drzewo pojęło sens swego przeznaczenia – ukrzyżowany człowiek stał się rozświetlającym wszystko Światłem. Krzyż, zrobiony z drewna trzeciego cedru, z symbolu tortury przeistoczył się w symbol zwycięstwa.

Jak to zwykle bywa z marzeniami, wypełniły się sny trzech libańskich cedrów, ale nie tak, jak same drzewa to sobie wyobrażały.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez w51 dnia Pią 21:15, 10 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pią 18:56, 31 Lip 2009    Temat postu:

'Pewien guru usiłował wyjaśnić jakiemuś audytorium, że ludzie silniej niż na rzeczywistość reagują na słowa. Żyją wręcz słowami, żywią się nimi.

Jakiś mężczyzna wstał i zaprotestował: - Nie zgadzam się z tym, że słowa wywierają na nas aż taki wielki wpływ.
Na co guru odparł: - Siadaj, skurwysynie!

Zsiniały ze złości mężczyzna wykrzyknął: - I to pan nazywa siebie osobą oświeconą, guru, mistrzem, powinien pan się wstydzić!

Na co guru odparł: - Proszę mi wybaczyć, sir. Poniosło mnie. Naprawdę, proszę o wybaczenie. To nie było zamierzone. Przepraszam.

Mężczyzna w końcu się uspokoił.
Wówczas guru powiedział: - Wystarczyły dwa słowa, aby wywołać w panu burzę i kilka słów, by pana uspokoić.
Prawda?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Wto 20:47, 06 Paź 2009    Temat postu:

Bajka o żabce

Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma morzami, za siedmioma jeziorami, za siedmioma... może już nie przesadzajmy... żyła piękna księżniczka. Pewnego razu, o poranku wyszła przed dom, popatrzyła w lewo, popatrzyła w prawo, popatrzyła za siebie, popatrzyła przed siebie (ale ona się wierci:) i rzekła:
- jak ja mam kurwa wszędzie daleko...
Zaraz, to nie ta bajka... dobrze, już mam właściwą, więc zacznę jeszcze raz:

Pewnego razu szedł sobie chłopak przez las. Idzie, idzie, idzie, idzie (nie wiem, jak daleko ma jeszcze...) No dobra... W końcu słyszy jakiś głos dobiegający z ziemi:
- Hej! Człowieku!
Schylił się, myśląc, że to jakiś krasnoludek, tudzież inny elf, szuka, szuka a tu ŻABA. Pyta się jej:
- A coś Ty za jedna?
Żaba mu odpowiedziała:
- Jestem zaklętą księżniczką. Jeżeli chcesz, to możesz mnie odczarować. Wystarczy, że mnie pocałujesz.
A on nic nie odrzekł, tylko uśmiechnął się, podniósł żabkę i schował do kieszeni w koszuli. Żabce języka w gębie zabrakło (umrze biedactwo z głodu, bo nie będzie miała czym much łapać:) Po chwili ochłonęła i kusi z kieszeni biednego chłopca:
- Odczaruj mnie, proszę. Jeżeli to uczynisz to... to... to będziesz mógł przez tydzień robić ze mną co zechcesz! - szybko dokończyła obietnicę żabka.
Chłopak ponownie nic nie odrzekł. Wyjął tylko żabkę z kieszeni, uśmiechnął się, schował do kieszeni i poszedł dalej. Żabka już nieco przyzwyczajona, po pierwszym szoku, ochłonęła trochę szybciej. Po chwili znów odzywa się do niego w te słowa:
- Odczaruj mnie, proszę. Jeżeli to uczynisz to będziesz mógł przez miesiąc robić ze mną co zechcesz! - widać zdesperowana była biedaczka...
A biedne, kuszone chłopię nic... Wyjął tylko żabkę z kieszeni, uśmiechnął się, schował do kieszeni i poszedł dalej. Żabka na to wzięła się na odwagę (była wszak bardzo przyzwoitą i dobrze wychowaną księżniczką) i powiedziała:
- Odczaruj mnie, proszę. Jeżeli to uczynisz, to będziesz mógł przez rok robić ze mną, co zechcesz!

A chłopiec tylko wyjął żabkę z kieszeni, uśmiechnął się, schował do kieszeni i poszedł dalej. Żabka już całkiem zrozpaczona, straciła nadzieję na zdjęcie klątwy rozpłakała się i pyta się go:
- Powiedz mi, czemu ty taki dziwny jesteś? Mógłbyś przez rok robić ze mną co zechcesz, a ty nic...
Na co wreszcie zareagował. Wyjął żabkę i odpowiedział jej:
- Widzisz żabko... ja jestem informatykiem. Na co mi dziewczyna? A taka gadająca żabka, to bardzo fajna rzecz... :-)

kupa smiechu


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pon 19:53, 12 Paź 2009    Temat postu:

Wczoraj wieczorem dyskutowaliśmy jak zwykle z żona o tym i o tamtym...

Dochodząc do jakże delikatnego tematu eutanazji, o wyborze między życiem i śmiercią, powiedzialem:
- Nie pozwól mi żyć w takim stanie, bym był zależny od jakichkolwiek urzadzeń i karmiony przez rurkę z jakiejś butelki. Jeśli przyjdzie mi znależć się w takiej sytuacji, lepiej odłącz mnie od urzadzeń , które trzymają mnie przy życiu.
A ona wstała, wyłączyła telewizor i komputer, a piwo wylała do zlewu...
Głupia baba.!!!!!!!!!!.
Rolling Eyes


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Wto 23:21, 17 Lis 2009    Temat postu:

Piąty peron - cz. I

Wczesną wiosną 1974 roku jechałem wraz z nowo poślubioną
małżonką imieniem Ada w podróż poślubną, mniejsza o to, dokąd,
chociaż wiadomo, po co.
Właściwie dopiero teraz wiedziałem, po co, gdy po pierwszym
etapie naszej pierwszej nocy na ostatnich nogach zlazłem ze
sleepingowego łóżka, na którym przez kilka godzin usiłowałem
nieokiełznanemu temperamentowi Ady przeciwstawić moje wieloletnie
doświadczenie, różnicę wieku niwelować różnicą płci.
Siadłem koło okna i sięgnąłem po ekstramocne. Wyjąłem pomię-
tą paczkę z jednym już papierosem, a razem z paczką wyjąłem jakiś
dość gruby, złożony we czworo dokument. Rozłożyłem go, zalśniła
solidnie przysznurowana lakowa pieczęć, zaczerniały dostojne pod-
pisy... A niech to diabli, przez roztargnienie rąbnąłem z insty-
tutu stare carskie dokumenty... ach, mój instytut, tak dobrze się
w nim żyło! Zapaliłem papierosa. W półdrzemce i półodbiciu wago-
nowej szyby zobaczyłem skrótowo wydarzenia ostatnich miesięcy
i dni: moje przygotowania do habilitacji, wystawa z dziejów
I wojny... Oto ja w gronie asystentów i studentów, czujnych na
każde moje skinienie. Właśnie stawiają planszę z linią frontu
w tysiąc dziewięćset czternastym roku, przypinają zdjęcia do tab-
lic, na zdjęciach wąsaci żołnierze i oficerowie w austriackich
mundurach. Patrzę na nich z sympatią. Dzięki wąsom, a może staro-
ści tych zdjęć, wydają się wszyscy w moim wieku, bliżej pięćdzie-
siątki niż czterdziestki. Spoglądam na krzywych, kudłatych stu-
dentów kłębiących się w sali, potem znowu na tych na zdjęciu...
Wolę tych drugich, chyba czułbym się dobrze w ich towarzystwie!
Bo w towarzystwie swoich podopiecznych nie czuję się najlepiej,
niczego nie szanują! Właśnie ubrali jednego z kolegów w rzadki,
dragoński mundur i kask. Zrywam ten kask z oburzeniem, pod nim
burza włosów i nie żaden chłopak, tylko Ada. Jeszcze wówczas
studentka z podległej mi grupy, ale już taka bezczelna! Robi buź-
kę na przeproszenie, co tak mnie denerwuje, że wypuszczam z rąk
gipsowy posążek rotmistrza Beliny!
Potem Ada pęta się koło mnie coraz częściej w wirze przygo-
towań do wystawy. Widząc nas razem, jej niezłomni koledzy przym-
rużają znacząco oko, ba, profesor nie wiadomo czemu gratuluje mi
wychowanki...
Jakoś nas wszyscy do siebie popychają, w przenośni i dosłow-
nie, bo oto w czasie otwarcia i przecięcia wstęgi studenci robią
sztuczny tłok, w rezultacie którego otwieramy wystawę jakby we
dwójkę, a rektor gratuluje nam obojgu, nie zwracając uwagi na mo-
je paniczne spojrzenia.
W końcu poddaję się fali wydarzeń i urokowi Ady. To ona jest
stroną atakującą na bankiecie proponuje bruderszaft i przedłuża
pocałunek, co zostaje skwitowane oklaskami. A potem już Urząd
Stanu Cywilnego, okropnie wrzaskliwa studencka orkiestra i na
dworzec! Po drodze wpadam na swoją ulubioną wystawę, patrzę na
chłopców z tamtych lat... Jacy inni i jacy fajni. Ada robi mi
pierwszą awanturę spóźnimy się na pociąg! Zdążyliśmy... Gromada
odprowadzających, sleeping i moja spóźniona, damsko-męska
batalia, podczas której wyraźnie słyszę odgłosy wielkiej bitwy,
bitwy z tamtej wojny, z trąbkami, okrzykami "hurra", umiarkowanym
terkotem ówczesnych mitraliez i puszystymi eksplozjami szrap-
neli... I oto siedzę paląc ekstramocne, i zastanawiam się, po co
mi to było.
- Adam... - powiedziała Ada. Zadrżałem, czego ona jeszcze
może chcieć?
- Adam... Głowa mnie boli...
- Moje maleństwo - szepnąłem z dumą. - Tak cię wymęczyłem?
- Coś ty, to po wódce. Masz może proszek?
- Nie mam, ale konduktor powinien mieć.
Wyszedłem w piżamie na korytarz i powlokłem się do
służbowego przedziału.
- Panie konduktorze, proszę proszki od bólu głowy, ekstra-
mocne i pepsi.
- Ja nie jestem konduktor, tylko steward.
- Tak?
- Tak, od nowego roku. I mam tylko piasty i fruktovit,
a proszki mnie wyszli. Ale dostanie pan w kiosku na peronie, to
już Kociemby.
I rzeczywiście pociąg stukał na zwrotnicach, a za oknem zal-
śnił neonowy napis "Kociemby", nazwa dużej, węzłowej widać sta-
cji. Chciałem wrócić do przedziału po płaszcz, ale uprzejmy ste-
ward narzucił mi na ramiona swój własny kożuch.
- Wal pan, szkoda czasu!
Wysiadłem i ślizgając się trochę po zamarzniętym peronie
podbiegłem do oświetlonego kiosku.
- Proszków nie ma powiedziała sprzedawczyni. Dostanie pan
w kiosku na dole. Zdąży pan, zdąży, pociąg stoi tu pół godziny.
Opodal widniało oświetlone zejście. Poszedłem schodami na
, potem dość długim, wykładanym kafelkami tunelem, poprzebija-
nym gdzieniegdzie wyjściami na inne perony. Wreszcie pchnąłem
wahadłowe drzwi i wszedłem do holu. W kiosku Ruchu były proszki
i ekstramocne. Kupiłem i poszedłem z powrotem. Korytarz znowu
zalśnił przede mną kafelkami i wylotami schodów. Spytałem starego
kolejarza, na którym peronie stoi ekspres "Transpol", i dowie-
działem się, że na ostatnim. Przyspieszyłem kroku. Rozpętała się
zamieć śnieżna i ostatni peron wydał mi się ciemniejszy niż po-
przednio.
Odliczyłem trzeci wagon od tyłu pociągu i odsunąłem drzwi.
Żona zgasiła tymczasem światło i spała głęboko, dość mocno
przytem widać ze zmęczenia pochrapując. Pocałowałem tkliwie ob-
nażony fragment jej pleców, rozebrałem się i wlazłem pod kołdrę.
Pociąg gwizdnął i ruszył, a ja zasnąłem i od razu przyśniła mi
się sytuacja sprzed kilku minut:
Schodziłem po schodach z ostatniego peronu... Przede mną był
długi kafelkowy korytarz, wiodący do holu i poprzebijany trzema
wyjściami na inne perony.
Wracałem z holu przede mną było pięć takich wyjść... I tak
kilka razy: stoję z jednej strony - trzy, przeskakuję na drugą -
pięć...
Spociłem się i krzyknąłem. Na szczęście, ktoś w mundurze wy-
szedł właśnie z przedziału i zmora ustąpiła.
- Kożuch jest na wieszaku - powiedziałem. Dziękuję panu bar-
dzo!
- Obudź się, kolego - powiedział ten Ktoś. - Wkładaj mun-
dur, pułkownik czeka.
Zapłonęło światło i Ktoś okazał się bardzo przystojnym lejt-
nantem armii Cesarstwa Austriackiego.
- Ty też wstawaj! - dodał lejtnant, klepiąc w wypięty tyłek
moją żonę.
- O Jezu, znowu? -jęknęła basem moja żona, poczem spuściła z
półki kosmate nogi i podkręciła wąsa.
Włosy stanęły mi dęba na głowie - to, co uważałem za moją
żonę, było podtatusiałym facetem w randze majora.
- Idziemy, idziemy! denerwował się lejtnant.
- Wasyl, Maciek! - ryknął major w kierunku korytarza. Mundu-
ry wyczyszczone?
Zaraz też dwaj ordynansi przygalopowali niosąc stertę tak
dobrze znanego mi umundurowania i uzbrojenia.
- Ja wiem, że to jest sen powiedziałem ze smutkiem do majo-
ra - ale ze snem nie ma co walczyć, więc się ubiorę.
- Tak, tak uspokoił mnie major. Spiłeś się wczoraj, więc
jeszcze bredzisz, ale jak nasz stary ryknie, to zaraz ci przej-
dzie.
Z dziwną przyjemnością wkładałem na siebie ten niemodny
mundur, pas z koalicyjką, polową czapkę. Ciężki steyer w kaburze
dobrze przylegał do boku.
- A cóż ty tak się dziś sztafirujesz?
- Wiesz, zawszę miałem na to ochotę, ale się bałem, że mnie
ktoś na tym przyłapie...
- Zjedz trochę surowej kapusty! podsumował major.
Przed opuszczeniem przedziału spojrzałem w lustro. Z jego
tafli spoglądał na mnie całkiem przystojny austriacki kapitan
artylerii. Poczułem się raźniej, wyprostowałem zgarbione za-
zwyczaj plecy, wypiąłem pierś i zasalutowałem swojemu własnemu
odbiciu.
Wyszliśmy dziarsko na korytarz. Wszędzie trzaskały odsuwane
gwałtownie drzwi, ze wszystkich przedziałów wysypywali się ofi-
cerowie, przypinając w pośpiechu szable. Strzelały obcasy zesta-
wiane w pozdrowieniu, dłonie przeskakiwały ku daszkom z ową non-
szalancką służbistością, właściwą zawodowcom. Krzyżowały się
strzępy rozmów w języku niemieckim, czeskim, węgierskim i wcale
nie najrzadziej polskim.
Ciągnąc szable, brzęcząc ostrogami i skrzypiąc rzemieniami
szliśmy przez kilka wagonów, w tym przez sanitarny, bez rannych
jeszcze, ale kompletnie wyposażony i obsadzony przez bardzo
urodziwą damską załogę w małych kornecikach, zgrabnych mundurkach
i sznurowanych wysokich butach. Zaczęły się w przejściu śmiechy,
podszczypywania i klepanki. Oczy oficerów zabłysły raźniej, lewe
dłonie uniosły się ku wąsom, prawe opadły ku damskim wdziękom.
I ja też, idąc przykładem innych i dając folgę rozpierającemu
mnie wigorowi, strzeliłem otwartą dłonią w twardy jak stal tyłe-
czek siostrzyczki, wychylonej aktualnie przez okno.
Aż zadzwoniło, i to podwójnie, bo zaraz oberwałem po pysku
i ujrzałem najpierw wszystkie gwiazdy, a potem tylko dwie roz-
iskrzone gniewem oczy prześlicznej dziewczyny.
- Ty porco - powiedziała dziewczyna. - Świnia! - przetłuma-
czyła na wszelki wypadek.
- Przepraszam... - zasalutowałem, a ona wlepiła wzrok nie
tyle we mnie, co w moją dłoń przy daszku czapki.
Na środkowym palcu miałem tam sygnet. Z lewej ręki ciągle mi
spadał, a na prawej siedział jak przyrośnięty. Sygnet był skrom-
ny, ale oryginalny, odziedziczony po pradziadku, a przedstawia-
jący rżniętego w krwawniku jaszczura z otwartą paszczą.
- Scusa... - westchnęła. - To ja przepraszam, nie wiedzia-
łam, że to właśnie pan...

Wpisał(-a): Aleksander Masłowski


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Nie 21:32, 22 Lis 2009    Temat postu:

Piąty peron - cz. II Andrzej Waligórski

- A ja nie wiedziałem, że to właśnie pani... - bredziłem, by
przedłużyć rozmowę. Koledzy przepychali się koło nas żartując:
- Wpadłeś w oko siostrze Jolancie!
- Znalazła w końcu swojego Napoleona!
- Nic dziwnego, taki przystojniak!
Ja przystojniak! Mój Boże, tego mi jeszcze nikt nigdy nie
powiedział, nawet w najlepszych latach! Mimo obolałego policzka
z sekundy na sekundę wpadałem w coraz lepszy nastrój.
- Molto bene! To był dobry pomysł z tą zaczepką! Niech myślą,
że flirtujemy... Musimy być w stałym kontakcie!
- W ciągłym! zawołałem entuzjastycznie.
- A o TO niech się pan nie martwi, jest w porządku.
- Jakie TO jest w porządku? - wyjąkałem mile podniecony, ale
i zaszokowany jej bezpośredniością.
Przesunęła przed siebie chlebak, zawieszony na rzemieniu,
zasłoniła go sobą i odpięła sprzączki. We wnętrzu siedziały
grzecznie trzy pluszowe niedźwiadki.
- Cordiali saluti da Corsica - szepnęła.
Widząc moją głupią minę dodała:
- Nie przypuszczał pan, że TO tak właśnie wygląda, prawda? -
i zaśmiała się prześlicznie, ukazując wspaniałe uzębienie, poczem
nagle jęknęła: Amore mio! i podała mi usta, z czego natychmiast
skorzystałem, nie przypuszczając w moim zarozumialstwie, że zro-
biła to dla zmylenia majora, który wrócił i stał koło nas,
pochrząkując znacząco.
- Gratuluję... - powiedział wreszcie, a Jolanta odskoczyła
ode mnie z dobrze udanym okrzykiem wstydu i przestrachu. - Gratu-
luję, ale to jednak jest wojsko, nasz stary czeka!
Zapewniłem majora, że już lecę, i zwróciłem się raz jeszcze
ku siostrze Jolancie, aby z nią omówić kolejny etap naszego
szczęścia. Ona jednak wchodziła już do przedziału. W drzwiach za-
trzymała się na moment i wskazując swój chlebaczek mrugnęła za-
gadkowo i zatrzasnęła drzwi.
- Prędzej! - naglił major. - Stary szaleje.
- Skąd tutaj Korsykanka? - pytałem, dotrzymując mu kroku.
- Ochotniczka, oni tam mają swoje ruchy niepodległościowe.
Zaprzysięgła zgubę Francji i pielęgnuje naszych rannych. Szliśmy
wzdłuż korytarzy sprężyście i służbiście. Przed drzwiami wagonu
sztabowego obciągnęliśmy mundury, poprawiliśmy sobie nawzajem
epolety i ustawili bojowo wąsy, a potem weszliśmy z werwą, aby
strzelić obcasami przed dowódcą. Było już tu kilku oficerów oraz
stary pułkownik, który wstał zza biurka i uczesał sobie bujne
bokobrody. Następnie wyjął z kieszeni futerał, a z futerału
cwikier, który umieścił na nosie. Dopiero wtedy ojcowski uśmiech
rozjaśnił mu twarz:
- A, witam, witam! - powiedział. - Cieszę się, że panów og-
lądam w dobrym zdrowiu! Co jest tym dziwniejsze - ciągnął - że
wczoraj to panów zdrowie wydawało mi się trochę zagrożone, szcze-
gólnie - kontynuował jadowiciejąc w oczach - gdy feldżandarmeria
poprzynosiła panów kompletnie orżniętych z burdelu madame Baczek
w Tarnowie! Osiem kurew kontuzjowanych - zawył - wachmistrz żan-
darmów ma wyrwane wąsy, a bajzel jeszcze o trzeciej rano się pa-
lił! Wstyd, panowie! - Pułkownik rozpiął kołnierzyk i napił się
wody.
- I to wszystko w czasie - podjął temat - gdy nasza bohater-
ska twierdza Przemyśl broni się ostatkiem sił! Panie lejtnancie,
poproszę sztabówkę!
Adiutant rozwinął mapę i powiesił na kołku.
- Może więc... - pułkownik zwrócił się do majora z mojego
przedziału - może więc pan major zechce nam powiedzieć, co widać
na tej mapie?
- Melduję posłusznie - sprężył się major - że na tej mapie
widać rejon Linzu.
- Otóż to - zgodził się pułkownik - rejon Linzu.
- Kombinuję pokornie - szepnął drżący adiutant - że takie
sztabówki przysłali nam z czwartego oddziału.
- Jeśli - wtrąciłem - pan pułkownik pozwoli, to ja swego
czasu pisałem pracę magisterską z obrony Przemyśla...
- Panie - jęknął pułkownik - co mi pan tu za pierdoły opo-
wiada?
- ...bo właśnie ja pisałem tę pracę, więc mogę z pamięci
narysować na tablicy mapę twierdzy.
- Zbawco! - pułkownik przygarnął mnie do bokobrodów. - Ry-
suj, a żywo, bo sytuacja krytyczna. Nie dalej jak wczoraj generał
Kusmanek znowu błagał o odsiecz!
Narysowałem z pamięci zarys twierdzy, stanowiska artylerii,
pozycje wysuniętych oddziałów austriackich i nacierających
rosyjskich. Pułkownik złapał trzcinę i wskazując poszczególne
fragmenty rysunku powiedział:
- Przeważające siły nieprzyjaciela pod dowództwem generała
Seliwanowa, po chwilowym odstąpieniu na wschodni brzeg Sanu,
teraz ponownie usiłują zablokować twierdzę Przemyśl. Dla jej od-
ciążenia rozpoczęliśmy bitwę w Karpatach...
- A więc - wyrwało mi się - mamy rok tysiąc dziewięćset
piętnasty?
- Oczywiście - pułkownik ze zrozumieniem pokiwał głową. -
Pan kapitan jeszcze nie wytrzeźwiał po wczorajszym, ale co tam,
młodość musi się wyszumieć - tu dźgnął mnie przyjacielsko pod
żebro i wrócił do tematu.
- Rozpoczęliśmy bitwę w Karpatach, którą rozstrzygniemy na
swoją korzyść...
- A gówno - wyprowadziłem go z błędu. - Zarówno ofensywa
austriacka, jak i późniejsza rosyjska, zakończyły się... to jest,
pardon, zakończą się niepowodzeniem.
Na dowód machnąłem planem, wbijając staremu kepi na oczy.
- Pod sąd! - zapiał pułkownik, a oficerowie chwycili mnie za
ręce i wyprowadzili z wagonu, ale zaraz za progiem obstąpili mnie
wokół i zaczęli poklepywać, gratulując odwagi, dziękując za
piękne widowisko i wyrażając nadzieję, że wkrótce szlag trafi
monarchię, a przede wszystkim naszego pułkownika.
Nadeszli dwaj bawarscy żandarmi i pod ich strażą pomasze-
rowałem z powrotem przez cały pociąg.
- Dokąd go prowadzicie? - siostra Jolanta wyskoczyła na ko-
rytarz, blokując przejście swoim wspaniałym biustem.
- Do karceru w ostatnim wagonie! szczeknął Bawarczyk.
Proszę się rozejść!
Jolanta osłupiała na chwilę, ale zaraz coś jakby uśmiech
przeleciał jej przez twarz.
- Sprytne! - mruknęła mi do ucha, gdy się koło niej przecis-
nąłem. - Zażądaj pomocy sanitarnej!
- Żądam pomocy sanitarnej! - oświadczyłem żandarmowi. - Zde-
nerwowałem się, a jestem chory na serce!
Spojrzał na mnie ponuro i zatrzasnął drzwi karceru.
- No dobrze - powiedziałem do siebie, siadając na ławce. -
Teraz mogę się obudzić! Ja chcę się obudzić! - powtórzyłem zamy-
kając oczy, a kiedy je otwarłem, w drzwiach stała siostra Jolan-
ta. - Już się nie chcę obudzić! - zmieniłem na jej widok zdanie.
- Bohaterze! - zaszemrała. - Jest pan natchnieniem uciśnio-
nych ludów Europy! Jestem dumna, że mogę z panem współpracować.
Dał pan po nosie pułkownikowi i znalazł się pan w miejscu, gdzie
nareszcie bez przeszkód możemy ustalić plan! To było wspaniałe!
W tej chwili coś huknęło i zerwało część dachu, Jolanta
przypadła do mnie z okrzykiem trwogi.
- Niski tunel? spytałem.
- Nie, wysoki szrapnel. Przebijamy się do Przemyśla na pomoc
Kusmankowi. Wiesz chyba, kto miał z nimi być dla dodania ducha
oblężonej załodze?
Zrobiłem głupią minę, co zostało przyjęte za dobrą monetę.
- No właśnie - przytaknęła Jolanta. - Sam Franc Józef. Nies-
tety, przeszkodził mu fatalny atak podagry. Wszystko na nic, mój
Francesko... - Wyjęła z chlebaka jednego misia i pocałowała go
w łeb.
- Chciałbym być na jego miejscu - westchnąłem, bawiąc się
niedźwiadkiem.
Spojrzała na mnie z podziwem: - Lubię takich zimnych fachow-
ców.
A więc zostałem nawet na dodatek zimnym fachowcem! Pełen po-
dziwu dla siebie podrzuciłem Franusia do góry.
- Mamma mia! - zachwyciła się Jola. - Jakbyś nie złapał, to-
by dopiero było! Słyszałeś, jak w tym chlupie?
Potrząsnąłem zabawką koło ucha. Rzeczywiście misiowi chlu-
pało w brzuszku.
- Nitrogliceryna! - wyjaśniła Jolanta.
Zesztywniałem, wsadziłem bydlaka ostrożnie do torby i otar-
łem spocone ze strachu czoło.
- Gorąco ci?
Rozpiąłem mundur. Nie ulegało wątpliwości, że miałem do czy-
nienia z piękną, ale niebezpieczną wariatką. Właśnie przemawiała
do swoich piekielnych misiów.
- Francesko załatwi starego Franca. Niko przedziurawi cara,
a Wiluś wybebeszy Wilhelma! - tu zamknęła chlebak i zakończyła
monolog słowami: - Adaś pomoże Joli! Prawda, że pomoże? Zarzuciła
mi ręce na szyję i spojrzała w oczy.
- Pomoże... - obiecał zahipnotyzowany dobry Adaś.
Przypomniał sobie właśnie, że w zasadzie nic mu nie grozi,
więc pomoże wesołej Joli, jeśli Jola da buzi...
- Myślałem - trudno mi było złapać oddech. - Myślałem, że
nienawidzisz Francji, Jolu, a ty chcesz uśmiercić cesarzy Aust-
rii, Rosji i Niemiec? Dlaczego właśnie ich?
- Francja to pretekst. A Austria, Rosja i Niemcy wyrządziły
największą krzywdę narodowi korsykańskiemu. Pamiętaj, że urodzi-
łam się w Ajaccio!
Napoleonistka! Ostatnia żywa napoleonistka, w dodatku zwa-
riowana anarchistka!
- Vive l'empereur! krzyknąłem odruchowo.
- Otóż to! - powiedziała poważnie. - A ponieważ te same mo-
carstwa mają różne grzeszki w stosunku do Polski, więc tu właśnie
szukałam sojuszników. I dlatego też jesteśmy członkami tej samej
organizacji!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Śro 19:49, 25 Lis 2009    Temat postu:

Piąty peron - cz. III

Aha, więc byłem członkiem jakiejś organizacji.
- W jaki sposób mamy ze sobą współpracować?
- Nie wiesz? - Jolanta sięgnęła do torby, wyjęła misia
i zsunęła mu śmieszne majteczki. Było tam zagłębienie. Jola wzię-
ła moją rękę i wetknęła wypukłą powierzchnię pradziadkowego syg-
netu w otwór.
- Teraz wystarczy przekręcić...
Wyrwałem dłoń i odskoczyłem jak oparzony.
- Wiem, że jeszcze nie teraz! - skinęła głową. - Żeby cię
tylko nie skazali na rozstrzelanie, kochany...
- Tego mi trzeba! - ucieszyłem się. - Przy rozstrzelaniu nie
ma siły, żebym się nie obudził!
- Magnifico, valoroso! - znowu przylgnęła do mnie, a usły-
szawszy zgrzyt odsuwanych drzwi, szybko zaczęła udawać, że robi
mi sztuczne oddychanie.
- W porządku, sierżancie! - powiedziała do Bawarczyka.- Do-
prowadziłam kapitana do przytomności!
- Sehr gut! - Bawarczyk kiwnął głową. - Kriegsgericht właś-
nie czeka.
Czekał w pełnym składzie. Jego przewodniczący nie kto inny,
tylko nasz pułkownik oznajmił, że będę sądzony jako szpieg
rosyjski, siejący wśród wojsk jego carskiej mości defetyzm,
mający doprowadzić do upadku niezwyciężoną twierdzę Przemyśl.
- Jaką tam niezwyciężoną - sprzeciwiłem się. - Którego, tak
nawiasem, mamy?
- Dwudziestego marca.
- Panowie! - zawołałem. - Możecie mnie rozstrzelać, powiesić
albo nasadzić na pal, ale nie zmieni to faktu, że tak czy owak
pojutrze twierdza Przemyśl skapituluje!
- Nigdy! - krzyknął któryś z lojalistów. - Tam jest sto ty-
sięcy ludzi!
- Sto dwadzieścia jeden - uzupełniłem - w tym dwa i pół ty-
siąca oficerów. Wszystko to pójdzie do rosyjskiej niewoli, prze-
kazując zwycięzcom ponad dziewięćset dział, ogromne zapasy kon-
serw, amunicji i umundurowania.
- Rozstrzelać - zdecydował pułkownik. - Ta wypowiedź po-
twierdza nasze podejrzenia. Nie będzie pan tu obrażał wojsk jego
cesarskiej mości Franca Józefa, oby żył sto lat!
- Hoch! - krzyknął lojalista.
- Rok, mój stary, rok! - pozbawiłem starucha złudzeń. W ty-
siąc dziewięćset szesnastym Franciszek Józef wywinie orła! I to
dwugłowego - dodałem, jak mi się wydawało, dość dowcipnie.
- Pozbawiam pana głosu! Czy pański obrońca ma coś do
powiedzenia?
- Wysoki sąsąsąsąsąsądzie... - wyjąkał obrońca z urzędu -
ten człoczłoczłoczło...
- Człowiek - powiedział pułkownik.
- Dziędziędzię...
- Nie dziękuj pan! Mów pan dalej, ten człowiek co? Jest nie-
winny?
- Nienienienie! On jest... - tu nieszczęsny jąkała zdjął
czapkę i popukał się w czoło.
- Panie kolego - podskoczył pułkownik. - Nie upraszczajmy
sprawy! Ten człowiek ma po prostu w dupie najjaśniejszego pana...
- Hoch! - odezwał się lojalista.
- ...razem z całą monarchią ... - ciągnął pułkownik.
- Oraz z panem pułkownikiem - dodałem grzecznie. - Pano-
wie - kontynuowałem, korzystając z ogólnego oburzenia - wasz los,
prawdę mówiąc, całkowicie mi wisi, chociaż widzę tu sporo osób
polskiego pochodzenia, które mogłyby służyć pożyteczniejszym ce-
lom, pod wodzą chociażby tak kontrowersyjnej postaci jak bryga-
dier Piłsudski...
Jeden z oficerów obdarzony krzaczastymi brwiami zaszokował
się nagle i wycofał w kierunku drzwi, zasłaniając twarz chustką.
- Dość tego! - przerwał pułkownik. - Sąd udaje się na nara-
dę! Znaczy się, tak się to tylko mówi, sąd tutaj odbędzie naradę,
a podsądnego proszę odprowadzić do karceru. - Złapałem się za
serce. - Żądam pomocy medycznej!
- Dobra! - zgodził się przewodniczący. - Już niedługo, ha,
ha, nie będzie ona panu potrzebna!
I oto znowu znalazłem się w zakratowanym przedziale, za mną
weszła postać owinięta w czerń.
- Jolanto... - objąłem ją.
- Pax vobiscum - odrzekła postać, oddając mi uścisk. - Jes-
tem ojciec Chudzielak, kapelan brygady. Przybywam, aby ci udzie-
lić ostatniej pociechy.
- Jeszcze nie zostałem skazany!
- Ale będziesz, synu, będziesz! - pocieszył mnie zacny kap-
łan. - Wyznaj mi przeto grzechy swoje. Nie dopuściłeś się czynów
lubieżnych? Nie miałeś sprośnych snów?
- Dopuszczałem i miewałem.
- No to opowiedz, opowiedz! - poprosił Chudzielak, siadając
wygodnie i zrzucając przyciasne buty. W tej chwili weszła jednak
Jolanta niosąc dużą strzykawkę.
- O, padre Chudzielak! - ucieszyła się.
- A panna Jola jak zwykle urocza! - rozpromienił się kape-
lan. - Wstąpi pani dzisiaj na winko?
- Winko się razem pija... - zgrzytnąłem, odczuwając - co się
rzadko zdarzało - nagły przypływ zazdrości.
- A ty o śmierci myśl, synu. Memento mori! - zganił mnie
duszpasterz i kontynuował, zwracając się znów do Jolanty:
- Ja zaraz będę wolny, tylko zadysponuję na śmierć tego tu
poczciwca... Ego te absolvo! - rzucił od niechcenia w moją stro-
nę, aby mnie mieć z głowy. Zawrzałem oburzeniem na takie skrótowe
odwalanie poważnych bądź co bądź czynności.
- No, padre! - stanęła w mojej obronie. - Kapitan nie może
zginąć!
- Nie może? zmartwił się kapelan.
- Nie może, bo kapitan jest filarem naszej organizacji! Pad-
re też - wyjaśniła. - Prawda, padre? - pytała, głaszcząc go bez-
czelnie po podbródku.
- Prawda, duszyczko, prawda, ale myślałem, że jestem jedynym
filarem... - tu spojrzał na mnie koso. Zacząłem się domyślać, na
czym polegała organizacja.
Piękna Korsykanka podrywała chłopców i posłusznych jak
cielęta skłaniała do udziału w swoich obłąkańczych akcjach.
- Nie chcę mieć z tym nic wspólnego!
- Nie chcesz? - oparła się o mnie ramieniem. - Chcę - mruk-
nąłem - ale bez tego Chudzielaka!
- Chudzielak to marionetka... - szepnęła. - Tylko na tobie
mogę naprawdę polegać...
- Aufstehen! - ryknął bawarski żandarm, otwierając drzwi. -
Sąd idzie!
Jolanta złapała mnie za puls, a kapelan w zdenerwowaniu za-
czął wykonywać ruchy błogosławiąco-pocieszające. Weszła trójka
sędziów.
- Wyrokiem sądu polowego numer coś tam - pomamrotał - łamane
przez trzy, liczba dziennika... mamru... mamru... Na podstawie...
mamru... mamru... skazuje się pana na karę śmierci!
- Proszę mi nie wiązać oczu! powiedziałem patetycznie.
- Dobrze zgodził się pułkownik.
- Ani nie zatykać uszu! zażądałem.
- Zwariował ze strachu - orzekł. - Wykonanie wyroku jutro o
świcie. Ostatnie życzenie skazanego?
- Prosiłbym pana pułkownika o jakąś ładną piosenkę...
- Prośba skazańca jest dla nas święta! - zasalutował i wy-
szedł wraz z asystą.
- Ty wariacie - powiedziała czule Jolanta. - Nie możesz zgi-
nąć! W nocy odczepiamy wagon, na szczęście, ostatni, prawda,
Chudzielaczku?
- Terra est rotunda, kotek! - zgodził się Chudzielak. Na ko-
rytarzu zabrzmiały liczne kroki. Trzeci pluton szedł spełnić moją
ostatnią prośbę. Piosenka - o dziwo - była polska!

Rozdzielił nas, mój bracie,
Zły los, i trzyma straż -
W dwóch wrogich sobie szańcach
Stoimy twarzą w twarz.

Las płacze, ziemia płacze,
Świat cały w ogniu drży.
W dwóch wrogich sobie szańcach
Stoimy ja i ty...

- To Polacy w służbie austriackiej - wyjaśniłem Joli. - Jest
ich pełno we wszystkich zaborczych armiach.
- Nie mogliby się zjednoczyć?
- Ba! - prychnął enigmatycznie ojciec Chudzielak, a trzeci
pluton śpiewał:

Rozdziobią nas kruki i wrony
Na obcych pobojowiskach,
Strach, ślepy gość nieproszony
Siądzie przy naszych ogniskach.

Pójdziemy głodni i chłodni
Bez domu i dachu wszędzie,
A wschodni wiatr i zachodni,
Każdy nam w oczy wiać będzie...

- Podczas tego refrenu stałem już w sinym blasku poranka na
stacji Żurawica, plecami do torów kolejowych.
O kilkadziesiąt metrów widniał ostatni wagon naszego pocią-
gu, reszta składu rozpływała się we mgle.
Przede mną rozwijał się pluton egzekucyjny złożony z Bawar-
czyków. Ojciec Chudzielak usiłował udzielić mi ostatniej pocie-
chy.
- Po co mi pociecha - zżymałem się - kiedy się wcale nie
martwię!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Czw 21:38, 26 Lis 2009    Temat postu:

Piąty peron - cz. IV

Jolanta podeszła z manierką.
- Wypij łyk... - Głos miała zdławiony, łzy w oczach. - Wszy-
stko przepadło!
Z bardzo daleka nadchodził oficer. Jolanta nagle krzyknęła:
- Daj pierścień!
Wyciągnąłem rękę, Jolanta chwyciła pierścień, szarpnęła nie
schodził...
- Nie zdejmowałem go przez pięć lat!
- Chudzielak, pomóż! - szarpaliśmy się we trójkę ze złośli-
wym jaszczurem.
- Ojcze kapelanie, siostro! - zawołał oficer z daleka. -
Proszę natychmiast odejść od skazańca, przystępujemy do egzeku-
cji!
- Już, już! - Jola wpadła nagle na pomysł, wyciągnęła
z chlebaka Franusia. - Odbezpieczaj!
- Oszalałaś, zbiorowe samobójstwo?
- Między włączeniem zapalnika a eksplozją upływa dwadzieścia
sekund! Chudzielak, zdążysz dolecieć do pociągu i wsadzić między
wagony?
- Zdążę, duszyczko, dla ciebie zdążę!
- Odbezpieczaj! - powtórzyła Jola obnażając misia. Wetknąłem
w otwór pierścień i przekręciłem. Jolanta wpiła się nagle w usta
kapelanowi, potem popchnęła w stronę pociągu. - Chudzielak, tem-
po!
- Czemuś go pocałowała? - spytałem zazdrośnie.
- Bo on już nie wróci... - Jola otarła łzę.
- Co się tam dzieje? - krzyknął oficer. - Pluton, cel!
Płot karabinów pochylił się w moją stronę. Oficer podniósł
szablę.
- Babach!!! - Huknęło w stronę pociągu. W powietrze polecia-
ły kawałki łączy wagonowych i strzępy sutanny.
Ostatni wagon oderwał się od składu i dymiąc pomknął z szy-
bkością rakiety w naszym kierunku.
- Skacz! - krzyknęła Jolanta.
- Razem z tobą! - odkrzyknąłem i pognaliśmy równolegle do
torów. To był straszny skok! Stanąłem na stopniu i wciągnąłem Jo-
lę.
- Pal! - darł się oficer.
Kule Bawarczyków dziurawiły nasz pojazd. Nabieraliśmy tempa.
- Byliśmy na górce rozrządowej - cieszyłem się - teraz mamy
z górki!
Mieliśmy dobrze z górki! Wagon staczał się coraz szybciej,
podskoczył na zwrotnicy, wziął zakręt i zmieniwszy kierunek
pędził w stronę Przemyśla.
- Was ist den los? - zapomnieliśmy o dwóch bawarskich straż-
nikach, którzy spali sobie smacznie, a teraz powystawiali łby
z siana.
- Nichts, schlafen Sie ruhig weiter! - odrzekłem swoją nie-
naganną niemczyzną i stanąłem na ławce, aby przez dziurę w dachu
zorientować się w sytuacji. Znowu zwrotnica! Grzmotnąłem głową
i wpadłem wprost w objęcia mojej żony Ady, śpiącej smacznie
w sleepingu ekspresu "Transpol".
- Ach, Adam... - jęknęła. - Nie mógłbyś delikatniej? Ty lu-
bieżniku malutki... - dodała z budzącą się czułością, a następnie
ochoczo wskoczyła na mnie, co spowodowało nasz wspólny upadek
z górnego łóżka na podłogę.
- Ach, Ada - westchnąłem. - Nie czas na to...
- Nie jestem Ada! - oburzyła się Jolanta. I proszę w tej
chwili odzyskać przytomność, bo zaraz będzie gorąco!
I rzeczywiście było, gdyż wagon nabierał tempa i rzucało nim
coraz mocniej. Jolanta co chwila wpadała mi w objęcia.
- Nie używasz biustonosza? - zdziwiłem się. - Myślałem, że
wyście wszystkie chodziły w gorsetach.
- Gorset to symbol ucisku - powiedziała z pasją, cała czer-
wona, usiłując wysiłkiem woli i obiema rękami powstrzymać prężące
się wspaniale piersi. - Nie słyszałeś nigdy o ruchach wyzwoleń-
czych?
- Słyszałem, ale nie przypuszczałem, że to takie ruchy...
Wagon z rozpędu rozbił jakieś stojące na torze kozły, potem
przerwał pasmo drutów kolczastych, które jęknęły jak pękające
struny gitary. W szalonym pędzie mijaliśmy linię okopów. Mignęły
nam w oczach twarze żołnierzy zwracających w naszą stronę lufy
kulomiotów. Potem był jakiś mostek i pole zasłane trupami, a nas-
tępnie inne okopy i inni w nich żołnierze, rozpryskujący się na
wszystkie strony przed oszalałym wagonem. Nagle wylot bocznej
drogi, wieśniak ściągający lejcami konie, poprzeczna do naszej
linia kolejowa... Kolejarz z chorągwią dał nam pierwszeństwo, za-
trzymując na tamtym torze długi pociąg towarowy, załadowany fia-
tami 126p. Ach nie, to chyba była halucynacja, bo oto z jakiejś
kotlinki wywinęła się kupa jeźdźców w kudłatych papachach.
Z gwizdem i wyciem zrywali z ramion strzelby-berdanki. Ich oficer
na szarym dzikim koniu o przekrwionych oczach gnał tuż koło wago-
nu, przymierzając się do nas z nagana.
- Szybko! - zawołała. - Biała flaga, bo oni nas wytłuką!
Zakrzątnęliśmy się, ale w zakurzonym wagonie trudno było o
coś białego.
- Odwróć się! - jęknęła Jola i zanim to uczyniłem, ściągnęła
mundur, a następnie koszulę. Dżygit spojrzał i zleciał z kulbaki.
- Włóż mundur, świntuchu! - rozzłościłem się na Jolę i przy-
wiązawszy koszulę do lufy karabinu, pomachałem pojednawczo przez
okno.
Oficer widocznie nie całkiem zleciał, tylko sobie dżygitował
pod końskim brzuchem, bo oto był znowu w siodle, tuż, tuż! Nagle
chwycił szablę w zęby, stanął w strzemionach i wspaniałym skokiem
przeniósł się z konia na stopień wagonu. Drzwi pękły z trzaskiem
i modelowy setnik dzikiej dywizji wkroczył do wagonu, czarny
i kosmaty, najeżony kindżałami, opasany taśmami z nabojami,
z pistoletem w dłoniach. Bawarczycy pochylili karabiny.
- Hände hoch! - krzyknęła Jolanta, - wyszarpując rewolwer
zza spódnicy.
- Madame - rzekł Kozak przez zęby, potem warknął w moją
stronę: - A ty chto? - patrząc na mój mundur podejrzliwie.
- Docent doktor habilitowany... - zacząłem się przedstawiać,
ale uprzedziła mnie Jola:
- Pan kapitan jest Polakiem i skazanym na śmierć bohaterem
walki przeciwko uciskowi narodów słowiańskich przez monarchię
austro-węgierską.
- Nu i bardzo dobrze! - klepnął mnie po ramieniu. - Wszyscy-
śmy Słowianie! Z wyjątkiem mnie... - dorzucił smutno, macając
swój długi kaukaski nos.
- Ale nie traćmy czasu - zreflektował się - bo wagon jedzie
jak jaki durny i jeszcze gotów w coś przyrżnąć!
Jeszcze nie skończył, gdy wpadliśmy na zaporę z pni, aż rzu-
ciło nas na podłogę, gdzie utworzyliśmy bezładne kłębowisko.
Miałem przed oczyma niesłychanie długie i niezwykle kształt-
ne nogi siostry Jolanty, leżące jak dwa poziome promienie słońca
między mną a setnikiem, któremu oczy na ten widok wystąpiły z or-
bit, a kędzierzawe wąsy uniosły się ku górze, ukazując godne wil-
kołaka uzębienie.
Przez wzgląd na smukłość tych dziewczęcych nóg mrugnęliśmy
ku sobie w porozumiewawczym męskim zachwycie.
- Ach, Mensch! - roztkliwili się nawet Bawarczycy, tkwiący
pod ścianą z rękami do góry.
- Ech, fintifluszka! przewrócił białkami Czeczeniec.
- No, dość tego! - przykryłem wdzięki Joli zadartą podczas
awarii spódnicą. - Ciekawe, gdzie też my jesteśmy?
- U swoich! - uspokoił mnie Kozak. - Można powiedzieć, że
w domu!
Ktoś z zewnątrz otworzył drzwi. Byliśmy na wysuniętej pozy-
cji dowódczej, w sztabie jakiejś brygady lub dywizji. Na sąsied-
nim torze stał rosyjski pociąg sanitarny, a pulchne siostrzyczki
wyglądały przez okna na przemian z obandażowanymi pacjentami.
- Ach! - zawołała starsza, mocno wymalowana dama. - Kniaż
Tatamawrydze powrócił! I kogóż nam pan przywiózł?
- Sławnych gości! - odrzekł kłaniając się setnik. - Przyja-
ciół kochanych, którzy od Austryjaka do nas uciekli, wagon mu uk-
radli powiększając tabor Jego Carskiej Mości, i w dodatku zabić
mnie nie pozwolili tym Germańcom wskazał na bladych ze strachu
Bawarczyków. - Za co na tę oto szablę ślubuję im wdzięczność
i braterstwo!
Następnie przedstawił nam podstarzałą kokietkę:
- Oto madame Jewdokia, żona naszego generała, która ochotni-
czo pielęgnuje naszych żołnierzyków!
Ucałowałem dłoń pani Jewdokii.
- Sercem radzi! - zawołała. - Czujcie się jak u siebie w do-
mu i opowiadajcie, opowiadajcie, kochani, jak tam na Zachodzie?
Tiurniury jeszcze w modzie?
- To może potem - rzekł, podchodząc wysoki pułkownik z capią
bródką w towarzystwie kilku żołnierzy. - A na razie z najwyższego
rozkazu mam zrewidować ten wagon, a także - tu spojrzał cynicznie
na Jolę - a także jego załogę.
- Mai! - krzyknęła Jolanta. - Nigdy!
- Nikogda! - przetłumaczyłem.
- Uszanuj, pułkowniku, jej wstyd dziewczyny! - wtrąciła się
pani Jewdokia.
- Wstyd! - warknęła do mnie Jola. - W torbie mam bomby!
- Pułkowniku - Czerkies położył dłoń na rękojeści kindżału.
- Ja tej pani ślubowałem wierność i ochronę!
- Ty ochronę, a ja Ochranę! - zaśmiał się Capia Bródka, od-
ginając klapę szynela, pod którą widniała duża emaliowana odzna-
ka. Kniaź zbladł i zrobił krok do tyłu.
- No, chyba że tak... - rozłożyła ręce pani Jewdokia.
Pułkownik wyciągnął rękę w kierunku Jolanty.
- Hasło, rzuć hasło! - nagliła mnie, rejterując w kierunku
drzwi.
Zastanawiałem się przez mgnienie oka, nagle coś błysnęło mi
w mózgu:
- Do mnie, dzieci wdowy! - rozdarłem się z całej mocy ni
w pięć ni w dziewięć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pon 21:27, 14 Gru 2009    Temat postu:

Mały ... przerywnik w podróży

- Dzień dobry, proszę pana nie mogę się zalogować. Czy może mi pan
powiedzieć jakie ja mam hasło?
- Nie.
- Dlaczego nie! Przecież jesteście po to żeby pomagać!
- Nie mogę ponieważ nie ma takiej możliwości technicznej.
- To jakiś do dupy system macie albo z pana taki fachowiec! U kolegi z
pracy tam mogą odczytać i nie robią takich szopek jak wy.
- W takim razie u kolegi w pracy mają system, który nie jest bezpieczny
albo zmieniają sami hasła za użytkowników co na jedno wychodzi.
- Ale można! Więc niech mi pan powie jakie ja mam i nie dyskutuje.
- Ok proszę pana już tłumaczę. System jaki my używamy stosuje odpowiednie
algorytmy szyfrowania haseł. Algorytm ten zapewnia to, że nawet jeżeli
ktoś dokopie się do zakodowanego hasła to nie można go odtworzyć i
odczytać.
- Co mi pan za głupoty pieprzy, myśli pan że w to uwierzę? Jakim cudem w
takim razie te hasła by działały jakby ich odczytać nie można było! Idiotę
pan ze mnie robi!
- ... aby porównać hasło, które pan wpisuje z tym co jest zapisane koduje
się go w ten sam sposób i porównuje czy oba zaszyfrowane wyglądają tak
samo. Jak wyglądają identycznie to jest OK.
- Dalej pan ze mnie idiotę robi!? Szyfrowanie, którego nie można
odszyfrować. Jest pan bezczelny, zresztą tak jak wy wszyscy w dziale.
Wszyscy się na was skarżą!
- Proponuję panu zatem zostać kryptografem. Najwięksi geniusze matematyki
głowili się właśnie nad tym jak to zrobić, żeby było jak mówię. Jeżeli
jest pan lepszy od nich, to marnuje się pan u nas w pracy. Myślę, że
Pentagon i NASA przyjmą pana z otwartymi rękami i dadzą pensję
sześciocyfrową.
- Bez sensu jest ta dyskusja! Proszę mi powiedzieć jakie ja mam hasło.
- Właśnie tłumaczyłem panu, że nie mogę. Mogę tylko zmienić na siłę na
nowe, ale odczytać nie mogę.
- Więc proszę zmienić!
- Zapraszam do nas, hasła zmienia się wyłącznie u nas w pokoju i robi to
sam użytkownik. My nie chcemy znać pana hasła.
- Co za kurwa bezczelność!!!!!!!

Po kilkunastu minutach.

- Przyszedłem zmienić to hasło.
- Pana godność?
- Zdzicho Bejzik.
- Ma pan przy sobie jakiś dowód tożsamości?
- Chyba pan żartuje!
- Nie, jest prawie 2000 pracowników w firmie, nie znam wszystkich, a jak
nie mam pewności że pan jest tą osobą za którą się podaje to niestety
hasła nie zmienimy. Konta z hasłami zgodnie z regulaminem i procedurami
zatwierdzonymi przez dyrekcję są własnością WYŁĄCZNIE osoby dla której
zostały stworzone.
- Co za cholerna złośliwość! Proszę teraz już pan zmieni?
- Tak, proszę usiąść i wpisać swoje hasło, nic nie będzie widać na ekranie
ale proszę wpisać. Proszę wpisać hasło zgodnie z zasadą jaka jest w
instrukcji.
- Popieprzona ta wasza instrukcja...
- ... wyraźnie jest napisane, że minimum 8 znaków, przynajmniej jedna
litera duża, przynajmniej jedna mała i przynajmniej jedna cyfra....
- ... nic z tego nie rozumiem, proszę po ludzku to powiedzieć a nie
wymyślać głupoty! Zawsze jest pan taki złośliwy?
- Nie dopiero mogę.
- A teraz pan jeszcze nie jest?
- OK hasło powinno zawierać minimum 26 znaków, nie może znajdować się w
żadnym słowniku dostępnym na rynku, nieparzyste samogłoski powinny być
pisane wielką literą, a co trzecia parzysta przed akcentem powinna być
poprzedzona tyldą i hasło dodatkowo powinno zawierać takie znaki jak hasz,
ampersant, at lub inne specjalne, system ponadto pamięta 100 poprzednich
haseł więc nie może pan zastosować takiego które pan używał na przestrzeni
ostatnich około 8 lat.
- Co!!!!!!!!!!!!!!
- To teraz niech Pan posłucha. Mam już dosyć pana chamstwa i
upierdliwości. Zachowuje się pan jak rozbestwiony zmanierowany bachor. Na
oko widzę, że jest pan młodszy ode mnie a traktuje mnie pan jak gówniarza.
Wypraszam to sobie. A jak powie pan jeszcze jedno obraźliwe zdanie to
wtedy dopiero panu pokażę jak potrafię być złośliwy... zgodnie z
obowiązującymi regulaminami w firmie i prawem!
- Ale ja jestem doktorem a pan tylko....
- Jest pan chamskim ignorantem. Jest pan tylko lekarzem, a doktorem pan
będzie jak pan napisze stosowną pracę i przeprowadzi przewód, a na to się
nie zanosi jeżeli nie potrafi pan zrozumieć tego co napisane jest w
zarządzeniu. I niech się pan spieszy żeby zdążyć przede mną. A jak by pan
chciał jeszcze coś powiedzieć, to proszę zerknąć na to. To jest wykaz
stron porno, które pan odwiedzał tylko w ostatnim miesiącu. Ma pan dość
nietypowe upodobania nawet jak na porno. Były dni kiedy na takich stronach
spędził pan więcej niż 6 godzin! Jeżeli chce pan coś więcej powiedzieć to
radził bym się mocno zastanowić, więcej ostrzegać nie będę.
- .... to mówi pan, że opis zmiany haseł jest w tym regulaminie co go
podpisałem?
- Tak.
- W takim razie dziękuję i przepraszam za kłopot.... Laughing Laughing Laughing


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚWIATOWID Strona Główna -> Zatrzymać się w biegu ... forum bardziej ... refleksyjne Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin