Forum ŚWIATOWID Strona Główna ŚWIATOWID
czyli ... obserwator różnych stron życia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Gdzie się podziały pieniądze?
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚWIATOWID Strona Główna -> A co tam Panie ... w polityce???
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Czw 20:40, 09 Lut 2012    Temat postu: Gdzie się podziały pieniądze?

Gdzie się podziały pieniądze?

Aktualnie mamy nie tylko krach finansów światowych i wady tych systemów, ale załamanie rynków i kryzys podstawowych wartości moralnych. Cywilizacja zachodnia chyli się do upadku. Możliwość odrodzenia zależy od osobistej odnowy moralnej, obnażenia „struktur grzechu” i budowy bardziej sprawiedliwych ustrojów. W okresie międzywojennym zadanie to w szerokim zakresie podjęli katolicy.

Czy najpewniej w banku?

Obecny, stosunkowo nagły krach światowego systemu finansowego, to nic innego jak ujawnienie, że król jest nagi, a w systemie finansowym brak jest realnych wartości finansowych. Jak podaje Krzysztof Rybiński, sumaryczna kwota papierów wartościowych (instrumentów pochodnych), kreowanych przez system finansowy i sprzedawanych na rynkach finansowych, przewyższa dziewięciokrotnie globalną wartość depozytów bankowych [1]. Gdzie podziały się pieniądze z tej sprzedaży?

Działalność systemów bankowych przekroczyła już dawno racjonalne i godziwe ramy. Przykładowo Kenneth Rogoff, główny ekonomista Międzynarodowego Funduszu Walutowego stwierdził, że sektor finansowy w Stanach Zjednoczonych w 2006 r. zagarnął jedną trzecią wszystkich zysków przedsiębiorstw, gdy tymczasem udział tego sektora w tworzeniu PKB wynosi ledwie 3 do 4 % [2]. Więc znowu pytamy – gdzie podziały się te pieniądze i zyski? Niewątpliwie, część trudności systemów finansowych wynika z udzielania „złych kredytów”, trudnych do ściągnięcia, ale też niekiedy realizowanych świadomie i po kumotersku. To nie wyjaśnia jednak skali problemu. Andrzej Kaźmierczak wykazuje [3], że system bankowy kreuje i udziela kredytów na kwotę parokrotnie większą niż posiadane lokaty. Jeśli nawet znacząca część tych kredytów jest trudna do ściągnięcia, to i tak banki są na wielkim plusie.

Czy ogromna suma 1000 mld dolarów pieniędzy publicznych od podatników amerykańskich, kierowanych teraz na ratowanie amerykańskiego systemu bankowego i prawie drugie tyle od podatników europejskich, która pójdzie na ratowanie banków europejskich – to nie są pieniądze które wcześniej zostały wyprowadzone z systemów finansowych i zawłaszczone przez menedżerów bankowych i współwłaścicieli instytucji finansowych?

Takie głosy dały się słyszeć podczas debaty w Senacie USA. Na przykład Iwo Pogonowski podaje [4], że ludzie wytykają tam, że Hank Paulson, obecny minister skarbu USA w 2006 roku pobrał 18 mln dolarów premii z banku Goldman Sachs, a wcześniej otrzymywał dziesiątki milionów dolarów rocznie. To zapewne tylko część wielkiej kwoty przez lata wysysanej przez system finansowy ze społeczeństw i gospodarki oraz transferowanej i zawłaszczanej przez kapitalistów. Jak podaje „Forum” x), James Cayne, szef banku Bear Stearns, doprowadził go do straty 19,8 mld dolarów, za roczne pobory w wysokości 68 mln dolarów. Podobnie inni, np. Stanley O!Neal szef Merrill Lynch doprowadził firmę do straty 52 mld dolarów i dostał odprawę w wysokości 161 mln dolarów.

Teraz kolejne wielkie pieniądze publiczne pochłonie ratowanie molocha systemu finansowego, oby tylko w przyszłości bardziej uspołecznionego i kontrolowanego przez władze państwowe. Instytucje finansowe, utrzymujące krwioobieg finansowy życia gospodarczego, są w nim niezbędne i dlatego nie można dopuścić do ich zawału. Konieczny jest jednak nie tylko gigantyczny zastrzyk pieniężny, kosztem świata pracy, ale i głęboka przebudowa całego systemu finansowego celem oparcia go na zdrowych i sprawiedliwych zasadach.

Siła i zło kapitalizmu

Ostatnio dużo się mówi także o zagwarantowaniu przez państwo wartości podstawowych lokat obywateli w bankach, do wysokości 50 czy nawet 100 tyś euro, a znacznie mniej o potrzebie pokrycia przez państwo wzrostu oprocentowania kredytów, wymaganego teraz przez banki od obywateli. Przemilcza się przy tym fakt, że gwarancje te będą również realizowane z budżetów publicznych i podatków, zmniejszając środki na szkolnictwo, służbę zdrowia i opiekę społeczną.

Kapitaliści krajowi i światowi są bowiem bardzo dobrze zorganizowani i skutecznie bronią swych interesów, z pomocą uzależnionych od siebie mediów i władz państwowych. Potrafią porozumiewać się ponad granicami i ustrojami we współdziałaniu dla utrzymania niezadowolonych mas „pod kontrolą” i kontynuowania wyzysku. W ostatnich latach kontrola ta jest realizowana pod hasłem walki z przestępczością i terroryzmem. Służby specjalne opanowały technikę inwigilacji i rozbijania wszelkich niewygodnych środowisk i organizacji, mogących zagrozić panującemu „porządkowi”.

W większości parlamentów krajowych, a również w Polsce, dominuje plutokracja wypowiadająca się w interesie kapitału i biznesu, a nie świata pracy. Natomiast rozdrobnione związki zawodowe straciły część dawnych członków i siłę, nie mogą więc skutecznie bronić interesu społecznego.

Kapitaliści finansowi od dawna usiłują rządzić światem i bez końca powiększają swoje kapitały kosztem miliardów najbiedniejszych mieszkańców naszego globu i ubożenia całych społeczeństw. Kryzys obnaża i przypomina ich pustkę intelektualną, cynizm i demoralizację. W tym procesie uczestniczą tysiące pracowników instytucji finansowych, często uczciwych ale nieświadomych istoty i mechanizmów realizowanego zła. Tę sytuację napiętnował już prawie 80 lat temu papież Pius XI, pisząc w czasie wielkiego, światowego kryzysu:
„Przede wszystkim uderzającym w naszych czasach zjawiskiem jest skupienie się nie tylko samych bogactw, ale także ogromnej potęgi i despotycznej władzy gospodarczej w rękach niewielu, którzy w dodatku często nawet nie są właścicielami lecz tylko stróżami i zarządcami kapitału, a którzy mimo to kierują nim w sposób samowolny. To ujarzmienie życia gospodarczego najgorszą przybiera postać w działalności tych ludzi, którzy jako stróże i kierownicy kapitału finansowego władają kredytem i rozdzielają go według swej woli (…) sam żywioł życia gospodarczego trzymają w swoich rękach, że nikt nie może wbrew ich woli oddychać”. [5]

Wyjaśniając katolicką naukę społeczną, ten sam papież pisał w kolejnej encyklice: „Świat nie wyjdzie z upadku, do którego niemoralny liberalizm go wtrąca, ani przez walkę klas, ani przez terror, tym mniej przez samowolne nadużywanie władzy państwowej, lecz jedynie przez powrót do porządku społecznego przesiąkniętego duchem sprawiedliwości społecznej i chrześcijańskiej miłości”. [6] W encyklice tej zostało podanych także szereg konkretnych, praktycznych zaleceń dotyczących społecznego zaangażowania duszpasterzy oraz organizacji i aktywności publicznej katolików świeckich; w związkach zawodowych i innych organizacjach. Szczególne zadania formacyjne i publiczne dotyczą Akcji Katolickiej. Niewątpliwie istnieje potrzeba przypomnienia dziś w całości tej encykliki, bardzo aktualnej także na nasze czasy. Wydaje się, że i obecnie konieczne są działania praktyczne zalecane w tym dokumencie.

Wadliwy system finansowy

W sprawach sprawiedliwości i finansów występowali kolejni Papieże w znanych encyklikach: Jan XXIII, Paweł VI oraz Jan Paweł II. Paweł VI stwierdził m.in. że: „nadwyżki dochodów nie powinny być pozostawiane ludzkim kaprysom i że obliczone na zysk egoistyczne spekulacje powinny być zakazane”. Zwrócił też uwagę iż: „Ten niepohamowany liberalizm prowadził do dyktatury, potępionej słusznie przez Piusa XI, jako <źródło międzynarodowego imperializmu finansowego>” [7].

Wady kapitalistycznego systemu finansowego były od dawna przedmiotem wnikliwych studiów. Wskazywali na nie szeroko w okresie międzywojennym katoliccy pisarze i działacze, szczególnie z ośrodka kanadyjskiego. Ich dorobek przybliża nam obecnie wrocławskie czasopismo Michael (Świętego Michała Archanioła) oraz poznańskie wydawnictwo Wers. Źródłem zła jest samowola kreowania przez banki prywatne kredytu i innych, wtórnych walorów finansowych bez realnego pokrycia oraz czerpanie z nich wysokiego, lichwiarskiego procentu. Z ostrą krytyką światowego systemu finansowego występował również od szeregu lat Instytut Schillera, głosząc zbliżający się krach związany z pęknięciem gigantycznej bańki mydlanej wykreowanych walorów finansowych bez realnego pokrycia. Podobne opinie w ostatnich latach wyrażało szereg poważnych uczonych światowych. U nas pisali o tym parokrotnie Szczęsny Górski [8] oraz Jacek Rossakiewicz [9], a także autor tego artykułu [10]. Teraz nastąpił zapowiadany krach.

Niestety, wszystkie te głosy nie tylko nie były słuchane, ale przeciwnie – zagłuszane i eliminowane. Nie ma o nich nawet wzmianki w szanowanych podręcznikach akademickich. System bardzo nie lubi, gdy mówi się o błędach i brakach. Dlatego i teraz, gdy krach światowego systemu finansowego już zaistniał, nie pisze się o jego istotnych wadach i konieczności ich usunięcia. Trzeba jednak o tym pisać i mówić oraz postulować odnowę, aby kreować bardziej sprawiedliwą i stabilną przyszłość. Potrzeba szeroko głosić, przemilczaną w ostatnich latach, społeczną naukę Kościoła i jej ogólne zasady odnosić do konkretnych rozwiązań i systemów oraz obnażać „struktury grzechu” i ich mechanizmy. Wzywał do tego nasz papież Jan Paweł II: „<Grzech> i <struktury grzechu> to kategorie, które nie są często stosowane do sytuacji współczesnego świata. Trudno jednak dojść do głębokiego zrozumienia oglądanej przez nas rzeczywistości bez nazwania po imieniu korzeni nękającego nas zła” [11].

Kryzys i wadliwy rynek

Obecne załamanie się systemu bankowego, to krach rynku finansowego i nie tylko. Dotyczy on również rynku nieruchomości i inwestycji oraz rozprzestrzenia się na rynki towarów i usług, a także na rynek pracy. Z wyjątkiem nielicznych, omal wszyscy odczują negatywne skutki destrukcji w gospodarce. W wyraźny i dotkliwy sposób zawiodła rzekomo niezawodna „niewidzialna ręka” rynku i okazało się, jak bardzo potrzebne jest państwo ze swoimi regulacjami i instytucjami oraz z publicznym kapitałem i własnością. Skompromitowała się ostatecznie cała ideologia i pseudonauka neoliberalna, głosząca od dwudziestu paru lat doskonałość rynku jako jedynego regulatora życia gospodarczego oraz zasadę „minimum państwa”, ograniczającą jego funkcje.

W ramach tej ideologii światowe instytucje finansowe sformułowały i narzucały obłudnie krajom rozwijającym się tzw. Konsensus Waszyngtoński, stwarzając szczególnie korzystne warunki dla ekspansji ponadnarodowych korporacji gospodarczych, wywodzących się z krajów najbardziej rozwiniętych. W nowych warunkach światowej łączności i komunikacji, pod hasłami globalizmu powstał światowy system neokolonialny, realizujący w skali krajowej i międzynarodowej darwinizm gospodarczo-polityczny. Egoistyczna, naukowa „racjonalność ekonomiczna”, wyzuta z wszelkich ograniczeń i norm moralnych, buduje wyłącznie na „wartościach rynkowych” i tylko one się liczą. Tymczasem wielki kryzys okazuje, że są to wartości względne i wątpliwe; w sytuacjach kryzysowych ludzie dostrzegają, że ważniejsze są dla nich inne wartości.

Dotkliwym kryzysem światowym, być może największym od siedemdziesięciu paru lat, straszną światową nędzą (również w krajach najbogatszych) oraz krwawymi konfliktami kończy się teraz kolejna materialistyczna utopia zbudowania powszechnej szczęśliwości ziemskiej. Od czasów Rewolucji Francuskiej próbowano realizować już różne warianty tej utopii i wszystkie kończyły się morzem nieszczęść. Czynnikiem kryzysogennym tych wszystkich utopii jest eliminacja norm etycznych z życia gospodarczo-politycznego oraz lekceważenie praw natury.

Potrzeba istotnych zmian wartości

U podstaw nowożytnych kryzysów leży kryzys świadomości moralnej społeczeństw euroatlantyckich i kryzys wiary religijnej. Chrześcijański system podstawowych wartości od blisko dwustu pięćdziesięciu lat jest niszczony i eliminowany z wychowania, kultury i życia publicznego. Proces ten, nasilony jeszcze w ramach Unii Europejskiej, spycha cywilizację zachodnioeuropejską ku barbarzyństwu i jeszcze większemu kryzysowi – demograficznemu. Będzie to okres schyłkowy tej cywilizacji, jeśli się ona nie odrodzi. Ale odrodzenie to jest możliwe.
W życiu gospodarczym świata trzeba więc przełożyć zasadnicze zwrotnice: zamiast wzrostu konkurencyjności – wzrost współpracy i kooperacji, zamiast wzrostu produktu krajowego brutto-PKB – wzrost jakości życia obywateli, zamiast pomnażania zysków indywidualnych i krajowych – wzrost dobrobytu społecznego i globalnego. Dokonanie takiej zmiany wymaga odrzucenia skompromitowanych ideologii i utopii materialistycznych. Prosta racjonalność wymaga powrotu do wartości religijno-moralnych i związanej z nimi odwiecznej mądrości. Tylko bowiem te wartości sprawdziły się pozytywnie w różnych sytuacjach i w dłuższych okresach czasu, zarówno w życiu osobistym, jak też w życiu społecznym i gospodarczo-politycznym. W oparciu o te wartości można racjonalnie i skutecznie kształtować warunki trwałego, zrównoważonego rozwoju społeczno-gospodarczego z poszanowaniem dóbr przyrody. Tylko na tej drodze można powstrzymać świat w jego pędzie ku co raz większym kryzysom i katastrofie globalnej.

Wcześniejsze doświadczenia

W okresie międzywojennym trwał nie tylko wielki, światowy kryzys gospodarczy i pogłębiała się bieda, ale straszyły dwie potęgi : agresywny i bezwzględny kapitalizm oraz rewolucyjny socjalizm z niszczycielskim komunizmem. Podane wyżej wezwania papieża Piusa XI ożywiły społeczną działalność duszpasterską i uruchomiły silny nurt zaangażowania społecznego katolików świeckich w Akcji Katolickiej oraz w różnych stowarzyszeniach i ośrodkach studiów. Wśród najbardziej aktywnych społecznie i intelektualnie duszpasterzy działał też młody ksiądz Stefan Wyszyński, przyszły Prymas Tysiąclecia.

W Polsce i w niektórych innych krajach w tym czasie z trudem utrzymywała się równowaga społeczna i pilnie poszukiwano bardziej sprawiedliwych i trwałych rozwiązań ustrojowych. Rodziła się i dojrzewała koncepcja korporacjonizmu. Poszukiwano sposobów zachowania pozytywnych cech gospodarki kapitalistycznej, przy równoczesnej realizacji programu socjalnego, z wyeliminowaniem wad kapitalizmu i komunizmu. Duże zainteresowanie wzbudzał wówczas pozytywny model szwedzki (łatwiej wprowadzony w tamtym, stosunkowo egalitarnym, ludowym społeczeństwie) prezentowany jako pośrednia droga – Middle Way [12]. Koncepcja ta była również bliska rozwiązaniom ustrojowym wprowadzonym w Finlandii, Belgii i Austrii. W tym kierunku podjęto także studia i działania praktyczne w Polsce.Przy bardzo niekorzystnych warunkach zewnętrznych i wewnętrznych, udało się zbudować w naszym kraju stosunkowo sprawny i dynamiczny system wielosektorowej gospodarki rynkowej, powiązany ze znacznym zakresem interwencjonizmu państwowego, planowania strategicznego i poszerzonej polityki socjalnej. Ponieważ trwał światowy kryzys i duże bezrobocie, państwo organizowało roboty publiczne oraz przejmowało za długi bankrutujące, nierentowne przedsiębiorstwa prywatne, aby nie dopuścić do dalszego wzrostu bezrobocia. Polska droga ustrojowa wiodła już wówczas ku społecznej gospodarce rynkowej.

Specjalistą i rzecznikiem koncepcji korporacjonizmu w Polsce był ks. Antoni Roszkowski (1938). Zasadami solidaryzmu społecznego zajmował się Leopold Caro(1931), ustrojowymi Stanisław Grabski(1934), Roman Rybarski [13], ks. Jan Piwowarski, Antoni Szymański i inni 14). W wielosektorowej gospodarce polskiej znaczący udział miały: samorządy komunalne, silny ruch spółdzielczy, także spółdzielcze banki i towarzystwa ubezpieczeń wzajemnych oraz publiczne kasy chorych. Niektóre, bardziej postępowe przedsiębiorstwa, jak np. „Gazolina„ na Podkarpaciu, wprowadzały już częściowo akcjonariat pracy, związany z przyznawaniem bardziej zaangażowanym pracownikom akcji kapitałowych przedsiębiorstwa. W trudnych warunkach szukano wówczas i realizowano bardziej sprawiedliwe i rozwojowe rozwiązania ustrojowe. A dziś?

Prof. Włodzimierz Bojarski


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ekor



Dołączył: 24 Gru 2010
Posty: 69
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 11:22, 17 Lut 2012    Temat postu:

Gdzie się podziały nasze pieniądze???;


Im dalej w las tym większe bagno;
[link widoczny dla zalogowanych]


Polecam przeczytanie opinii internautów. Tak się hartuje ......???

A na deser jeszcze jeden "kwiatek";
[link widoczny dla zalogowanych]


Przecież te sprawy winny mieć dalszy ciąg na sali sądowej.
Odpowiedzialnośc karna to jedno, a odpowiedzialność polityczna to druga sprawa. Czy to da się "zamieść pod dywan"?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pią 20:40, 17 Lut 2012    Temat postu:

Ekor napisał:
Przecież te sprawy winny mieć dalszy ciąg na sali sądowej.
Odpowiedzialnośc karna to jedno, a odpowiedzialność polityczna to druga sprawa. Czy to da się "zamieść pod dywan"?

Da się, o czym świadczą doświadczenia ostatnich 5 lat pod rządami PełO.
POlska to nie Niemcy, którzy wymusili dymę swojego prezydenta.
Nie będę oryginalny przypominając obowiazującą w POlskiej POlityce zasadę:
ukradniesz ...stówę toś złodziej, rąbniesz sto tysiecy toś ... POlityk


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez w51 dnia Pią 20:42, 17 Lut 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Sob 9:16, 03 Mar 2012    Temat postu:

W POlsce w IV kw ub. roku wzrost gospodarczy wyniósł 4,2 %

Tymczasem gospodarka Niemiecka w tym samym czasie wzrosła o 0,2 %
dalej:


Praca w Niemczech: 250 tys. nowych miejsc pracy

Bezrobocie w Niemczech jest najniższe od ponad 20 lat - wynika z danych Federalnego Urzędu Pracy. W kolejnych miesiącach sytuacja na rynku pracy dalej ma się poprawiać.


Bez pracy jest 2,87 mln Niemców, czyli zaledwie 6,8 proc. ogółu zatrudnionych. Tylko w ubiegłym miesiącu liczba bezrobotnych zmniejszyła się o ponad 20 tys. A w lutym spadnie o kolejne 5 tys. - przewidują ekonomiści pytani przez agencję Bloomberg.

Równie optymistycznie wygląda prognoza dotycząca zatrudnienia na resztę roku. - Wszystko wskazuje na to, że sytuacja na rynku pracy będzie się dalej poprawiała - powiedział Bloombergowi Carsten Brzeski, ekonomista z Grupy ING.

Ciekawe dane podała też Niemiecka Izba Przemysłu i Handlu (DIHK): nad Odrą może powstać aż 250 tys. miejsc pracy, najwięcej w branżach związanych ze zdrowiem i opieką społeczną - 80 tys. oraz IT - 50 tys.

Bloomberg podaje też, że niemiecka gospodarka, po tym, jak skurczyła się o 0,2 proc. w czwartym kwartale ub.r., ma rosnąć w pierwszych trzech miesiącach 2012 r. Dobre dane gospodarcze i te z rynku pracy znacznie poprawiły nastroje przedsiębiorców i konsumentów - są one najlepsze od 10 miesięcy - wynika z danych instytucji badawczej GFK.

Bezrobocie wynoszące 6,8 proc. jest jednym z najniższych w UE. Dla porównania, najnowsze dane GUS mówią, że w Polsce stopa bezrobocia wynosi 13,2 proc. Oznacza to, że bez pracy pozostaje ponad 2,1 mln osób.
[link widoczny dla zalogowanych]

Gdzie się podziały nasze pieniądze ?????


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Sob 19:23, 10 Mar 2012    Temat postu:

Wall Street: magicy finansowej inżynierii

15 września 2008 roku jeden z największych banków inwestycyjnych świata, Lehman Brothers, ogłasza upadłość. Na giełdach wybucha panika. Wall Street odnotowuje największe jednodniowe spadki indeksów w historii. To początek globalnego tsunami, które pogrążyło w kryzysie cały świat. Jak do tego doszło?


"- Dlaczego inżynier finansowy miałby zarabiać do 100 razy więcej od zwykłego inżyniera?
- Zwykły inżynier buduje mosty, inżynier finansowy tworzy marzenia. Ale gdy te marzenia zamieniają się w koszmar, cenę płaci ktoś inny".

Andrew Sheng



1. Niekontrolowany rozwój amerykańskiej branży finansowej.

Od czasów Wielkiego Kryzysu w 1933 roku Stany Zjednoczone doświadczyły kilkudziesięciu lat stabilnego wzrostu gospodarczego. Branża finansowa znajdowała się pod ścisłą kontrolą państwa. Wspólnicy zakładający bank musieli wyłożyć własne pieniądze, którymi obracali, zaś Ustawa Glassa-Steagala z 1934 roku zakazywała bankom z depozytami ryzykownej działalności spekulacyjnej.

Sytuacja zaczęła zmieniać się od 1981 roku kiedy prezydenturę objął Ronald Reagan. "Najważniejszym obowiązkiem biznesu wobec narodu jest przywrócenie gospodarczego dobrobytu" - stwierdził w początkach lat 80. Jednak to właśnie wtedy zainicjowano działania, które sprawiły, że branża finansowa odwróciła się od narodu i zaczęła służyć sama sobie.
Zainicjowano politykę deregulacji, która oznaczała zniesienie kontroli państwa nad działalnością finansjery. Reagan uczynił sekretarzem skarbu Donalda Regana (zbieżność nazwisk przypadkowa), dyrektora zarządu największego wtedy na świecie banku inwestycyjnego Merrill Lynch. Wall Street stało murem za prezydentem i popierało go całym sercem.

W pierwszej kolejności uwolniono spod kontroli spółki oszczędnościowo-pożyczkowe, co pod koniec lat 80. skończyło się falą aresztowań ich szefów za okradanie swoich klientów. Znamienny jest tutaj przypadek jednego z szefów tych spółek, Charlesa Keetinga, który zanim trafił za kratki, zaciekle broniony był przez Alana Greenspana, któremu zapłacił 40 000 dolarów. Potem Greenspan na długie lata wszedł na tron świata finansów zasiadając jako szef banku centralnego i FED (Rezerwy Federalnej), kolejno w rządach Billa Clintona i George`a Busha.

Początek prezydentury Clintona to kontynuacja deregulacji. Branża zaczyna się konsolidować i rosnąć w siłę. Citicorp i Traverse Group łączą się, tworząc najpotężniejszy finansowy koncern na świecie - Citigroup. Fuzja ta była sprzeczna z prawem Glassa-Steagala z 1934 roku, jednak organy państwowe milczały. Potem, za namową Larry`ego Summersa, człowieka finansjery i rektora Harvardu, Kongres uchwala nowe prawo unieważniające tamtą ustawę. Otwiera to szeroko drzwi to kolejnych fuzji. Zaczyna się proces niekontrolowanego rozwoju branży finansowej co z latami będzie doprowadzać do coraz ostrzejszych kryzysów.

W efekcie powstaje monopol finasowy, który z biegiem lat zaczyna obracać bilionami dolarów. Już sam ten fakt rażąco przeczy tradycyjnej idei wolnego rynku, którego najświętszą zasadą jest konkurencja, monopol zaś jest jej zupełnym zaprzeczeniem. Tworzą go kolejno: banki inwestycyjne - Merrill Lynch, Goldman Sachs, Lehman Brothers i Morgan Stanley; dwa koncerny finansowe - Citigroup i JP Morgan; oraz trzy agencje ratingowe, oceniające wiarygodność transakcji, m. in. KPMG oraz Standard&Poors. Stopniowo branża kupuje polityków, tak Republikanów, jak i Demokratów. Powstaje zjawisko tak zwanych "obrotowych drzwi", polegające na przenikaniu się ról politycznych i finansowych.
Na przykład: szef Goldman Sachs, Henry Paulson - jeden z głównych winowajców krachu gospodarczego - w rządzie Busha został sekretarzem skarbu. Podobnych przypadków jest o wiele więcej. George Bush, prezydent USA: "Sekretarzem skarbu mianuję pana Henry`ego Paulsona, człowieka o wielkim doświadczeniu, wielkiej prawości i uczciwości...". Ten człowiek "wielkiej prawości i uczciwości" gorąco lobbował na rzecz zadłużania się banków inwestycyjnych, co potem stało się bezpośrednią przyczyną katastrofy 2008 roku.

Na dzień dzisiejszy branża zatrudnia 3000 lobbystów - pięciu na jednego kongresmana! - którzy rocznie wydają pięć miliardów dolarów w ramach walki z wszelkimi regulacjami rynku usług finansowych. Najważniejszym z nich jest Scott Tallbott, reprezentujący w Waszyngtonie interesy najważniejszych gangsterów świata finansów, poprzez tzw. Okrągły Stół Usług Finansowych. Finansiści opłacają polityków, którzy potrzebują pieniędzy, a ci uchwalają dla nich prawo, które skutkuje coraz ostrzejszymi kryzysami na świecie, jednak pozwala się bogacić wąskiej elicie oligarchów. Dodatkowo skorumpowali nie tylko wymiar sprawiedliwości - sądy i prokuratorów - ale również całą akademicką naukę.

Ludzie tacy jak Glenn Hubbard, profesor ekonomii Buisness School of New York, za setki tysięcy dolarów działają jako konsultanci i doradcy, legitymizując przestępczy system oligarchicznego kapitalizmu, w którym 1% spekulantów posiada we władaniu 30% bogactwa USA.

Jest to gigantyczna piramida powiązań najpotężniejszych ludzi na świecie, a w tle korupcja, polityka ,media i gigantyczne pieniądze. To ci ludzie odpowiedzialni są za ogromny kryzys 2008 roku, który kosztował świat biliony dolarów. Zniszczył majątek w nieruchomościach, obligacjach i akcjach. Kilkadziesiąt milionów ludzi na całym świecie zaś pozbawił pracy, mieszkań i podstawowych źródeł dochodu. Czy nasilające się na całym globie masowe protesty wywrócą ten kryminogenny ład?



Ronald Reagan, prezydent USA w latach 1981-1989. Za jego kadencji zainicjowano deregulację instytucji finansowych, co w latach kolejnch doprowadziło do niekontrolowanego rozwoju branży finansowej i serii coraz ostrzejszych kryzysów.


2. Największa bańka spekulacyjna w historii.

W latach 90. pod naciskiem lobbystów rząd USA uwalnia spod kontroli rynek instrumentów pochodnych. Kongres uchwala ustawę o zakazie regulacji rynku derywatów. To geneza nieszczęścia z 2008 roku. Zdolna urzędniczka rządowa, która próbuje doprowadzić do regulacji zostaje telefonicznie zrugana przez Larry`ego Summersa, wysokiego urzędnika Białego Domu działającego w imieniu finasistów. Już w końcu lat 90. dochodzi do kryzysu na rynku spółek internetowych, które były promowane przez banki inwestycyjne, mimo, iż te wiedziały, że spółki upadną.

W starym systemie pożyczkodawca udzielający kredytu na mieszkanie czy dom oczekiwał, że klient go spłaci. W nowym nikt o to nie dbał. Dlaczego? Pożyczkodawca udzielający kredytu klientowi następnie sprzedaje ten kredyt do banku inwestycyjnego. Ten łączy dzieiątki tysięcy takich kredytów tworząc złożone derywaty. Następnie sprzedaje je inwestorowi - funduszowi emerytalnemu bądź hedgingowemu. Derywaty dostają najwyższy stopień wiarygodnośći - AAA - od skorumpowanych urzędników agencji ratingowych, więc klienci funuszów są przekonani, że są bezpieczne. A zatem: to ostatecznie fundusze są wierzycielami kredytobiorcy hipotecznego. Bank inwestycyjny czyli spekulant zarabia na kosztach transakcji. Im więcej sprzeda takich kredytów finduszowi tym więcej zarabia. Jednak jeśli kredytobiorca nie będzie w stanie spłacać kredytu, zagrożony jest nie bank, ale fundusz. Tyle, że setki tysięcy takich transakcji dokonywanych przez banki za pożyczane pieniądze w dłuższym okresie zaczynają chwiać całym systemem i prowadzą bank w przepaść. Księguje się zysk, ale to zysk papierowy. Wystarczy, że ktoś przestanie spałacać raty i zysk staje się wirtualny.

Zaistniała sytuacja prowadzi do istnego szaleństwa na rynku kredytów hipotecznych. Ceny nieruchomości idą wgórę w zawrotnym tempie bo chciwe banki udzielają pożyczek bez żadnego sensu, każdemu, nawet na 99% inwestycji. Takich pożyczek nie udziela nikt przy zdrowych zmysłach. Potem 7 milionów nieruchomości stanie w licytacji a ludzie oszukani przez pośredników wylądują na ulicy. Najpopularniejsze stają się kredyty najwyższego ryzyka czyli tak zwane pożyczki subprime. Banki je wolały bo były wyżej oprocentowane. Sytuacja staje się coraz bardziej niebezpieczna. Wartość kredytów subprime wzrasta z 30 do... 600 miliardów dolarów!

Powstaje ogromna bańka spekulacyjna. Rząd nie robi nic, podobnie Komisja Papierów Wartościowych i Giełd. Tak samo Zarząd Gubernatorów Rezerwy Federalnej. Identycznie bank centrlany USA i FED.

Banki inwestycyne zaczynają pożyczać pieniądze na zakup kredytów subprime. Różnica pomiędzy środkami własnymi banku a środkami pożyczonymi nosi nazwę dźwigni. Im więcej bank pożycza tym większa dźwignia czyli większy stosunek środków pożyczonych do własnych. W przypadku Lehman Brothers stosunek ten wynosił w kulminacyjnym momencie 33:1, co oznaczało, że zaledwie przy 3%-owym spadku aktywów bank staje się niewypłacalny. Było to czyste szaleństwo sprzeczne zarówno z logiką rynkową jak i bankowością. W tym czasie Henry Paulson, jako szef Goldman Sachs w 2004 roku, dokłada starań aby uchwalono ustawę pozwalającą na rozszerzenie dżwigni. Czyli aby banki mogły zadłużać się jeszcze bardziej, pieniędzy potrzebowały coraz więcej aby móc skupić więcej kredytów subprime i wytworzyć kolejne instrumenty pochodne. Kiedy wreszcie w 2008 roku pękła na Wall Street bańka ten sam Paulson jako już sekretarz skarbu w rządzie Busha zaczął skamlać w Kongresie o dofinansowanie upadających korporacji. I w końcu George Bush podpisał ustawę przyznającą bankom 700 miliardów dolarów dokapitalizowania. Ten chwyt pakowania pieniędzy podatnika - którego wcześniej okradziono - w banki doprowadzone z premedytacją do plajty zasłynął jako "plan stabilizacyjny". Paulson z wyraźnym drżeniem w głosie wydukał przed kamerami telewizji: "Będziemy się nadal rozwijać. Jak jest rozwój to nie ma recesji. Przecież wszyscy to wiemy". W czasie kiedy Paulson bełkotał te kłamstwa publicznie, recesja szalała już o trzech miesięcy pogrążając cały ziemski glob.

Jednak w systemie była jeszcze jedna bomba zegarowa. AIG, największe na świecie towarzystwo ubezpieczeniowe, sprzedawało bez opamiętania setki tysięcy tak zwanych kontraktów CDS, które polegały m.in. na wielokrotnym ubezpieczaniu tego samego produktu. Była to jawna malwersacja czyniona rękami AIG, banków inwestycyjnych i spekulantów, powodująca coraz większe straty towarzystwa. Kiedy w 2008 roku AIG upadało było winne posiadaczom kontraktów CDS 13 miliardów dolarów. I nie miało tych pieniędzy. Inwestorzy i klienci stracili wszystko. Ogółem AIG sprzedała słupy CDS wartości 500 miliardów dolarów, które finansowane były toskycznymi kredytami subprime. A zatem zabezpieczano transakcje bardzo ryzykownymi kredytami, co później wywołało krach. 400 pracowników spółki zarobiło 3, 5 miliarda dolarów z czego 315 milionów zgarnął dyrektor generalny. Jeden z pracowników, który ostrzegał zarząd przed katastrofą, nie dostał premii a w końcu w akcie protestu przeciw okradaniu ludzi zwolnił się na własną prośbę. Wcześniej dyrektor, Joseph Casanov, uniemożliwił mu wgląd w księgi rachunkowe aby nie wyszła na jaw skala strat AIG z tytułu kontraktów CDS.



Lehman Brothers - jeden z najpotężniejszych banków inwestycyjnych świata. Od jego upadku 15 września 2008 roku rozpoczęła się globalna recesja finansowa.


3. Piramida malwersacji.

W roku 2007 sytuacja robi się coraz bardziej złowieszcza. Co trzeci kredyt hipoteczny nie jest spłacany. Sam Goldman Sachs sprzedał derywaty za 3 miliardy dolarów. Nabywcą większości z nich był Fundusz Emerytalny Pracowników Rządowych stanu Missisipi. 80 000 ludzi nagle zdało sobie sprawę, że trzymają w ręku nic nie warte derywaty Goldmana. Ktoś nabił ich w butelkę. Jednak w momencie zakupu te toksyczne aktywa agencje wyceniły na AAA, co oznaczało, że są tak samo bezpieczne jak rządowe obligacje. Absurd. W tym momencie zamiast odsprzedać bezwartościowe derywaty zarząd Goldmana zaczyna... grać na ich zniżkę. Im więcej tracą klienci tym wiecej zarabia bank. Od samego AIG Goldman kupił derywaty za 22 miliardy.

Przed Kongresem zeznają: Richard Fauld - szef Lehmana, i Lloyd C. Blankfein - szef Goldmana. Udają idiotów, twierdzą że nie rozumieją pytań. Skala matactw i kłamstw jest zauważalna dla średnio rozgatrniętego licealisty.
Gigantyczny proces spekulacji jednak trwa w najlepsze. John Paulson, menedżer funduszu hedgingowego lobbujący na rzecz banków inwestycyjnych zarabia 12 miliardów dolarów grając na zniżkę instrumentów opartych na kredytach subprime. Gdy nie ma już czego sprzedawać zaczyna tworzyć kolejne instrumenty. To samo robił bank Morgan Stanley. W efekcie korporacje zarobiły grube miliardy sprzedając bezwartosciowe derywaty CDO i słupy CDS tym samym zostawiając inwestorów z niczym. Ktoś zapyta: po co inwestorzy nabywali toksyczne papiery? Bo skorumpowane agencje ratingowe typu KPMG czy Standard&Poors uznawały te aktywa za w pełni bezpieczne.



Alan Greenspan - wieloletni szef FED, wielki zwolennik deregulacji, jeden z głównych odpowiedzialnych za gospodarczą katastrofę w USA.


4. Pęknięcie bańki - początek globalnej recesji.

Jeden z wybitniejszych analityków amerykańskich, Robert Gnaizda, człowiek, który nie sprzedał się oligarchom, wielokrotnie monitował Alana Greenspana - "guru świata finansów" i szefa FED - że sytuacja eksploduje. Tamten pozostawał niewruszony, twierdząc, że "z zasady nie wierzy w regulacje rynków finansowych".

Laureat Nagrody Nobla z ekonomii, Joseph Stieglitz, w jednym z wywiadow ostrzegał - jeszcze na dość długo przed recesją - że kryzys będzie na pewno, bo banki zaniżają wartość strat z tytułu kredytów hipotecznych. Nikt tego nie chciał słuchać a zmasowane złodziejstwo bankierów trwało w najlepsze. Przy milczeniu bądź współudziale najwyzszych władz USA: prezydenta, Waszyngtonu oraz Partii Republikańskiej i Demokratów. Cały amerykański system włącznie z nauką akademicką został skotumpowany do cna.

W 2006 roku ostrzega także FBI. Potem Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Jednak władcy na Kapitolu pozostają niewzruszeni. Ich gabinety tworzą bankierzy z Wall Street, więc kto ma zaradzić nadciagającemu huraganowi skoro malwersanci zasiadają w gabinetach rządowych?

W 2009 roku 7 milionów nieruchomości zostaje zajętych przez banki za niespłacane kredyty. Brak spłat kredytów idący w dziesiątki tysięcy i miliardowe straty prowadzi do utraty płynności finansowych banków inwestycyjnych, które nimi spekuklowały. Po upadku Lehmana i AIG, upada Merrill Lynch, którego przejmuje Bank of America. Cały skomplikowany łańcuch sekurytyzacyjny wreszcie imploduje z ogromną siłą pozostawiając klientów i inwestorów z miliardami bezużytecznych kontraktów CDO i CDS. Już nie można ich sprzedać bo giełda się załamuje a rynki panikują.

Jednak rząd Busha nadal nie rozumie skali zjawiska. Oczy zaczynają się im otwierać kiedy Ben Bernanke - kolejny, który dołożył starań do ruiny amerykańskich finansów - w przypływie strachu stwierdza, że "za trzy dni nie będzie amerykańskiej gospodarki".

7 września 2008 rzad przejmuje zagrożonych bankructwem największych pożyczkodawców hipotecznych - Fannie May i Freddie Mac. Co interesujące, większość z tych upadłych korporacji na krótko przed bankructwem dostało od agencji ratingowych... AAA czyli najwyższą ocenę wiarygodności! Lehman dostał potrójne A na trzy dni przed upadkiem.

Transgraniczna upadłość Lehmana rodzi zatrważające konsekwencje dla rynków. Jego londyńska filia zostaje nagle zamknięta a dziesiątki tysięcy operacji zostaje przerwanych. Fala paniki dociera do Wielkiej Brytanii.



5. Bomba czyli efekt domina.

Tsunami recesji idzie z coraz większą siłą. W USA załamuje się rynek papierów komercyjnych, którymi firmy finansowały koszty eksploatacyjne. Nagle największe firmy nie mogą kupić surowców ani nie mają z czego zapłacić pracownikom. General Motors na przykład staje na krawędzi upadku. To gigant mający filie na całym świecie i zatrudniający dziesiątki tysięcy ludzi. Innych zagrożonych firm są tysiące.

W efekcie stopa bezrobocia wzrosła w USA o 10% a kryzys podwoił dług publiczny tego kraju. Jednak ktoś na tym wygrał. Kto? Bankierska mafia, która zrujnowała własne firmy, miliony współobywateli doprowadziła na krawędź rozpaczy a świat pogrążyła w recesji. Przyznali sobie na koniec gigantyczne odprawy. Dla przykładu: Goldman Sachs - 16 mld dolarów! Organy państwowe, które powinny chronić interes swoich obywateli nie zrobiły nic. Ba! Walnie przyczyniły się do zrujnowania amerykańskiej gospodarki i perturbacji na całym świecie. Bankrutująca dziś Grecja, zagrożone bankructwem kraje strefy euro to pokłosie tamtej polityki do spółki z równie patologiczną działalnością europejskich banków, pożyczajacych pieniądze politykom. Bo politycy potrzebują ich ciągle aby zachować władzę. Bo są wybory, bo uczy się całe społeczeństwa życia na kredyt. Ale wszystko ma swój koniec. Właśnie go obserwujemy. Kończy się neosocjalizm: władza banków finansujących sprzedajnych polityków, którzy powodowani wyrachowaniem utrzymują absurdalne systemy gospodarcze i obiecują ludziom gruszki na wierzbie. Weźmy choćby osławioną "trzecią drogę" zwaną również "sprawiedliwością społeczną". Te absurdy kosztują ciężkie pieniądze a te pożycza się od bankierów. Koło się zamyka.

Efekt recesji wywołanej w USA jest taki, że chwieją się systemy finansowe wielu państw. W Singapurze 2008 roku załamał się eksport a w Chinach 10 milionów (!) ludzi straciło pracę. Miliony Amerykanów straciło nie tylko domy i mieszkania ale i dorobek całego życia. Islandię doprowadzono do ruiny, świadomie rozregulowując tamtejszy system bankowy. Obłowili się spekulanci. W ciągu półrocza bezrobocie wzrosło trzykrotnie w tym jednym z najzamożniejszych i najbardziej stabilnych krajów świata. Kraj o PKB równym 13 mld dolarów zadłużono na ... 120 miliardów. Straty samych banków - 100 mld dol. Finansiści zrujnowali świetnie prosperujące państwo. U nas na szczęście banki nie prowadziły aż tak patologicznej działalności, więc jak do tej pory krzyys miał dość łagodny przebieg. Ale przecież to jeszcze nie koniec.



Larry Summers - profesor ekonomii, rektor Uniwersytetu Harvarda, obecny główny doradca Baracka Obamy. Doprowadził do uchwalenia ustawy zakazującej regulacji rynky derywatów. Skończyło się katastrofą.


6. Walka z reformami.

Christine Lagarde, francuska minister finasów, stwierdziła: "Obawiam się, że wielu ludzi chce wrócić do tego, co było przed kryzysem".

Były szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego Dominique Strauss-Kahn opowiadał jak został zaproszony na kolację przez Henry`ego Paulsona. Byli tam dyrektorzy największych banków inwestycyjnych. Kiedy alkohol zaczął im rozwiązywać języki sami z rozbrajajacą szczerością stwierdzili, że "regulacja jest jedynym sposobem zapobieżenia katastrofie biorąc pod uwagę ich chciwość".

Pewien psychoterapeuta, którego klientami jest wielu ludzi z Wall Street stwierdził, że większość z nich to osoby cierpiące na patologiczną chciwość. Są jak hazardziści, którzy im więcej wygrywają tym większą mają ochotę grać. Miliardy, którymi obracają powodują, że czują się jak bogowie. Czują się wszechmocni i niezwyciężeni. Gromadzą ogromne majątki: kilka willi, Pen House na Manhattanie, po kilka limuzyn i prywatne odrzutowce, kolekcje najdroższych dziel sztuki, prywatne jachty... Ale to wszystko jest zawsze zbyt mało. Do tego kokaina i dziwki z najbardziej eksluzywnych burdeli Nowego Jorku podwożone wynajętymi ferrari. Po czym wracają do żony i dzieci. Ludzie pozbawieni skrupułów, pozbawieni hamulców moralnych, zaślepieni żądzą władzy i posiadania. Znamienne, że jeden z szefów jednego z banków inwestycyjnych w przypływie adrenaliny wykrzyczał: "jestem Bogiem!".

W USA lobbyści branży finansowej walczą zaciekle aby nic się nie zmieniło. A świat kosztem dziesiątków bilionów dolarów uniknął całkowitej katasrofy. To ogromnie kosztowny kryzys. Miliardy dolarów zniszczonego majątku w akcjach, obligacjach i nieruchomościach. Długo możnaby wymieniać.

Barack Obama szedł do władzy pod hasłami "uporządkowania sytuacji na Wall Street". Wielu obywateli pokładało w nim nadzieję. I co? Jego reformy to nawet nie jest kosmetyka. Otoczył się gangsterami z banków i giełdy, którzy doprowadzili własny kraj i cały świat na krawędź upadku. Robert Gnaizda mówi: "Kiedy zobaczyłem, że Obama nominował na swoich doradców Larry`ego Summersa i Thimothy`ego Beitnera, wiedziałem już że nic się nie zmieni". W USA nadal rządzi oligarchia. Kiedy pęknie kolejna bańka?



AIG - największe na świecie towarzystwo ubezpieczeniowe, które zanim upadło, sprzedało kontrakty CDS na kwotę 500 miliardów dolarów. Ludzie, którzy doprowadzili korporację do bankructwa zarobili 3,5 miliarda dolarów.


7. Kres tradycyjnego kapitalizmu.

Wolny rynek w wydaniu jego klasyków odszedł do lamusa. Władza finansistów tworzących wirtyualny pieniądz zamieniła neoliberalny system gospodarczy - jaki postulował choćby Milton Friedman - w kapitalizm mafiny i hazardowy. Pieniądz oderwano od realnej gospodarki. Dziś to rynki finansowe sterują gospodarką a winno być odwrotnie. Panowanie finansowej inżynierii doprowadziło do niewyobrażalnego bogacenia się 1% "klasy panów" kosztem 99% reszty populacji. Ile jeszcze potrwa ten feudalizm XXI wieku biorąc pod uwagę nasilające się, coraz bardziej zbuntowane ruchy społeczne?

Osobiście wydaje mi się, że w 1981 roku Ronald Reagan, otoczony doradcami z Wall Street, nie miał pojęcia do czego w następnych latach doprowadzi uwolnienie branży finansowej spod kontroli rządu. Najbardziej neoliberalny gabinet USA przebrał miarę i szerzony przez ten gabinet neoliberalizm gospodarczy zamienił się w końcu w swe własne przeciwieństwo. Przynajmniej w sferze rynków finansowych. Monopole, które powstały w wyniku deregulacji przeczyły tradycyjnej idei wolnorynkowej bo w pierwszej kolejności przejęły bądź zniszczyły konkurencję. A banki lubią monopol bo wiedzą że jeśli będą zbyt duże to dostaną dofinansowanie, co już z tradycyjnym kapitalizmem nie ma nic wspólnego. Reasumując: pod płaszczykiem neoliberalizmu, przez niektórych rozumianego w sensie niemalże anarchii gospodarczej, wytworzono feudalizm na miarę XXI wieku. System oligarchicznego kapitalizmu, w którym karty rozdaje wąska grupa finansistów, spychających miliony ludzi w paszczę biedy. Podstawowe regulacje prawne są koniecznością, bez nich kiedyś może dojść do totalnej katastrofy, bo oligarchowie dysponują bilionami dolarów a wielkie pieniądze to jeszcze większa władza. Zresztą, żaden z klasyków wolnego rynku nigdzie nie postulował, iż należy wszystko puścić na zasadzie hulaj dusza. Neoliberałowie domagali się wręcz ustaw antymonopolowych celem zapewnienia uczciwej konkurencji.

Konieczny jest powrót do zdrowych i sprawdzonych zasad wolego rynku i wolności, takiej o jakiej śnił Adam Smith. Kapitalizm oparty na wytwórczości i innowacyjności, oparty na zasadach elementarnej uczciwości i przejrzystości. Ale czy to w ogóle jeszcze możliwe? To dobre pytanie na dziś. Do tego potrzeba przywódców z odwagą i wizją. A dziś takich nie ma ani w UE, ani w USA. Finansjera i korporacje są zaprzeczeniem wolności, są kpiną z wolnego rynku, są wypaczeniem neoliberalnej ideologii. Jednak wszelkiej maści socjalistom - z reguły nie rozumiejącym najprostszych podstaw ekonomii - obecny kryzys służy do oskarżania kapitalizmu o wszelkie możliwe nieszczęścia i plagi. Jednak socjaliście trudno jest wytłumaczyć, że Wall Street, korporacje i bankierzy nie są kapitalizmem ale jego wynaturzeniem.

Co ciekawe, W naszej III RP o patologiach świata finansów zaczynają już nawet mówić etatowe "autorytety" ekonomiczne pokroju Jana Winieckiego, Leszka Balcerowicza czy Krzysztofa Rybińskiego. Panowie się przebuzili bo już nie wypada udawać, że jest wszystko cacy. Ale jeszcze nie tak dawno USA były dla nich wzorem wolnego rynku, choć nie ma go tam od minimum dwudziestu lat. Alan Geenspan, wszechmocny szef Rezerwy Federalnej i jeden z głównych winowajców kryzysu, był dla nich najwyższym autorytetem. Media latami się ropływały w zachwytach nad Greenspanem. Nie wiem czy bardziej to śmieszne czy żałosne. Pseudoliberalne pyszałki z tytułami profesorów, które przez całe lata swą radosną twórczością legitymizowały przestępczy system zaczynają zmieniać front. Więc może jest jakaś nadzieja?
Think Think Think

[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez w51 dnia Sob 19:23, 10 Mar 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pią 16:58, 20 Kwi 2012    Temat postu:

A TO NIE SĄ ŻARTY Z POLAKÓW???? TO JEST BEZPIECZEŃSTWO ???????????

1. Wczoraj szefowa MFW Christine Lagarde podziękowała i to gorąco władzom polskim za decyzję dofinansowania Funduszu kwotą 6,27 mld euro (8 mld USD) i stało się to po jej spotkaniu z Prezesem NBP Markiem Belką.

Natychmiast po tej wypowiedzi szefowej MFW przedstawiciel NBP, stwierdził że bank centralny czeka na określenie przez Fundusz warunków umowy i dopiero zarząd będzie się tym projektem zajmował, choć już w dniu 20 stycznia wstępnie zgodził się na wsparcie MFW i upoważnił Prezesa Belkę do negocjacji.

Wygląda więc na to, że w sprawie pożyczenia tych ogromnych pieniędzy Funduszowi co innego przedstawiciele naszego kraju mówią za granicą, a co innego do Polaków, wyraźnie obawiając się negatywnego odbioru tej decyzji w naszym kraju.

2. Już wcześniej decyzję w tej sprawie i to niezgodnie z obowiązującym w Polsce prawem, podejmowali zarówno Premier Tusk jak i minister Rostowski.

Na szczycie UE w grudniu 2011 roku w Brukseli Premier Donald Tusk złożył deklarację, że NBP z rezerw dewizowych udzieli pożyczki MFW, choć nie miał na to ani zgody samego banku centralnego, a także jakiegokolwiek stanowiska rządu.

3. W przypadku Polski jest jeszcze jeden poważny problem. Sytuacja naszego kraju, który ma postawioną przez MFW do dyspozycji tzw. elastyczną linię kredytową, obecnie w wysokości blisko 30 mld USD, a jednocześnie sam miałby pożyczać funduszowi ponad 6 mld euro, jest co najmniej zastanawiająca.

Elastyczną linię kredytową mamy od maja 2009 roku najpierw przez rok w wysokości 20 mld USD, a od stycznia 2011 roku została powiększona do 30 mld euro i przedłużona o kolejne 2 lata. Za samą gotowość korzystania z tych środków, płacimy rocznie około 60 mln USD czyli obecnie ponad 200 mln zł rocznie.

Tę paradoksalną sytuację bardzo obrazowo opisała prof. Zyta Gilowska, członek RPP. Polska kupiła sobie za wspomniane 200 mln zł rocznie prawo do korzystania z wody ze studni. Jeżeli będzie korzystała z tej wody zapłaci dodatkowe przynajmniej 5% jej wartości rocznie i jednocześnie sama chce dolewać do tej studni wody, za co MFW zapłaci nam mniej niż 1% rocznie (mówi się ,że może to być około 0,1% rocznie) od ilości wlanej wody.

Może więc prościej i taniej byłoby w takim razie zrezygnować z elastycznej linii kredytowej w MFW i jednocześnie nie zasilać funduszu naszymi środkami walutowymi. Ale na ten temat rządzący nie chcą rozmawiać nawet w Sejmie.

4. Oczywiście NBP nie przechowuje rezerw walutowych w gotówce. Lokuje je w różnego rodzaju aktywach najczęściej w papierach najpewniejszych krajów na świecie. Aby więc udzielić pożyczki MFW musi się tych papierów pozbyć i w ten sposób zdobyte środki na znacznie gorszych warunkach finansowych, przekazać Funduszowi.


Korzyści dla Polski z całej tej operacji dalej więc nie widać, sami rządzący obawiając się negatywnego odbioru tej decyzji przez Polaków co innego mówią na ten temat w Polsce co innego za granicą ale mimo tych kłamstw, decyzja o pożyczce jak wynika z podziękowań szefowej MFW, jednak już zapadła.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Czw 20:36, 26 Kwi 2012    Temat postu:

Cztery manipulacje w liście Rostowskiego do Balcerowicza

Minister Rostowski najwyraźniej postanowił sobie zakpić z opinii publicznej i napisał list do prof. Balcerowicza. Wzywa do demontażu licznika długu publicznego, który rzekomo jest już niepotrzebny. Oto cztery najbardziej wątpliwe punkty listu ministra finansów.

1. Fakty czy prognozy?

Minister Rostowski pisze, że „z rokiem 2011 skończył się w Polsce cykl wzrostu długu w relacji do PKB”. Tymczasem nie mamy jeszcze danych za rok 2012, bo rok ten się jeszcze nie skończył! Na czym więc swoje twierdzenia opiera minister? Wyłącznie na własnych prognozach i planach. A na czym minister opiera swe plany? Na rządowych projektach oszczędności, które bądź to nie wypaliły (ograniczenie zatrudnienia w administracji), bądź to okazują się szwankować (zwiększenie przychodów budżetowych z mandatów z fotoradarów), bądź też nie są jeszcze przeprowadzone przez parlament (reforma emerytalna).

Dobrze, że minister Rostowski ma dobre samopoczucie, ale staje się ono niebezpieczne wówczas gdy wyobrażenia zaczynają zastępować rzeczywistość. Warto zauważyć, że mamy drugą połowę kwietnia, zaraz minie 1/3 roku, a minister finansów nadal nie opublikował harmonogramu dochodów i wydatków budżetu państwa na 2012 rok. Czy zatem deficyt za okres styczeń-marzec wyższy o ponad 5,5 mld zł niż za taki sam okres roku poprzedniego został zaplanowany czy "tak wyszło"?

2. Zagrożenie nie minęło.

Minister Rostowski stwierdzając, że „dziś spokojnie można powiedzieć, że najważniejsze zagrożenie dotyczące polskich finansów publicznych minęło” niestety mija się z prawdą. Być może minęło zagrożenie utraty kontroli nad długiem publicznym związane bezpośrednio z kryzysem strefy euro, natomiast prawdziwe trudności dopiero przed nami. Będą one związane z dotkliwością regulacji Pakietu Klimatycznego i koniecznością modernizacji polskiej energetyki po 2015 roku oraz z narastającym kryzysem demograficznym, który z każdym rokiem zwiększa deficyt ZUS. Jeśli zostanie przeprowadzone podwyższenie wieku emerytalnego to problem zostanie nieco odsunięty w czasie, ale bynajmniej nie zniknie. Rozwiązać go może tylko skuteczna i niestety kosztowna polityka prorodzinna, taka jak np. we Francji, Irlandii czy Estonii.


3. Dlaczego relacja długu do PKB znalazła się w Konstytucji?



Minister Rostowski pisze, że „wiemy, że kluczowy nie jest nominalny poziom długu, lecz jego relacja do PKB. Właśnie dlatego kierowana przez Ciebie swego czasu Unia Wolności zapisała w polskiej konstytucji jako nieprzekraczalną 60% relację długu do PKB, a nie jakiś nominalny poziom długu.” We fragmencie tym znalazły się przynajmniej dwie nieprawdy. Po pierwsze ważny jest zarówno nominalny poziom długu, jego struktura walutowa i udział nierezydentów, jak i oczywiście ważna jest relacja długu do PKB. Relacja długu do PKB jest ważnym czynnikiem, ale nie jedynym i nie najważniejszym! Niemcy czy Japonia mają zadłużenie znacznie wyższe niż Polska, a jednak nie są postrzegane jako zagrożone. A przyczyną wpisania do Konstytucji relacji długu do PKB nie jest waga tego wskaźnika, ale konieczność takiego formułowania konstytucyjnych reguł fiskalnych, aby były proste, jasne i ponadczasowe.

4. „Bogacenie się” i „wiarygodność finansowa kraju”

W swym krótkim liście minister Rostowski podzielił się również swoimi poglądami ekonomicznymi, które budzą bardzo poważne wątpliwości. Forsując pogląd o prymacie relacji długu do PKB nad innymi wskaźnikami napisał: „To relacja między szybkością zadłużenia a bogacenia się jest tu kluczowa. I jest tak na całym świecie, bo właśnie taką miarą mierzy się wiarygodność finansową kraju”. Trudno się z tym zgodzić.


Po pierwsze wielkość PKB nie może być utożsamiana z „bogaceniem się”. PKB to całość produkcji gospodarczej, która obecnie jest na sterydach dopłat unijnych i inwestycji związanych z Euro 2012. Jaka jest skala tego „napompowania” PKB, które z zniknie wraz z wyczerpaniem inwestycji i unijnych dopłat – nikt do końca nie potrafi oszacować. Druga rzecz – znaczną część PKB wytwarzana jest przez sektor publiczny i przez inwestorów zagranicznych. Nic w tym złego, natomiast jeśli chcemy mówić o „bogaceniu się”, to należałoby raczej spojrzeć na tempo wzrostu zarobków, poziom oszczędności gospodarstw domowych czy choćby dynamikę różnic PKB per capita w Polsce i strefie euro. Nie możemy również zapominać, że wielkość PKB ulega wraz z całą gospodarką cyklom koniunkturalnym. Stabilne finanse publiczne mogą zostać zachwiane w wypadku zbyt bezkrytycznego podejścia do szybkiego wzrostu PKB. Boleśnie doświadcza tego od kilku lat Hiszpania.



Jeśli zaś chodzi o „wiarygodność finansową kraju”, to przy jej ocenie – o czym minister Rostowski dobrze wie – bierze się pod uwagę nie tylko zadłużenie publiczne w relacji do PKB, ale także w liczbach bezwzględnych, bierze się pod uwagę zadłużenie prywatne, bada się udział zadłużenia zagranicznego w zadłużeniu prywatnym i publicznym, w najszerszym ujęciu analizuje się Międzynarodową Pozycję Inwestycyjną Netto. Nie bez znaczenia są też bilans handlowy i bilans płatniczy.


Dlaczego o tym piszę? Ponieważ w liczbach bezwzględnych pozostajemy w pierwszej dziesiątce najbardziej zadłużonych krajów świata, a w opinii rynków finansowych gospodarkom rozwijającym się (tak jesteśmy ciągle klasyfikowani) mniej wolno. Poza tym analiza kryzysów finansowych uczy, że poziom zadłużenia 55% w relacji do PKB nie jest wcale poziomem gwarantującym bezpieczeństwo. Pisał o tym interesująco Maciej Bitner.

Niepokojąco też brzmiały informacje z 8 lutego, o tym, że Ministerstwo Finansów zamierza znowelizować ustawę o finansach publicznych po to by „uelastycznić metodę liczenia długu”.

Jeśli jest tak świetnie to po co? ???????


[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Sob 8:32, 28 Kwi 2012    Temat postu:

Interes Platformy interesem publicznym!

Donald Tusk przyznał dzisiaj na konferencji prasowej, że wraz z ministrem skarbu wpływa na niektóre spółki strategiczne kontrolowane przez Skarb Państwa.
"Tam chcemy mieć wpływ, chcemy mieć swój udział; mówiąc krótko: chcemy rządzić przynajmniej w tych fragmentach, które dotyczą interesu publicznego" - stwierdził Tusk. "Tam staramy się wpływać na decyzje, na ile prawo pozwala" - dodał.

Mam bardzo poważne wątpliwości, czy jedynie interes publiczny ma na względzie premier, naciskając na zarządy największych polskich firm z branż strategicznych. Uważam, że chodzi mu przede wszystkim o interes jego partii czyli Platformy Obywatelskiej. Dowodzi tego jego nacisk na wielkie polskie firmy paliwowe czyli Orlen i Lotos, aby obniżyły ceny benzyny.

Teoretycznie wszystko jest słuszne i godne pochwały. Korzyści z obniżenia cen paliw mają wszyscy. Nie tylko kierowcy, którym z oczywistych względów więcej pieniędzy zostaje w portfelu, ale także niezmotoryzowani, bo sprzyja to spadkowi inflacji. Niestety jest to pogląd złudny. Wprawdzie dzięki naciskom Tuska na szefów Orlenu i Lotosu, latem i jesienią ubiegłego roku cena benzyny spadła, ale prawie natychmiast po październikowych wyborach, bardzo mocno wzrosła. Wahadło odbiło się bardzo mocno w drugą stronę i wydaje się, że ta manipulacja cenowa nie przyniosła gospodarce żadnych korzyści. Spadek cen był krótkotrwały, a koncerny paliwowe natychmiast po wyborach bardzo mocno podniosły marże i utrzymują na bardzo wysokim poziomie do dzisiaj, aby powetować sobie poniesione kilka miesięcy temu straty. Wszyscy płacimy za ingerencję Tuska w proces ustalania rynkowych cen paliw.

Magiczna sztuczka ze spadkiem ceny benzyny, której dokonał premier, polegała na tym, że wymusił on na Orlenie, aby ta spółka zastosowała w sierpniu, wrześniu i październiku ubiegłego roku tzw. promocję cenową na hurtowe ceny benzyny. Ze względu na quasi-monopolistyczną pozycję tego koncernu na naszym rynku, jego śladem musieli pójść także inni sprzedawcy paliw. Doszło do takiej sytuacji, że benzyna była sprzedawana przez dystrybutorów paliw ze stratą. Dobitnie pokazały to raporty roczne, opublikowane przez Orlen oraz Lotos na początku 2012 r.

Ale nie tylko te spółki poniosły straty. Tak samo było w przypadku koncernów zagranicznych, np. Statoilu. Stracili także właściciele prywatnych stacji benzynowych w Polsce, którzy bardzo głośno protestowali przeciwko politycznej ingerencji w ustalanie cen paliw. Pisałem o tym w notce "Kaczyński wymusił obniżkę cen benzyny".

Wymuszona przez Tuska obniżka cen benzyny w Polsce trwała 2 miesiące przed październikowymi wyborami parlamentarnymi i służyła wyłącznie jego partii, a nie interesowi publicznemu. M.in. dzięki spadkowi cen paliw Platforma Obywatelska wygrała wybory. Ale za to zwycięstwo, odniesione dzięki taniej, wyborczej benzynie, płacimy wszyscy do dzisiaj na stacjach benzynowych i jeszcze długo płacić będziemy. Ceny paliw są w tej chwili w Polsce wyższe, niż byłyby, gdyby Tusk w ustalanie cen paliw się nie wtrącał i pozostawil to wolnemu rynkowi.

Wskutek słabych wyników finansowych osiągniętych w ubiegłym roku Orlen i Lotos nie wypłacą w tym roku dywidendy. Do budżetu nie wpłynie kilkaset milionów złotych. Będzie mniej pieniędzy na świadczenia socjalne dla osób najuboższych. Będzie mniej środków na inwestycje infrastrukturalne, które sprzyjają rozwojowi gospodarczemu i przyczyniają się do spadku bezrobocia.

Udziałowcami Orlenu i Lotosu są polskie fundusze kapitałowe oraz emerytalne. One też nie dostaną dywidendy.

Zatem Platforma Obywatelska odniosła wyborcze zwycięstwo kosztem emerytów oraz ludzi oszczędzających swe pieniądze w towarzystwach inwestycyjnych lokujących pieniądze na giełdzie. Ale straty ponieśli nie tylko udziałowcy Orlenu i Lotosu. Są to duże spółki należące do indeksu WIG20. Ich słabość wpłynęła na wycenę innych polskich firm giełdowych i słabość warszawskich indeksów giełdowych (polska giełda jest od jesieni ubiegłego roku znacznie słabsza niż giełdy zachodnie).

Oczywiście trudno oszacować ten wpływ, ale jakiś na pewno był. Dowodem na to jest to, że w tej chwili, gdy Orlen i Lotos chwalą się bardzo wysokimi marżami, są one liderami wzrostów. Zatem za tanią benzynę wyborczą Tuska płacą wszyscy Polacy, bo każdy z nas jest inwestorem giełdowym - bezpośrednim lub pośrednim, za pośrednictwem funduszy emerytalnych.

Po październikowych wyborach doszło do zmian prezesów wielu spółek, kontrolowanych przez Skarb Państwa. Nie został jednak odwołany zarząd Orlenu, mimo bardzo słabych wyników tej spółki za ubiegły rok. Nie ulega wątpliwości, że jest to nagroda za posłuszeństwo poleceniom wydawanym przez premiera przed ubiegłorocznymi wyborami. Tymczasem z punktu widzenia ładu korporacyjnego można by szefom Orlenu zarzucić działanie na szkodę spółki. Robienie promocji hurtowych cen benzyny nie miało bowiem żadnego uzasadnienia ekonomicznego. Było to przedsięwzięcie stricte polityczne.

Tusk kłamie jak Pinokio, twierdząc, że naciska na wielkie polskie spółki giełdowe, kierując się interesem publicznym. Chodzi mu wyłącznie o interes Platformy. Może on zresztą wierzy w to co mówi? Bo uważa, że interes Platformy jest tożsamy z interesem publicznym?! Wszak PO jest partią całego narodu! W jej skład wchodzi i lewica (np. Bartosz Arłukowicz), i centrum (sam Tusk), i prawica (Jarosław Gowin)! Zatem interes partii interesem narodu! Zaraz, zaraz. Czy aby nie jest to plagiat sloganu propagandowego z czasów PRL?

[link widoczny dla zalogowanych]|utmccn=(organic)|utmcmd=organic|utmctr=krysztopa%20ku%C5%BAniar&__utmv=-&__utmk=65780845


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Nie 11:26, 03 Cze 2012    Temat postu:

Dołujący wzrost, hamujący napęd z Salonu24

Wykonawcy procesują się z rządem o budowę dróg. Chcą zmusić rząd, żeby pozwolił im w końcu te drogi zbudować. To nie pomyłka – ludzie chcą, rząd się wzbrania. Konkretnie chodzi o firmy budowlane skarżące rząd (GDDKiA), gdyż unieważnił on przetargi na budowę autostrad. Żeby dopełnić groteski - chodzi o rząd premiera Tuska, który szczyci się wzrostem gospodarczym i jednocześnie ogranicza inwestycje drogowe z powodu kryzysu gospodarczego. Wykonawcy poszli więc do sądu, który wydał wyrok nakazujący rządowi dokończenie przetargu na budowę drogi, którą tenże rząd, przez nikogo nie przymuszany, obiecał niegdyś zbudować. Sławomir Mrożek pewnie skręca się z zazdrości o taką fabułę.

To tylko jeden przykład na przedziwne właściwości polskiego wzrostu gospodarczego. Rok w rok bowiem rośnie nam PKB o kilka procent, tylko że z tego kompletnie nic nie wynika. Nie wiadomo, gdzie rośnie i komu z tego powodu przybywa. Wraz z tym nieszczęsnym wzrostem rośnie także bezrobocie, ceny i koszty utrzymania. Nie przybywa więc społeczeństwu, to pewne. Nie przybywa także państwu, skoro rząd szuka oszczędności budżetowych na emeryturach, podwyższa podatki i ogranicza inwestycje – unieważnienie kontraktów drogowych są najlepszym dowodem.

Podobno dopiero wzrost powyżej 5 procent skutkuje powstawaniem nowych miejsc pracy i koniunkturą gospodarczą. Ale wtedy jest kwestia, gdzie się podziewają owoce tego wzrostu poniżej pułapu 5 procent? Mimo wszystko to też jest przecież wzrost. Kto z niego korzysta, jeśli nie państwo i nie społeczeństwo?

Czy może jest tak, że rząd obliczając kolejny chwalebny przyrost PKB nie uwzględnia inflacji? Być może na takim wzroście korzystają banki, ubezpieczenia, fundusze emerytalne i tym podobne krwiopijce.

Być może, ale w takim wypadku trzeba sobie zadać pytanie na cholerę nam ten wzrost, skoro gdy wypracujemy niewielki, to nam ubywa, a gdy się naharujemy do oporu, to rząd nam zrobi łaskę i nie podniesie podatków? Albo co najwyżej nie zwolnią nas z pracy. Niech się Tusk wypcha taką zieloną wyspą!

Bardzo tajemnicza sprawa z tym wzrostem. Krajowy produkt rośnie, Unia sypie dotacje pełnymi garściami. A ceny i koszty utrzymania szybują w górę. Cała Polska ponoć w budowie, do tego stopnia, że premier już nie może tego wszystkiego z samochodu ogarnąć i lata helikopterem wzdłuż autostrad. Stadiony powstają seryjnie jak niegdyś tysiąc szkół na tysiąclecie Polski Ludowej. Pod Warszawą pobito światowy rekord kosztów kilometra autostrady - fragment obwodnicy kosztował 200 mln zł za kilometr. Krezusy z nas takie, że Ameryka może się schować. Ludzi nam ubywa, miejsca pracy dla urzędników mnożą się, a bezrobotnych przybywa. Mamy wzrost, a marniejemy. Kto się zatem bogaci? Przecież ktoś musi na tym korzystać?! O co w tym wszystkim chodzi? Czeski film. A może czas zacząć już mówić: polski film? Production of Poland. Directed by Donald Tusk.

Podobna sprzeczność pomiędzy sensem pojęć a ich faktyczną wartością występuje w Unii Europejskiej. Od niepamiętnych czasów obowiązuje fraza, że tandem niemiecko-francuski stanowi siłę napędową Unii. Wszyscy to uznali i się z tym godzą, nikt nie kwestionuje. Jak to się ma do obecnego kryzysu, a właściwie katastrofy w strefie euro? Przecież skoro to siła napędowa, to znaczy, że napędziła także obecny krach finansów. Nikt nie wierzy, że formalne i nieformalne władze unijne nie wiedziały, co Grecy wyrabiają ze swoimi długami i papierami. I co? I nic, nadal słyszymy, że Niemcy i Francja to jest motor Unii, jej siła napędowa.

Ale nikt się kwapi do wymiany tego silnika. To też jest ciekawostka. Kiedy kryzys zagroził Grecji, Włochom, Hiszpanii, to niemal natychmiast „siła napędowa” się postarała, żeby zmienić tamtejsze rządy. A już pomijając siłę napędową, na czele pogrążonej w fatalnych kłopotach Unii nadal te same postaci – Barroso, Ashton, Schultz, van Rompuy. Typy jakby żywcem wyjęte z muzeum madame Tussauds w Londynie. W każdym razie tyle samo w nich życia i energii co w woskowych figurach, o kompetencjach już nawet nie wspominając. Ciekawe, dlaczego Niemcy i Francja nie chcą wymienić tych mumii na normalnych ludzi? Pewnie za dużo wiedzą o machinacjach siły napędowej. A może dlatego, żeby ludzie nie skojarzyli, kto je posadził na szczytach władzy? Jednak najpewniej, żeby móc manipulować, unikając odpowiedzialności za fasadą z figur woskowych.

Mamy więc wzrost, który dołuje i siłę napędową, która hamuje. Czyli plusy ujemne. Nie znamy tylko tych, którzy na tym zarabiają. A może to ci sami kolesie? Na domiar złego, jakby nie dość było u nas tych wszystkich plag spowodowanych wzrostem gospodarczym, minister Boni ogłosił, że ma wizję odzyskania 3 mld złotych dotacji unijnej na informatyzację administracji. Notabene, dotacji zablokowanej z powodu korupcji w administracji rządowej. Szkoda, że dar jasnowidzenia zawiódł Boniego, gdy wysocy urzędnicy kradli.

Ostatnim razem, kiedy Boni miał wizję redukcji administracji, to przybyło 100 tysięcy urzędników. Aż strach pomyśleć, co wyniknie z jego najnowszej wizji. Dlaczego cała Polska musi płacić za seanse jasnowidzenia ministra Boniego? Czy ten człowiek nie może przeżywać swoich wizji w zaciszu domowym?

[link widoczny dla zalogowanych]

Q ... mać.Nic dodać nic ująć !!!!! d'oh! d'oh! d'oh!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Czw 20:24, 21 Cze 2012    Temat postu:

CBA w śląskich szpitalach bada kontrakty ''tylko na papierze''



Śląski NFZ przyznawał milionowe kontrakty szpitalom istniejącym tylko na papierze, a odbierał renomowanym. Sprawą teraz zajęło się Centralne Biuro Antykorupcyjne


Szpitale i przychodnie, żeby leczyć na koszt NFZ, zgłaszają się do konkursów. Jeśli spełniają wymagania, mogą liczyć na kontrakt.

O usługi szczególnie opłacalne - proste zabiegi, po których pacjent szybko opuszcza szpital - toczy się jednak prawdziwa wojna. Włączają się w nią co roku kolejne prywatne szpitale, których w całej Polsce jest już ponad tysiąc.
Duże publiczne placówki od lat narzekają, że prywatne spółki zabierają im najbardziej intratne usługi, a im zostają trudne i kosztowne przypadki, za które NFZ płaci mizernie.

Sanepid na budowie

Wyniki konkursów w śląskim NFZ są tak dziwne, że CBA i NIK będą je sprawdzać. Przegrani uważają, że komisja konkursowa faworyzowała część szpitali. Oto przykłady:

Do konkursu na tzw. chirurgię jednego dnia - czyli operacje zaćmy, żylaków, przepukliny czy migdałków - stanęła w grudniu 2011 r. spółka Esculap. Na papierze była szpitalem gotowym do przyjmowania chorych. W rzeczywistości budynek, który zgłosiła, kupiła zaledwie miesiąc wcześniej. To dawna szkoła we wsi Wieprz pod Żywcem. Żeby ją dostosować do wyśrubowanych szpitalnych wymogów, potrzebny był gruntowny remont. Jak to możliwe, że szpital już w grudniu miał zgodę sanepidu na przyjmowanie chorych? Żywiecki sanepid nie chciał odpowiedzieć "Gazecie".

O tym, że oferta Esculapa to oszustwo, alarmował NFZ, wojewodę i sanepid Maurycy Jakubiec. Sam prowadzi lecznicę w Żywcu i zaskoczony nowym konkurentem pojechał go obejrzeć. 5 stycznia zrobił tam zdjęcia: stosy gruzu, puste sale, w których w najlepsze trwa remont. "Gazeta" napisała o sprawie, ale Esculap - mimo podania w ofercie dla NFZ nieprawdziwych danych - dostał kontrakt na 1,4 mln zł. Lecznica Jakubca tylko 500 tys. zł, czyli o 1,4 mln zł mniej niż rok wcześniej.

Szpital Kliniczny nr 5 w Katowicach postanowił otworzyć oddział chirurgii onkologicznej. Z dokumentów wynika, że sanepid dopuścił go do użytku 4 sierpnia 2011 r., choć remont nieużywanych dotychczas sal zaczął się na dobre dopiero jesienią.

- Dyrektor chciał mieć certyfikat ISO, żeby dostać więcej punktów w konkursie NFZ. To była szopka. Audytorom pokazano chorych z innych oddziałów. I oni, i dyrektor udawali, że wszystko jest w porządku - mówi pracownik szpitala.
ISO przyznaje się m.in. za prawidłowy obieg dokumentacji medycznej. Chirurgia onkologiczna w "Piątce" przyjęła pierwszych chorych dopiero w styczniu 2012 r., a zatem jesienią 2011 r. żadnej dokumentacji nie mogło być.

Smaczku dodaje to, że szpitalem nr 5 kieruje Dariusz Jorg, wcześniej znany jako inspektor NIK tropiący nieprawidłowości w szpitalach. Kontrakt dostał. A Beskidzkiemu Centrum Onkologii wyspecjalizowanemu w chirurgii onkologicznej przyznano kontrakt o 2 mln zł mniejszy niż rok wcześniej.

Szpitale dr Romana Eliasa od ponad dekady współpracują z NFZ. W 2011 r. Elias otworzył Polmed z chirurgią onkologiczną. Ordynatorem miała być pracująca u niego lekarka. Elias bardzo się zdziwił, gdy zadzwonił do niego szef komisji konkursowej w śląskim NFZ Aleksander Brzęska. - Powiedział, że moja lekarka nie będzie już u mnie pracować, bo przechodzi do konkurencji - mówi Elias. Jednocześnie szef komisji powiedział, że nie zgadza się na podanie innego lekarza jako ordynatora. I oferta Eliasa przepadła. Tak jak ta na chemioterapię i chirurgię jednego dnia. Tu NFZ wytknął mu brak fonendoskopu, czyli słuchawek lekarskich. Bo w liście sprzętu wpisany był synonim tego słowa - „stetoskop”.

Największą awanturę wywołały kontrakty na okulistykę. Euromedic Kliniki Specjalistyczne miały w 2011 r. na okulistykę ok. 1 mln zł. Na 2012 r. dostały z NFZ trzy razy więcej. Powiązane z nimi rodzinnie Euromedic Medical Center pierwszy raz startowało w konkursie i otrzymało aż 7,5 mln zł. Kontrakt innego prywatnego szpitala - Mavitu - urósł z 7 do ponad 14 mln zł.

W tym samym czasie NFZ ściął z 6 do 1,2 mln zł umowę dla okulistyki w Okręgowym Szpitalu Kolejowym w Katowicach. Choć ma najnowocześniejszy blok operacyjny na Śląsku, a większość lekarzy ma tu doktoraty. Doświadczenie ma też Szpital Wojewódzki w Tychach, który dosłał kontrakt o 40 proc. mniejszy niż poprzednio, oraz Zespół Szpitali Miejskich w Chorzowie, który stracił aż 70 proc. pieniędzy. Szpitale w Czeladzi i Rudzie Śląskiej nie dostały nic.

Dyrektor jednego ze stratnych szpitali: - Powiedziałem komisji konkursowej, że zejdę z ceną za leczenie. Szef komisji odpowiedział, że poinformuje o tym naszą konkurencję. Osłupiałem, bo to nielegalne.

Niby wszystko się zgadza - małe szpitale dostały w konkursie NFZ więcej punktów niż doświadczeni konkurenci. Ale za co te punkty? Np. za otwarcie poradni leczenia jaskry. Próbowaliśmy się zapisać do poradni w Mavicie. - Takiej nie ma - odpowiedziała zdziwiona rejestratorka.

Śląski NFZ oficjalnie zaprzecza, że dochodziło do nieprawidłowości. - Wysokość kontraktów wynika z lokaty w rankingu ofert, liczy się sprzęt i personel - tłumaczy rzecznik Jacek Kopocz.

Ale jak się dowiedzieliśmy, sam szef śląskiego Funduszu napisał w zawiadomieniu do CBA o budzących niepokój powiązaniach komisji konkursowej ze szpitalem, który dostał hojny kontrakt.

Chodzi o córkę szefa komisji Annę Brzęską-Mikodę, która pod koniec lutego, miesiąc po konkursach, została prezesem zarządu w jednej ze spółek grupy Euromedic. Brzęska-Mikoda zapewnia, że jej posada nie ma nic wspólnego z konkursem: - Po prostu doceniono moje umiejętności.

Takie rodzinne powiązania nie są wprost zabronione w przepisach NFZ, ale są sprzeczne ze standardami, które wprowadza Ministerstwo Zdrowia. W powołanej w tym roku Radzie Przejrzystości, która opiniuje leki do refundacji, zasiadać mogą tylko osoby niemające w rodzinie nikogo, kto jakkolwiek współpracuje z producentami leków. Każdy członek Rady składa oświadczenie, które bada CBA. A pieniądze na leki to tylko ułamek tych, które NFZ wydaje na kontrakty ze szpitalami.

[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Wto 17:18, 04 Wrz 2012    Temat postu:

Platformische Wirtschaft Salon24


Dopiero co przeszliśmy suchą nogą przez kryzys, ledwo co rząd łeb urwał tej hydrze, a premier mówi, że znowu borykamy się z największym kryzysem od czasów wojny.
Przy czym szef rządu taktownie nie zaznaczył, od której wojny. Człowiek naprawdę już nie wie, czego się trzymać na tej zielonej wyspie! Kryzys niczym smok, co mu głowy odcięte odrastają?! A ja pamiętam jesień 2008 i początek 2009, kiedy to Donald Tusk i jego kamraci zaprzeczali nadchodzącemu kryzysowi i już, w te pędy, na wariackich papierach wchodzili do obecnie bankrutującej strefy euro.

Niespełna rok temu, tuż przed wyborami Platforma gromko utrzymywała, że kryzys jest zażegnany i nawet szef sztabu Platformy Jacek Protasiewicz musiał mitygować swoich ludzi, żeby za bardzo się nie chwalili tym sukcesem. „Jednak nie chwalimy się, że przeszliśmy suchą nogą przez kryzys, bo ludzie wciąż odczuwają jego skutki albo w wyższych cenach, albo np. w wyższych ratach kredytu we franka” - wzywał swoich towarzyszy do skromności europoseł Protasiewicz.

No i masz ci los, rok nie minął i okazuje się, że tkwimy po uszy w kryzysie, przez który właśnie przeszliśmy suchą nogą. Ujawniono gigantyczne straty budowlanych tuzów PBG i Polimexu, którym w sumie zabrakło do zbilansowania około 2 miliardów złotych. Padają firmy małe i duże, cały sektor budowlany słania się na nogach, a to już zagraża podstawom gospodarki narodowej – 700 tysięcy ludzi zatrudnionych w branży. Banki nie zechcą kredytować tak niepewnych inwestycji, bo też już teraz budowlanka „wisi” im kilkadziesiąt miliardów.

Podobno wszystko przez EURO 2012 – wszystkie pieniądze przeznaczone na program do roku 2014 rząd przeputał w 2012 roku i teraz może sobie pogwizdać. W związku z tym nie będzie więcej zleceń na budowę dróg, a skoro tak, to nie też żadnych perspektyw dla branży. Plajta, klapa, koniec, krach, jak pisał poeta. Trudno o piękniejszą katastrofę, nawet Grek Zorba mógłby nam pozazdrościć.

EURO 2012 miało być impulsem rozwojowym, kołem zamachowym, odskocznią modernizacyjną, bodźcem inwestycyjnym - już nie pomnę wszystkich szumnych określeń, jakich użyto. I wszystko spaprał Tusk ze swoją olsenowską ekipą. Bo też sztuka im wyszła nie lada. W okresie największej koniunktury budowlanej pada branża budowlana. Ale mało tego, że padają największe firmy, mamy do tego jeszcze potwornie zadłużoną GDDKiA, na którą rząd przerzucił część długu publicznego. Jednocześnie mamy zbankrutowanych podwykonawców, którzy skarżą zbankrutowanych głównych wykonawców i państwo.

Natomiast nie mamy obiecanych dróg i gdzieś znikły pieniądze. Trochę wiemy, gdzie znikły, bo coś tam przedostało się do opinii publicznej na temat kosztów stadionu narodowego czy obwodnicy warszawskiej, które dzierżą palmę pierwszeństwa w świecie jeśli chodzi o cenę. Na placu budowy pozostał minister Nowak, który z głupkowatą miną czeka na rok 2014, kiedy będą nowe dotacje UE, ale na pewno nie tyle, ile nakłamała jego partia, że załatwi. Aha, został jeszcze wynalazek ustawowej przejezdności autostrad.

Tak się skończyła furia modernizacyjna Donalda Tuska w pamiętnym roku EURO 2012. Polska nie jest już w budowie, ale jest rozbabranym placem budowy, na którym po bankructwie inwestora hulają okoliczni szabrownicy i złodzieje. Podobnie dzieje się w przypadku walki z bezrobociem – rząd deklaruje wszelką pomoc bezrobotnym, a minister finansów trzyma łapę na funduszu pracy, na którym zamroził ponad 6 miliardów złotych, bo kiedy tak sobie leżą bezczynnie, to pomniejszają deficyt budżetowy.

I to właśnie potwierdza słynną tezę starego Tocqueville`a, że nie ma takiej podłości, jakiej nie dopuściliby się liberałowie (nawet farbowani liberałowie), gdy im budżet zaświeci pustką. Ludzie nie mają za co żyć, a podlec jeden z drugim nie dają im szansy, bo potrzebują mieć deficyt na takim poziomie, żeby móc dalej zadłużać kraj.

Budownictwo, nie tylko infrastrukturalne, mogłoby być kołem zamachowym dla napędzania koniunktury gospodarczej, gdyż jest dziedziną niesłychanie uniwersalną i różnorodną w sensie materiałowym i asortymentu niezbędnych wyrobów. W Niemczech powojennych budownictwo mieszkaniowe dało impuls do wszechstronnego rozwoju kraju, stworzyło łańcuch niekończących się potrzeb, na które odpowiedzieli ludzie przedsiębiorczy.

Bo jak człowiek ma mieszkanie, to zaraz chce się żenić, a jak już ma żonę, to potrzebuje wypić z tych nerwów, a wówczas inny człowiek musi zasiać buraki, ziemniaki lub chociażby chmiel. Potem człowiek potrzebuje powiesić obraz na ścianie, a malarz musi mieć farby, żeby obraz namalować i kiedy już się zmęczy malowaniem, też potrzebuje wypić. A przecież artysta nie będzie pił z butelki, więc ktoś musi wyprodukować kieliszki. A ten ktoś z fabryki kieliszków musi zjeść po robocie golonkę po bawarsku, a potem oczywiście wypić, bo głupia wieprzowina gotowa pomyśleć, że pies ją zjadł. I tak dalej, i tak dalej ciągną się łańcuchy ludzi dobrej woli, przeplatają się, krzyżują i zapętlają, tworząc misterną sieć, czyli gospodarkę narodową.

Ja tu oczywiście jaja sobie robię, ale to jest przysłowiowy śmiech przez łzy, bo jestem autentycznie wściekły na na tych hochsztaplerów od Tuska. Podobnie bowiem jak u Niemców mogłoby być u nas, zwłaszcza że mieliśmy pieniądze z UE (Niemcy mieli pomoc z Planu Marshall`a). Ale to wyzwanie nie na kaliber jakiegoś szemranego Donka i jego wiernego Grasia oraz ich kamratów którzy przez pięć lat niemal na okrągło zmuszeni są wykręcać się od kryminalnych zarzutów. Chłopcy olsenowcy z Platformy Obywatelskiej mogą sobie zmodernizować jadłospis w kancelaryjnej stołówce, ale nie średniej wielkości państwo w Europie.

Taka jest prawda o tej ekipie. Drapichrusty, suchary, łgarze, kasiarze, hipokryci , dupokrytki, szmondacy i burłacy. Trzeba w końcu przestać uważać bydło za niebydło.


[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Wto 8:45, 11 Wrz 2012    Temat postu:

ISLANDZKI GEJZER Salon24

„Włoski Drukarz” (Mario Draghi) zapowiedział, że EBC będzie ratował euro „za wszelką cenę”. Jaka jest ta cena nie powiedział. Kiedyś komuniści zapowiadali, że będą go bronić „aż do śmierci”. Na szczęście w porę się opamiętali i zamiast śmierci wybrali pieniądze. Sami się uwłaszczyli i dali przy okazji zarobić trochę innym. Co prawda wielu rodaków wolałoby, żeby nadal wszyscy byli biedni, byleby tylko komuniści nie byli trochę bardziej bogaci, ale na szczęście operacja okrągłego stołu im się powiodła.

Może więc zamiast bronić euro aż do śmierci spróbujmy policzyć, czy się to opłaca i komu. I zobaczmy co robią inni. Bo media koncentrują się na poczynaniach Draghi’ego a jakoś mało miejsca poświęcają Islandii. Islandia mała jest i na peryferiach leży, ale może warto zobaczyć, co się tam dzieje. W ubiegłą niedzielę opublikowałem na ten temat felieton w „Gościu Niedzielnym”.

Jesienią 2008 roku w efekcie załamania sektora bankowego Islandia de facto zbankrutowała.

Trzy islandzkie prywatne banki, Glittnir, Kauphing i Landsbanki (do ostatniego należał również internetowy bank Icesave, który wygenerował większość późniejszych zobowiązań) oferowały depozyty o bardzo atrakcyjnym oprocentowaniu. Pisz wymaluj jak Amber Gold. Skończyło się też tak samo – spektakularnym bankructwem całego kraju. Rząd znacjonalizował banki i przystąpił do negocjacji warunków spłaty wierzytelności obywateli Wielkiej Brytanii i Holandii, z tytułu inwestycji w Islandii lecz Islandczycy sprzeciwili się tym planom. Rząd upadł, pod presją opinii publicznej prezydent Ólafur Ragnar Grimsson, zawetował ustawę nakładającą nowe obciążenia fiskalne na obywateli w celu realizacji zobowiązań zagranicznych i rozpisał referendum, w którym aż 93% głosujących wypowiedziało się przeciwko spłacie zagranicznych zobowiązań zaciągniętych przez prywatne banki przed wybuchem kryzysu. Odbyły się przedterminowe wybory, po których nowy parlament przyjął ustawę, która zagwarantowała zobowiązania banków jedynie wobec islandzkich firm i osób prywatnych. Długi zagraniczne obciążyły więc akcjonariuszy banków, a nie podatników!

Były premier, Geir Haarde, który stał na czele rządu w latach 2006-2009, został oskarżony o rażące zaniedbanie obowiązków i zaniechanie niezbędnych działań antykryzysowych. Sekretarz ministra finansów, Baldur Gu&eth;laugsson, został skazany na dwa lata pozbawienia wolności, za wykorzystanie posiadanych informacji na temat stanu gospodarki do dokonania prywatnych transakcji. Były prezes banku Byr - Jón &THORN;órsteinn Jónsson oraz były CEO banku, zajmujący się pożyczkami - Ragnar Zophonías Gu&eth;jónsson zostali skazani na cztery i pół roku pozbawienia wolności za nadużycie uprawnień przy udzieleniu kredytu, który została wykorzystany do wykupu akcji w banku Byr.



Pod koniec 2010 roku udało się Islandczykom powstrzymać zarówno wzrost bezrobocia, jak i spadek PKB. Tania korona spowodowała, że islandzkie towary stały się bardziej konkurencyjne, zaś kraj – uchodzący wcześniej za bardzo drogi – stał się atrakcyjniejszy dla turystów. Bezrobocie spadło już poniżej 5% (jest niższe niż w niemal wszystkich krajach Unii). Według prognoz w 2012 roku tempo wzrostu PKB wyniesie prawie 3% (średnia w strefie euro -0,3%). Deficyt budżetowy ma nie przekroczyć 2,3%.



„Europa powinna iść w ślady Islandii i zastosować jej model publicznego poparcia planów oszczędnościowych i powrotu do wzrostu gospodarczego” - oświadczyła premier Islandii p. Joanna Sigurdardottir.



To samo mogło stać się w Grecji. Ale nie stało. Dlatego, że Islandia miała suwerenność walutową, a Grecja jej nie miała.



Zdumiewa mnie najbardziej, że choć w mediach jest tyle informacji na temat kryzysu i ciągle się mówi o Grecji, to jakoś nie mówi się prawie w ogóle o Islandii. Czyżby tak bardzo nie podobał się komuś ten budujący i politycznie i ekonomicznie przykład?

[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez w51 dnia Wto 8:45, 11 Wrz 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pon 19:43, 17 Wrz 2012    Temat postu:

Euforia na rynkach Salon24

Euforia na „rynkach finansowych” zapanowała! Indeksy się „zazieleniły” i „powędrowały na północ”. FED będzie drukował dolary. 40 mld miesięcznie!!! Nie wiadomo tylko jak długo. Rocznie to będzie prawie pół biliona (po amerykańsku tryliona)! I co z nimi zrobi? Ano rozda „bankom inwestycyjnym” – pewnie tak samo transparentnie, jak to zrobił poprzednim razem.

Co z nimi zrobią „banki inwestycyjne”? „Zainwestują”!
Między innymi w akcje. Pewnie w Apple. Bo właśnie pojawił się nieco dłuższy iPhone 4S z numerem 5. Ma trochę większy wyświetlacz, jest trochę cieńszy i mniej waży od poprzednika. Zdaniem specjalistów z banku inwestycyjnego J.P. Morgan, który zapewne będzie jednym z tych (jak poprzednio), który dostanie z FED te wydrukowane dolary, „the thinnest iPhone ever” ma spowodować „wzrost” amerykańskiej gospodarki od 0,25% do 0,5%. Dokładniej ma spowodować wzrost amerykańskiego PKB – czyli wydatków. Pewnie spowoduje jeszcze większy, bo nowy iPhone ma mniejsze gniado ładowarki – więc nie będzie można używać starych, trzeba będzie kupić nowe.



Skoro co miesiąc będzie 40 mld dolarów więcej do wydawania na akcje to akcje podrożeć muszą.



A w co jeszcze „zainwestują” amerykańskie banki? Ja bym obstawiał, że zainwestują w obligacje greckie, hiszpańskie i włoskie. Krótkoterminowe oczywiście. Bo te, niejaki Draghi, zobowiązał się skupować „na rynku wtórnym” „bez ograniczeń”. To są bardzo dobre papiery, bo oprocentowane na 5-6%. A więc amerykańskie „banki inwestycyjne” dostaną od Bernanke dolarki na 0%. Kupią za nie „świńskie” obligacje oprocentowane, dajmy na to, na 5%. Potem je odsprzedadzą EBC- co by się nie działo! Jak amerykańscy „inwestorzy” zaczną kupować za te wydrukowane dolarki juraski, to się zwiększy na nie popyt – a więc i cena. 14 września z rańca za juraska inkasowaliśmy 1 dolarka i 29 cencików. Ale o 16 już na samą myśl o tym, że będą drukować dolarki - 2 cenciki więcej. To do ilu dojdziemy jak już zaczną naprawdę drukować? Raptem rok temu kurs EUR/USD wynosił prawie 1,5.



Ktoś 14 września rano miał 1290 dolarków. Kupił za nie 1.000 jurasków. Za te juraski kupił „świńskie” obligacje. Po roku dostanie za nie około 1050 jurasków. Czy w tym czasie kursik EURO/USD dojdzie do 1,4? Jak dojdzie, to za te juraski kupi sobie 1470 dolarków. 14%. A jakby tak doszedł do poziomu 1,5 – jak w zeszły m roku? Nie mówiąc już o kursie ocierającym się o 1,6 z 2008 roku? Przy 1,5 to by było 1575 dolarków – ponad 20%.


Jak już „najładniej opalony” – jak mawiał satyr Berlusconi – prezydent amerykański ever, wygra wybory, to FED się może opamięta. Ale wybory w Niemczech są dopiero za roku. A zdaje się, że Frau Merkel usłyszała od jakiegoś „ichniejszego Pana Igora”, że jak chce je wygrać, to nie może pozwolić na rozpad strefy euro, więc musi pozwolić Draghiemu na jego szaleństwa, wbrew stanowisku „Buby” (Bundesbanku). Zwłaszcza po spektakularnej porażce CDU/CSU z SPD w landowych wyborach w Nadrenii Północnej Westfalii co może sugerować, że Niemcy woleliby poszaleć jak sąsiedzi zza Renu. „Lenin wiecznie żywy”. Bo to Lenin mówił o przewadze polityki nad gospodarką.

[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pon 20:42, 21 Sty 2013    Temat postu:

PRL pokonał III RP? A może zrobiła to UE?

[link widoczny dla zalogowanych]

W żadnym razie nie twierdzę, że PRL był lepszy. W wymiarze moralnym był bankrutem. A trudności gospodarcze, szczególnie za ery Jaruzelskiego zepchnęły system do przejścia na pozycje defensywne. Gdzie szykowano się na proces demokratyzacji, z zamiarem uwłaszczenia nomenklatury. I to sie udało. Dawni partyjni, w większości przeszli do biznesu. Lub lepiej, czy gorzej utrzymali się w polityce. Pewne jest tylko, że zamrożeniu nie uległy znajomości - interes jest ten sam - zachować stan posiadania. Sprzedały nas też elity Solidarności. Wypada więc porównywać tamten system z obecnym w pewnych szczegółach.

Przemysł

W dużej mierze dzisiaj nie ma go.
Był, ale teraz jest na łasce zagranicznych inwestorów, o czym przekonał nas Fiat w Tychach. Przyjeliśmy technologie i zachodnie rozwiązania ekonomiczne nie chroniąc własnego rodzimego rynku. Efekt jest taki, że nawet jak nomenkatura się bogaciła na wyprzedawaniu majątku narodowego, lub tworzyła własne firmy. To i tak nie przetrwała. Większość atutów wejścia na światowe rynki, pozbawiła ich zachodnia konkurencja. Ta dodatkowo wspierana przez UE zrobiła sobie z Polski rynek zbytu.

Płace

Całe biadolenie o średniej pensji jest zakłamaniem rzeczywistości. Dlatego, że wymiar tej pensji jest w dużej mierze windowany do góry pensjami najlepiej zarabiających.
Tym bardziej powstaje rozdzwięk między dużymi miastami, a tymi średnimi. Ogólnie Miasto i Prowincja to już dwa światy. Wykorzystuje się większość społeczeństwa, która najczęściej zarabia pensję minimalną. Reszta obławia się na tej grupie. Bo, gdy nawet ktoś łącznie, jako rodzina zarabia 5 tysięcy złotych - a nie jest to mała suma - to na nasze realia kosztowe, i tak zmusza się do spirali brania kredytów. Jest to egzystencja, a nie rozwój. Nie mówiąc, o tych, którzy zarabiają czasami łącznie 2 tysiące złotych lub jeszcze mniej.

Przemysł

Za PRL przemysł po restrukturyzacji w latach 90-tych mógł stać się konkurentem, gdyby przez pierwsze 10-15 lat Polska powstrzymywała wejście zachodnich inwestorów
. Początkowo dałoby to ogromne trudności społeczne. Jeszcze większe bezrobocie w początkowym okresie. Ale jestem pewien, że rozsądna polityka budżetowa i rozwój przedsiębiorczości dałyby efekty. Szczególnie jeśli trudna sytuacja zmuszałaby ludzi do oszczędzania. Z czasem odłożone sumy okazałby się zbawienne dla gospodarki i tworzenia małych firm. Byłoby to możliwe jeśli nie wdarłaby się na nasze rynki zachodnia konkurencja, która po 1995 roku zmiata coraz bardziej rodzimych przedsiębiorców. Dlatego za rosnące podatki możemy podziękować zagranicznym tyranom, którzy wyssali z nas oszczędności. Dodatkowo zadłużając kraj, który świadomy swoich małych mocy konkurencyjnych był zdany na wewnętrzna konsumpcję i odpływ pieniądza na zachód. To nas też bardzo uzależniło od cykli ekonomicznych, gdzie zła sytuacja gospodarki niemieckiej powoduje, że i nam jest źle.

Byłoby inaczej, gdyby Polska gospodarka rozkładała równomiernie redystrybucję dla wszystkich. Dawałoby to rosnące PKB napędzane przez gospodarkę mającą swoje korporacje. Te zawsze powstają z łączących się przedsiębiorstw. Obecnie nijak można marzyć o czymś takim skoro mamy małe oszczędności, zadłużenie i słabe pensje. To, że ktoś się szczyci, że dużo zarabia jest chwilową radością. Wokół niego jak najwięcej osób powinno mieć ten sam standard. A nie powód do własnej pychy. Tak wielu pokazuje jakimi jest w gruncie rzeczy małymi ludźmi. Bo gdyby społeczeństwo w miarę się bogaciło, wytwarzając potencjał przedsiebiorczości, to mielibysmy bardziej stabilna demokrację. I państwo, które nie dusiło, by nas ilością urzędników i regulacji. Szczególnie, że ma żałosne wpływy budżetowe, co dodatkowo nakręca dużą śrubę nakłądów podatkowych.

Dlatego polscy przedsiębiorcy z nałożonymi na nich kosztami dają małe płace swoim pracownikom. Tym bardziej, że często jako właściciele też są zachłanni. W sumie obie grupy - pracobiorców i pracodawców - zgubiła zachłanność nastawiona na konsumpcję. Dając w efekcie posiadającym kapitał poważne zyski nakręcane przez konsumpcję wewnętrzną. Jednak ta z czasem malała, by spowodować, że zachodnie marki dla większości konsumentów zyskały pryzmat luksusowych. Tworzących wrażenie postępu i modernizacji - oczywiście za cenę kolejnego kredytu. Zaś coraz większa konkurencja z zagranicznymi inwestorami przynosi owoce, mające skutki na dziś dzień w postaci coraz większych nierówności. Odpływ pieniądza. Polskie firmy ograniczane podatkowo dodatkowo muszą znosić nierówną walkę.

Efekt jest taki, że mało się u nas inwestuje. Szczególnie w sektorze prywatnym. Nie ma silnej kooperacji przedsiębiorców prywatnych z uczelniami wyższymi. Te drugie zaś nastawiły sie na czerpanie z subwencji oświatowej od ilości ucznia, a nie jego jakości.

Tak więc PRL ze swoim naciskiem na przemysł mógł przejść fazę pożytecznej industrializacji, jeśliby politycy nie bali się tak niebieskich kołnierzyków. Postawili na wierny urzędnioczo-biurokratyczny aparat, który nie lubi gdy się mówi o redukcjach w tym sektorze. Rodzi to patologie. A ta powoduje, że słaba gospodarka zasysa kolejne grupy ludzi z dobrymi plecami do administracji. I rosną nam wydatki na rozbudowane państwo, i tak nie działające sprawnie. Z prostego powodu - urzędnik nie powoduje, że państwo zarabia. On generuje straty.

Jeszcze długo będziemy marzyć o sytuacji, w której nasze podanie o działalność gospodarczą rozpatruje się droga elektroniczą. I można rozpocząć działalność przedsiębiorstwa w ciągu dwóch-trzech dni.

W sumie można zaryzykować, że urzędnik boi się przedsiebiorcy. Bo jeśliby Ci zapewniali duże wpływy do budżetu. To ich racja bytu - urzędników - nie miałaby sensu. A tak słabe wpływy, duża szara strefa i wiele innych powodują, że sektor kontroli rozrasta się. I tym samym też duże obciążenia podatkowe sa stale wysokie.

Jesteśmy zakładnikami nie tylko polityków bojących sie ludu, ale urzędników, którzy nie rozumieją, że przy dobrze działającej, innowacyjnej gospodarce mogliby liczyć na posady lepiej płatne niż tam, gdzie są. Byłaby to też płynna gospodarka, gdzie pracownik nie byłby wiecznie na łasce pracodawcy. Ponieważ rozwój dawałby szanse na zaistnienie sytuacji - więcej miejsc pracy niż bezrobotnych. Obecnie jest tak, że nadmiar ludzi pozbawionych pracy powoduje wykorzystywanie tych przez pracodawców. Gdyż w przypadku zatrudnienia muszą się zawsze bać o swój byt. Z kolei pracodawca nie inwestuje w zakład, bo uważa, że nie musi.

Tak więc złe stosunki pracy i słabe płace doprowadzą ten kraj do ruiny. Kumulacja niezadowolenia prędzej, czy później da o sobie znać. Tym bardziej, że w sytuacji kryzysu człowiek wycofuje sie na łono rodziny. Jego postawy są coraz bardziej konserwatywne. A może i nawet zamiast iść na wybory, prędzej wyjdzie na ulice. A kwestia zasadza się na czymś banalnym. To kwestia zarobków. Jeśli ogół społeczeństwa zarabia mało, to nawet dumne pokrzykiwania ekonomistów o wzroście PKB lub średnim wzroście pensji nie przekładają się na realia. Są tylko wynikiem tego, że małe grupy interesu się nachapały. Znając tym bardziej nasze skłonności do generowania ilości spółek z prezesami, czego widocznych przykładów nie trzeba daleko szukać.

Polska stała się krajem wyspowym. Jakaś wyspa jest zarezerwowana dla małej grupy, która chroni się konkretnymi przywilejami lub tytułami. Reszta wokół pływa w tej smole, próbując poradzić sobie bez silnych pleców. Z takiego poniżenia rodzi się złość. I słusznie. Bo gdyby każdy miał mentalność niewolnika to nie byłoby żadnego nacisku na rozwój.

Dlatego restart musi nastapić w dziedzinie edukacji. Tylko tam powstaną postawy, które wygenerują korzystną wiedzę. Ale żeby tak się stało musi się skończy kolonializowanie umysłów, że najlepsze jest co zachodnie. Dmyślam się, że NASZE to już brzydkie i niepoprawne politycznie słowo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Śro 22:30, 30 Sty 2013    Temat postu:

Kolejna przeszkoda w budowie dróg na EURO2012

[link widoczny dla zalogowanych]

Chociaż od EURO2012 minęło już pół roku zasadnicza część dróg budowanych na tą imprezę jest nadal budowanych. Dzisiaj zaś pojawiła się kolejna przeszkoda. Znacznie poważniejsza niż to, że drogi na EURO są cały czas w budowie, chociaż już jest po EURO – bo tak właściwie w czym to przeszkadza? Otóż okazało się, że Komisja Europejska zablokowała wypłatę na jakiekolwiek programy unijne realizowane w Polsce związane z budową dróg. Ponoć dopatrzono się zmowy cenowej firm budujących drogi oraz ustawiania przetargów.



Oczywiście obecny Rząd na czele którego stoi Donald Tusk z Platformy Obywatelskiej jest niewinny. A winny jedynie tego, że to organy nadzorowania sprawę wykryły, zaczęły badać, i o tej sprawie nieopatrznie dowiedziała się Komisja Europejska. Wyraźnie niezaprzyjaźniona z obecnymi regułami panującymi w Rzeczypospolitej. A może chodzi o to, że parę lat temu takie rzeczy nie przeszkadzałyby w pędzącej w światłą przyszłość Zjednoczonej Europie i puszczono by to w niepamięć, a obecnie czasy są inne, trzeba oszczędzać i szukać jakiejkolwiek okazji do takiego oszczędzania. I jak Polacy się sami wystawiają, to proszę bardzo. Dofinansowanie się im zabierze.


Właśnie. Podkreślmy, że chociaż mądrzy ludzie czasem piszą, że w cywilizowanych krajach nie jest stosowana odpowiedzialność zbiorowa, to nie jest to do końca prawda. I za grzechy kilku osób pazernych na kasę i za nieodpowiedzialność przejawiającą się w braku odpowiedniego nadzoru polityków obozu rządzącego zapłaci całe społeczeństwo. I to Polacy nie będą mieć dróg, a nie członkowie Platformy Obywatelskiej, bo ci najprawdopodobniej podenerwują się zagrożeniem procesu karnego, a po czasie… Okaże się, że dowody przekrętów CBA zdobyło w faszystowski sposób.. albo sprawę skieruje się do jakiegoś nagrzanego sędziego – kumpla premiera z trybuny stadionowej.. albo jeszcze w jakiś inny sposób się sprawa rozmyje. A dróg jak nie będzie. Tak nie będzie.


Rzecz jasna, żeby Polacy nie zostali sami z tym komunikatem, żeby za bardzo się nie zastanawiali – co z tą Polską, bo to zadanie jedynie dla red. mgr Lisa, poinformowano nas dzisiaj również o tym, że PIS prześcignął w sondażach Platformę. Tak żeby Polacy zrozumieli, że lepiej jest nie mieć dróg, niż być pośmiewiskiem Europy mając Kaczego premiera i posłankę Pawłowicz. (Ha… jak to szybko nasze elity naukowe potrafią się skrzyknąć, żeby skrytykować w liście posłankę PiS. Ciekawe jak szybko zbiorą się żeby skrytykować nieprawidłowości przy budowie dróg. No i przeciwko komu list skierują, przeciwko „jedynej” Platformie czy złej i nierozumiejącej Polskiej specyfiki Komisji Europejskiej?). Pamiętajcie więc lepiej jest nie mieć dróg, ale mieć za to związki partnerskie!



Oczywiście Platforma Obywatelska nie zaprzestanie budowania dróg. Chyba w poniedziałek Minister Nowak zapewniał że jest już nowy plan budowy dróg do 2020 roku – może czynił to antycypując komunikat Komisji Europejskiej. Więc tak. Uspokajam Państwa. Drogi w Polsce nadal będą budowane. W końcu projektowanie dróg też jest jedną z faz budowania dróg. Więc co pewien czas będziemy informowani przez rządzących o nowym planie budowy dróg. Drogi na EURO 2016 w piłkę ręczną. Drogi na X – lecie Rządów Platformy. Plan budowy dróg na drugą dziesięciolatkę PO. Może nawet będzie plan dróg na Olimpiadę Kulinarną, którą dzięki staraniom wybitnego działacza PO Mikołaja Sobczaka Polska będzie organizować po 2020 roku. Plany będą wspaniałe. W końcu co się dzieje, kiedy Plan nie zostaje zrealizowany?

Przedstawia się nowy!



A dróg jeżeli się nie buduje (w sensie buduje) to wina Komisji Europejskiej, która nie chce dać pieniędzy na ich budowę! A przecież wiemy dobrze kto siedzi w Komisji Europejskiej. To są politycy, którzy siedzą po tej samej części Sali Europarlamentu co posłowie PIS!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Nie 10:32, 10 Lut 2013    Temat postu:

I po cholerę wysilać się na jakiekolwiek komentarze na temat "sukcesu" Tuska

To co Tusk "wywalczył w najpiękniejszym dniu swojego życia" kształtuje się bardzo kiepsko w przeliczeniu na głowę statystycznego Polaka, a zwłaszcza na tle innych kwot, przyznanych dla poszczególnych państw UE w ramach budżetu na lata 2014 - 2020 .

Polska 105,8 mld euro = 2784 euro na osobę (38 mln ludności )
Węgry 37 mld euro = 3722 euro na osobę (9,94 mln ludności)
Czechy 30 mld euro = 2857 euro na osobę (10,5 mln ludności)
Portugalia 31 mld euro = 2925 euro na osobę (10,6 mln ludności )
Chorwacja 18 mld euro = 4186 euro na osobę (4,3 mln ludności)
Litwa 17 mld euro = 5862 euro na osobę (2,9 mln ludności)
Belgia 53 mld euro = 4362 euro na osobę (10,9 mln ludności)
Grecja 33 mld euro = 3055 Euro na osobę (10,8 mln ludności)


Wszystkie te kraje są według Eurostat bogatsze (PKB na osobę) od Polski. I Tusk znowu mówi, że dostaliśmy najwięcej ?.

Zaś jeśli chodzi tylko o fundusz spójności :

Tak to wyglada:
Polska 72,9 mld euro = 15.000 Euro na osobe (38,5 mln)
Wegry 23 mld euro = 23.000 Euro na osobe (10 mln ludzi)
Czechy 22 mld euro = 21.000 Euro na osobe (10,5 mln ludzi)
Portugalia 20 mld euro = 20.000 Euro na osobe (10 mln ludzi)
Slowacja 15 mld euro = 27.000 Euro na osobe (5,5 mln ludzi)
Chorwacja 8 mld euro = 18.000 Euro na osobe (4,5 mln ludzi)
Litwa 6 mld euro = 17.000 Euro na osobe (3,5 mln ludzi)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Śro 20:40, 20 Lut 2013    Temat postu:

Schowałbym się za filar w Europarlamencie

[link widoczny dla zalogowanych]

Nawet portugalski poseł jest zdumiony, jak polski premier polskie rolnictwo sprzedał

1. Ta rozmowa miała miejsce przed chwilą, w Brukseli, w Europarlamencie.

Idę sobie rozległym korytarzem na posiedzenie Komisji Rolnictwa, a tu ktoś szarppie mnie za rękaw. Patrzę – Luis Capulas-Santos, wpływowy poseł z Portugalii, były minister rolnictwa w tym kraju, obecnie europoseł i sprawozdawca raportu o dopłatach bezpośrednich. Znamy się od dawna, obecnie współpracuję z nim w pracach nad tym raportem, jako tak zwany sprawozdawca-cień z ramienia frakcji Konserwatystów i Reformatorów.

Capulas-Santos patrzy na mnie jakoś tak dziwnie, jakby kondolencje chciał mi złożyć i pyta – Janusz, what happened... co się stało? Dlaczego Polska zgodziła się na zabranie jej trzy i pół miliarda Euro z puli II filara na rozwój obszarów wiejskich?

Francja uzyskała dodatkowe półtora miliarda, Włochy miliard, inne kraje setki dodatkowych milionów też dostały - a Polska 25 procent swojej puli oddała? Capulas-Santos nie może wyjść ze zdumienia.

Znamy się jak łyse konie, on dobrze zna moja prowadzoną od lat walkę o większe pieniądze dla polskich rolników, zresztą – nieskromnie powiem - wszyscy tu ją znają. Capulas-Santos myślał pewnie, że wszyscy w Polsce traktują rolnictwo jak skarb narodowy.

Portugalczyk nie pojmuje, jak polski rząd tak lekką ręką swoje rolnictwo sprzedał..

2. I co ja miałem mu powiedzieć?

Powinienem powiedzieć prawdę - że polski premier obiecał 300 miliardów na fundusz spójności i żeby osiągnąć ten propagandowy sukces, żeby szczycić się tym i napawać, oddał innym to, co polskim rolnikom się należało.

Powinienem mu powiedzieć, że polski minister rolnictwa, który jeszcze niedawno obiecał walkę o 34,5 mld Euro, a tymczasem dostał o 6 miliardów mniej i się cieszy, jak dziecko, które ktoś słodkim ciastkiem poczęstował.

I że polski premier ministra rolnictwa jak dziedzic fornala do siebie przyzywa – chodźcie tu obywatelu Kalemba – i tort z wizerunkiem stu Euro mu odkrawa?

Ale wtedy musiałbym się przyznać, że przez kapitulacje polskiego rządu właśnie szlag trafił całą moją walkę już nie tylko o wyrównanie dopłat rolniczych do średniego europejskiego poziomu, ale nawet o zachowanie pomocy unijnej dla rolników na dotychczasowym poziome. I musiałbym mu powiedzieć, że budżet dla Polski negocjował taki polski rząd, który ma rolnictwo... który ma rolnictwo... nie będę się certolił, tylko jak Wańkowicz powiem – który ma rolnictwo w dupie...

3. Było mi wstyd to powiedzieć. Pierwszy raz od 10, gdy tu jestem w Europarlamencie, miałem ochotę uciec i schować się za filar. Wszystko jedno za pierwszy, czy za drugi.

Tylko że te rolnicze filary dla Polski, po Tuskowych sukcesach stały się takie chude i mizerne, że choć i o mnie Kmicic mógłby powiedzieć – na wielkoluda waść nie wyglądasz - to i tak byłoby mnie zza tych filarów widać...

I głos w dyskusji pod artykułem :

"Hmm ...

Polscy rolnicy, mimo rosnących z roku na rok dopłat bezpośrednich, hodują dziś o ca 7 mln szt. świń mniej niż 5-8 lat temu? Straszą nas (na Onecie), że będziemy wkrótce musieli jeść mięso niemieckie i duńskie, płacić tyle, ile zażądają, albo ... wymrzeć z głodu.
Rolnik polski się bowiem sam wyżywi, a za dopłaty napije. Oby się nie przeliczył, gdy polski konsument polubi już to niemiecko-duńskie mięsiwo i nie zechce wrócić do polskiego. Tak, jak polubił obce markety i supermarkety, a rdzennie polski detaliczny handel tradycyjny dogorywa.


Było by żal ..."


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez w51 dnia Śro 20:41, 20 Lut 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Nie 9:42, 24 Lut 2013    Temat postu:

Tusk na noszach wrócił z negocjacji, nie na tarczy

[link widoczny dla zalogowanych]

Według oficjalnych danych Parlamentu Europejskiego to Polska w rolnictwie straciłą najwięcej - 4 miliardy Euro!

1. Germany, Poland and Italy will pay most of the bill... Niemcy, Polska i Włochy zapłacą najwieksze rachunki.

Zaczerpnąłem to zdanie z obszernego opracowania „European Council conclusions on the multiannual financial framework 2014/2020 and the CAP”, opracowanego przez Policy Department B w Parlamencie Europejskim.

Niemcy, Polska i Włochy zapłaca największe rachunki... Chodzi o zmniejszenie tym krajom pieniędzy na rolnictwo w budżecie 7-letnim 2014-2020.

2. W rzeczywistości to jednak Polska zapłaci największy rachunek – na rolnictwo dostajemy mniej o 4 miliardy Euro. Niemcy dostana mniej o 3,2 miliarda (z 42,5 do 392), Włochy mniej o 1,5 miliarda (z 34,8 do 33,3), kilkanaście innych państwa ma zmniejszenie po kilkaset milionów, ale są i takie zuchy, które sobie wywalczyły więcej, na przykład Hiszpania prawie miliard Euro więcej, Grecja 300 milionów plus.

3. Niemcy, Włochy – musieli stracić. Średnia unijnych dopłat wynosi 265 Euro/ha, Niemcy mieli dotychczas 350 Euro/ha, a Włochy jeszcze więcej. A polskie dopłaty wzrosły ostatnio do średniej 220 Euro/ha, przy czym wzrosły nie dlatego, ze przybyło nam pieniędzy, lecz dlatego, ze ubyło nam ziemi i nadal ubywa w zastraszającym tempie.

I mimo, ze jesteśmy grubo pod kreska, mimo, ze mieli nam dołozyć (Komisja Rolnictwa Parlamentu Europejskiego, której jestem wiceprzewodniczącym już się opowiedziała za zwiększeniem polskiej puli pieniedzy do ponad 5,2 mld rocznie) – tymczasem to nam, biedakom, nie tylko nie dołożyli pieniędzy, ale właśnie zabrali najwięcej.

4. Tu dodam, ze te cztery miliardy mniej, to nie jest pełny rachunek. Brukselscy rachmistrze dyskretnie pomijają dalsze brakujące dwa miliardy, wynikające z faktu, ze nasze dopłaty w latach 2007-13 na podstawie Traktatu Akcesyjnego były niepełne. Ale już pal sześć, liczmy tak jak Bruksela liczy – co najmniej 4 miliardy Euro mniej.

Tak sobie studiuje te dane i myślę – na czym cholera jasna polegał ten sukces? Że co, że mogli nam zabrac jeszcze więcej? Nie cztery miliardy tylko sześć albo czternaście?


5. Nie dość, że nie ma wyrównania dopłat do średniej w Europie, to nie ma nawet wyrównania do obecnego poziomu. Polska wieś znalazła się w dramatycznym położeniu.

Panie Premierze Tusk – jeśli chodzi o wieś, to na noszach wróciliście z negocjacji, nie na tarczy...



PS. Minister Piotr Serafin, jeden z twórców "sukcesu" zawiadomił na swoim blogu, ze mnie zastrzelił, Bo wbrew temu co ja twierdzę - on twierdzi, ze polscy rolnicy w 2020 roku dostana 218 Euro na ha, bo to trzeba liczyc w cenach bieżących, a nie stałych.

Panie Ministrze, jesli pan jeszcze udowodni, że 218 Euro w 2020 roku będzie oznaczało więcej niz 220 Euro w 2013 roku - wtedy uznam i opublikuję, że zastrzelił mnie pan rzeczywiście. Warto by nawet polec w publicystycznej bitwie, gdyby polska wieś naprawdę dostała więcej. Ale ona dostała mniej, szanowny mistrzu propagandy...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pon 19:48, 18 Mar 2013    Temat postu:

GWAŁT NA AFRODYCIE

[link widoczny dla zalogowanych]

Ministrowie finansów strefy euro i szefowa MFW Christine Lagarde uzgodnili w sobotę nad ranem „pakiet ratunkowy” dla zagrożonego niewypłacalnością Cypru w wysokości 10 mld euro.

Pakiet „ratunkowy” polega na tym, że prawie 6 mld euro zajebali Cypryjczykom z kont bankowych.

Upss… Chciałem oczywiście napisać, że „opodatkowali”, ale mi się „wymsknęło”. Żeby nie pogorszyć jeszcze bardziej poglądów podatników na podatki nazwali to „wkładem do pakietu”. Ten „jednorazowy” (?) „wkład do pakietu” w przypadku depozytów do 100 tys. euro wyniesie 6,75%, a powyżej tej kwoty – 9,9%.

PKB Cypru to zaledwie 0,2% PKB całej UE. O co chodzi? Podobno Cypr „ma duże znaczenie dla przyszłości całej strefy euro”. Jakże to? Jak duże znaczenie w dochodach gospodarstwa domowego mają dochody ze źródła przychodu przynoszącego 0,2% całego dochodu???

Odpowiedź kryje się tutaj: „ewentualna niewypłacalność Cypru odbiłaby się niekorzystnie na nastrojach inwestorów i zaufaniu do krajów strefy euro a także wywołałaby negatywne reperkusje na rynkach finansowych. Pokrzyżowałaby też starania EBC przywrócenia stabilizacji finansowej strefy euro”!!! Niebywałe! Rozumiem, że kradzież pieniędzy z banków przez rządy – i to jeszcze zagraniczne – nie podważa zaufania „inwestorów” do krajów strefy euro, a wręcz przeciwnie – i „reperkusje” na „rynkach finansowych” będą jak najbardziej pozytywne.

Ciekawe, czy nie podważy to zaufania mafii rosyjskiej do krajów strefy euro? Upss… Znowu się wymsknęło. Chciałem oczywiście napisać „inwestorów” rosyjskich. Bo część depozytów w cypryjskich bankach to ich pieniądze. Ale chyba nie więcej niż 30% (oficjalnie 25%). I mam dziwne przeczucie, graniczące z pewnością, że w minionym tygodniu ten procent uległ istotnemu zmniejszeniu, bo jakoś mi się nie chce wierzyć, że nikt z bankierów nie wiedział co będzie musiał zrobić w sobotę i nie poinformował o tym „inwestorów” rosyjskich.

Duża część naszych rodaków, którzy przez lata praktykowali optymalizację podatkową na Cyprze powinna być wdzięczna Najlepszemu Ministrowi Finansów w Europie Wschodzącej, Który Został Wicepremierem za zmianę umowy o unikaniu podwójnego opodatkowania z Cyprem. Dzięki temu część z nich zmieniła w zeszłym roku jurysdykcje podatkowe w których prowadzi swoje operacje i już nie ma rachunków w Nikozji. Jak widać „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”.

Ale oczywiście to jest niemożliwe żeby w innych krajach takie rzeczy się powtórzyły... Nieprawdaż…? Więc lekka przecena złota w ostatnich tygodniach na pewno nie miała nic wspólnego z sytuacją na Cyprze i została spowodowana przez „wolny rynek”, a nie żadne manipulacje banków centralnych i rządów zatroskanych o nastroje na „rynkach finansowych”!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Śro 19:44, 20 Mar 2013    Temat postu:

Na pohybel banksterom i filantropom!

[link widoczny dla zalogowanych]

Przemija postać świata. Kiedyś złoczyńcy dokonywali skoków na banki, dzisiaj banki obrabiają własnych klientów. No, bo jak inaczej nazwać ratowanie banków poprzez skok na pieniądze klientów banków? A banki godzą się na to z zadziwiającą spolegliwością, zatem czy może być wyraźniejsza poszlaka, że są stroną swoistej zmowy z władzą polityczną? Dawniej to gangsterzy byli postrachem bankowców, teraz banksterzy odbierają spokojny sen oszczędnym obywatelom.

Unia Europejska swoim żądaniem opodatkowania kont bankowych na Cyprze w celu ratowania cypryjskiego systemu bankowego postawiła na głowie nie tylko wolny rynek, ale także demokrację. Ale stawianie świata do góry nogami dzieje już od dłuższego czasu, to w Stanach Zjednoczonych kilka lata temu politycy umożliwili bankom udzielanie kredytów hipotecznych na niemożliwą w dziejach skalę i zasięg społeczny. A kiedy nadszedł kryzys, to ci sami politycy ratowali banki za pieniądze wszystkich podatników, włącznie z tymi, którzy w kredytowym szaleństwie udziału nie brali.

Filantropia to „działalność osób bądź instytucji, polegająca na bezinteresownym udzielaniu pomocy finansowej lub materialnej potrzebującym”. Banki cypryjskie bez wątpienia są obecnie bardzo potrzebujące. Gdyby nie wtręt o bezinteresowności, to Unię Europejską można by uznać za zbiorowego filantropa au rebours – z tym, że beneficjentami unijnej dobroczynności są bankierzy. Tylko, że ja osobiście nie mam za grosz wiary, że unijni urzędnicy robią te prezenty bankom bezinteresownie.

Podobnie zresztą nie wierzyłem w przypadku Grecji, że unijny nadzór, cała Komisja Europejska ze wszystkimi komisarzami, a także rozdający karty w Unii Niemcy i Francuzi nie mieli pojęcia, że grecka władza od lat fałszuje kwity i sprawozdania budżetowe. To jest po prostu niemożliwe. Takiego przekrętu na międzynarodowa skalę nie można zrobić bez porozumienia z urzędnikami unijnymi i bankierami. Wszyscy w tym towarzystwie wzajemnie się się wspierają i ubezpieczają; razem kombinują i ratują swoje tyłki, gdy nadejdzie kryzys.

Śmiało można natomiast postawić tezę, że posiadacze kont w cypryjskich bankach o mały włos nie stali się dobroczynnymi narzędziami Unii Europejskiej. Podobnie jak niegdyś nasza siła przewodnia narodu PZPR, która w naszym imieniu spijała szampana i zagryzała kawiorem, Unia Europejska dzisiaj usiłuje uprawiać filantropię w stosunku do banków w imieniu ich klientów. Fortuna kołem się toczy – ludzie powierzyli swoje oszczędności bankom także w obawie przed złodziejami, nie zdając sobie sprawy, że współcześni bankierzy są niewiele lepsi, a może i gorsi, bo wspierani przez władzę. To jest prawdziwy układ współczesnego, zglobalizowanego świata – politycy, bankierzy i biznesmedia.

Współczesna bankowość przeszła długą drogę i wielokrotną przemianę w swoich dziejach. Od postrzegania banków jako opoki stabilności i motoru napędowego rozwoju, poprzez dickensowski wizerunek bezwzględnego i chciwego drapieżcy(albo drapieżnego chciwca, jeśli komuś lepiej pasuje), aż do postaci obecnej, czyli struktury niezbędnej dla funkcjonowania świata. Jakoś tak sprytnie się ci bankowcy postarali, że dzisiaj są praktycznie nie do ruszenia.

Z cypryjskiego, a wcześniej amerykańskiego przykładu wynika, że mogą być nieudolni na niemożliwą skalę, mogą popełnić horrendalne szalbierstwa, mogą wreszcie zasłużyć na srogie potępienie, wywołać powszechny kryzys i być katalizatorem katastrofy finansowej, ale okazuje się, iż trzeba ich ratować za wszelką cenę. Za cenę zastoju gospodarczego, zubożenia społeczeństwa, za niemal każdą cenę. To jest zwyczajny rozbój w biały dzień, tyle, że usankcjonowany przez władzę.

Jak z cypryjskiego przykładu widać, sojusz banksterów z gangsterami politycznymi jest rozwojowy i nie cofa się przed rabunkiem obywateli. Na razie parlament cypryjski oparł się złodziejom unijnym zjednoczonym ze złodziejami bankowymi. Ale jestem pewien, że wytoczą jeszcze cięższe działa. Nie odpuszczą. Są bowiem pewni, że opletli nas tak dokładnie swoimi strukturami, uzależnili tak głęboko, że jesteśmy zmuszeni podać im rękę w każdej sytuacji. Nie wierzę, że doszliśmy do takiego punktu, iż bez bankowości w obecnej postaci nie można żyć. Zachowujemy się trochę, jak ofiara zahipnotyzowana przez węża, ale to nie prawda, że nie mamy innego wyjścia. Ten system jednak musi runąć, żeby się coś zmieniło.

Jest dobry precedens. Pewna wyspa, którą banksterzy brytyjscy i holenderscy zamienili w swoją melinę, oparła się ponadnarodowej, finansowo-korporacyjnej hordzie. Owszem, Islandia była już w agonii, już wydawała ostatnie tchnienie, a światowi banksterzy zacierali ręce, że mały kraik będzie spłacał ukradzione przez nich pieniądze. Ale zuchy wikingowie wyszli na ulicę i przede wszystkim pogonili sprzedajną hołotę z rządu, a potem sprzeciwili się płaceniu frycowego banksterom. Co więcej, na żądanie społeczne wszczęto śledztwo w sprawie banksterskich nadużyć.

Przy wszystkich różnicach w sytuacji poszczególnych krajów i narodów oraz przy uwzględnieniu proporcji, islandzka epopeja napawa dobrą nadzieją. A Cypryjczycy mają dobry przykład. To brzmi jak zachęta do rewolucji, ale obawiam się, że systemu bankstersko-filantropijnego nie obali się bez wyjścia na ulice. Mam nadzieję, że Cypryjczycy to skumają. Jeśli tak, to przetrą szlak. Dzisiaj Islandia i Cypr, a jutro cały świat!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pią 22:30, 29 Mar 2013    Temat postu:

Wyjaśniam prawdziwe przyczyny i mechanizm demontażu OFE

[link widoczny dla zalogowanych]

Od około roku zapowiadam na tym blogu demontaż OFE. Pierwsza część tej operacji zostanie przeprowadzona w 2013 roku, żeby uniknąć upadku Polski z klifu fiskalnego. Jeżeli nie nastąpi ożywienie gospodarcze to dług będzie dalej rósł i w kolejnych latach OFE zostaną całkowicie zlikwidowane. Poniżej przedstawiam prawdziwe przyczyny likwidacji OFE oraz jakie będą tego skutki.

Przyczyny likwidacji OFE

- Już w 2013 roku deficyt w ZUSie (a bardziej precyzyjnie z FUS, największym funduszu zarządzanym przez ZUS) sięgnie 70 mld złotych. Czyli wartość zebranych składek ZUS będzie o 70 mld złotych mniejsza niż wypłaty emerytur i transfery do OFE. Tę kwotę musi dołożyć budżet, ale nie ma tych pieniędzy, więc musi emitować dużo obligacji żeby te pieniądze pożyczyć i przez to rośnie dług publiczny.

- Deficyt z ZUS można zmniejszyć albo podnosząc składki na ZUS, albo obniżając emerytury. Podniesienie składek na ZUS byłoby bardzo groźne dla gospodarki, bo podniosłoby koszty pracy i dobiło tysiące małych firm, które i tak cienko przędą w tych czasach. Obniżenie emerytur, na przykład w taki sposób że żadna emerytura nie przekracza 80 procent średniego krajowego wynagrodzenia uratowałoby ZUS przez bankructwem, ale emerytury to są prawa nabyte i prawdopodobnie taką decyzję unieważniłby Trybunał Konstytucyjny. Zatem piramida finansowa w ZUS narasta, ponieważ decyzje które mogłyby naprawić tę sytuację są niemożliwe do wdrożenia z powodów ekonomicznych lub polityczno-prawnych.

- Ale rząd nie może pozostawić tej sytuacji bez zmian, bo ryzykuje, że deficyt w ZUS będzie tak duży, że przyrost zadłużenia publicznego konieczny do sfinansowania tego deficyt spowoduje, że dług publiczny liczony kreatywną metodą podwójnego netto ministra Sami Wiecie Którego przekroczy 55 procent PKB. A wtedy, zgodnie z ustawą o finansach publicznych, rok później trzeba zrównoważyć budżet, czyli drastycznie podnieść podatki i obciąć wydatki. W efekcie takich działań Polska spadłaby z klifu fiskalnego w ciężką recesję, akurat w 2015 roku, czyli roku wyborów parlamentarnych. Co prawda co bardziej inteligentni posłowie PO już czują co się święci i będą zwiewać do Parlamentu Europejskiego w wyborach rok wcześniej, ale liderzy PO nie pozwolą na upadek z klifu fiskalnego, bo w roku wyborów do Sejmu byłaby recesja i bezrobocie mogłoby sięgnąć 20 procent. Przy takim bezrobociu w 2001 roku AWS zniknęło ze sceny politycznej, teraz podobnie mogłoby być z PO. Trzeba też pamiętać, że za dopuszczenie do tego, że dług publiczny przekroczy 60 procent PKB grozi Trybunał Konstytucyjny. Więc motywacje polityczne do uniknięcia upadku z klifu fiskalnego są tak silne, że można założyć, że zostanie zrobione wszystko co możliwe żeby tego upadku nie było. I jedynym politycznie dopuszczalnym obecnie rozwiązaniem jest demontaż OFE.

Metody likwidacji OFE

Podobnie jak poprzednio, gdy w 2011 roku obniżono składkę do OFE, to będzie koronkowa robota, bo minister Sami Wiecie Który jest świetnym specjalistą od takiej “mokrej” roboty. Można przewidzieć kilka kroków:

- straszenie ludzi, czyli regularnie wypowiedzi funkcjonariuszy rządu o braku zaufania, o ryzyku. Ostatnie spadki na giełdach będą wykorzystane żeby ludzi przestraszyć jeszcze bardziej. Już teraz, po ostatnich wypowiedziach ministra Sami Wiecie Którego kilka osób mnie pytało, czy to prawda że OFE chcą ukraść nasze pieniądze. Takie działania medialne będą się nasilały.

- jak już ludzie zostaną przekonani, że OFE są dla nich groźne, to pokaże się, że jedyną alternatywą jest bezpieczny państwowy ZUS. Co więcej, będzie się przekonywało, że na dekadę przed emeryturą nie należy inwestować w akcje, bo to jest ryzykowne. Że lepsza jest inwestycja “w zapisy w ZUS na indywidualnych kontach”, bo przecież państwo gwarantuje, że emerytury będą wypłacane zgodnie z tymi zapisami. Te działania będą brutalnie skuteczne.

- w maju pojawi się projekt nowej ustawy, z bardzo profesjonalnie przygotowaną oceną skutków regulacji (OSR), która będzie pokazywała, że każdy przyszły emeryt zyska na przeniesieniu aktywów do ZUS-u. Oczywiście rząd nie powie ani słowa o tym, że ZUS jest piramidą finansową i za 10-20 lat może zbankrutować. Ważne, że nie zbankrutuje przed wyborami w 2015 roku, a co będzie potem to dla polityków na razie nie ma znaczenia.

- odbędzie się wielka narodowa debata, pojawią się “niezależne analizy” pokazujące że OSR rządu jest błędny. Debata zostanie wygrana przez ministra Sami Wiecie Którego, tak jak poprzednio. Sejm i Senat w ekspresowym tempie przegłosują zmiany. Część aktywów OFE trafi do ZUS-u. Po kilku latach reszta aktywów też trafi do ZUS i OFE przestaną istnieć. Decyzje będą zaskarżone do TK, który uzna działania rządu za zgodne z Konstytucją. Będzie długie merytoryczne uzasadnienie, ale bez znaczenia, bo proces demontażu OFE jest czysto polityczny. Jeżeli się go nie przeprowadzi to będzie upadek z klifu fiskalnego, a wybory 2015 roku w miażdżący sposób wygra opozycja. A nie sądzę, żeby taka zmiana była pożądana przez znaczącą część środowiska z którego wyłania się TK.


Efekty demontażu OFE

- Nie są znane szczegółowe propozycje, ale można przypuszczać, że do ZUS zostaną przesunięte przede wszystkim obligacje, a w OFE zostaną akcje i część obligacji. Dzięki temu obligacje które przejmie ZUS nie będą się liczyły do długu publicznego, i w grudniu 2013 roku nastąpi skokowy spadek oficjalnego długu publicznego, a ryzyko upadku z klifu fiskalnego zostanie dołożone w czasie o jakieś dwa lata, czyli poza wybory 2015 roku. Oczywiście o tyle samo lub nawet więcej wzrośnie ukryty dług w ZUS-ie, ale Polacy już tego nie zrozumieją, a na razie inwestorzy finansowi to ignorują. Do czasu.

- Ale jeżeli zostaną przeniesione tylko obligacje, to nie bezie z tego dodatkowej gotówki i dziura w ZUS przekroczy 70 mld złotych. Dlatego zostanie zawieszona w całości składka do OFE i dziura w ZUS spadnie o kilkanaście miliardów. To znowu kupi trochę czasu, może pół roku, może rok. Ale i tak operacja całkowitej likwidacji OFE będzie miała miejsce najpóźniej w 2016 roku.

- Jeżeli zostaną przeniesione też akcje, co jest mało prawdopodobne w 2013 roku, ale pewne w następnych latach, to będzie bardzo silny negatywny efekt dla giełdy, bo ZUS będzie sprzedawał akcje w celu pozyskania środków na emerytury.

- Ludzie oczywiście nie zrozumieją, że demontaż OFE jest dokładnie takim samym działaniem jak grabież depozytów na Cyprze. Tylko tam w zamian za zabrane depozyty ludzie dostaną nic nie warte akcje banków, a w Polsce w zamian za zabrane obligacje (o ratingu inwestycyjnym) i ewentualnie akcje firm ludzie dostaną nic nie warte zapisy w ZUS, który jest piramidą finansową. Ale to są zbyt skomplikowane rzeczy, żeby przebiły się do masowych mediów.

- W ciągu kilku lat wszystkie środki zebrane w OFE zostaną utopione w ZUS-ie, a potem Polska i tak spadnie z klifu fiskalnego, ale będzie to już nie za obecnej kadencji rządu, więc cel polityczny zostanie zrealizowany.

Zastanówmy się przez chwilę. To wszystko zostanie zrobione dlatego, że politycy nie są w stanie narazić się wpływowym grupom interesów i ograniczyć wydatków, które trafiają do tych grup. Łatwiej pozbawić pieniędzy miliony ludzi, niż narazić się grupom interesów liczącym kilkadziesiąt tysięcy osób. Pokazywałem wielokrotnie, że można łatwo uzyskać oszczędności w wysokości 30-40 mld złotych corocznie, ale oczywiście trzeba się narazić różnym bardzo wpływowym ludziom. Ale jak widać się nie da, więc obecny system będzie trwał, ostatnie rezerwy będą przejadane, aż dojdzie co jego całkowitego załamania. I albo skończy się potężnym kryzysem, który wymusi odkładane reformy, albo po drodze będą podnoszone podatki co doprowadzi do stagnacji na wiele dekad. W każdym razie dobrych scenariuszy dla Polski już nie ma. A najsmutniejsze jest to, że w świetle planowanych przez Sami Wiecie Kogo działań, reforma emerytalna stała się jednym z najbzdurniejszych działań jakie kiedykolwiek w Polsce podjęto. Bo ZUS dalej pozostanie piramidą finansową, a jednocześnie stracono miliardy złotych w postaci pobranych przez PTE opłat, które w większości trafiły za granicę jako dywidendy. Trudno będzie ten absurd przebić. No może jeszcze ewentualna próba wejścia do euro w najbliższych latach może mieć podobne skutki.

**********************

Ja piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii d'oh! d'oh! d'oh!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Czw 10:35, 30 Maj 2013    Temat postu:

Przymusowa piramida finansowa

[link widoczny dla zalogowanych]


Sąd Najwyższy orzekł, że składki ZUS nie są własnością obywateli i nie podlegają przepisom o ochronie własności. Są jedynie daniną publiczno-prawną, która nie podlega zwrotowi, nawet wtedy kiedy nie przysługuje nam emerytura.

I jesteśmy w domu. Już wiemy, dlaczego rząd Tuska robi wszystko, aby nasze pieniądze zgromadzone w Otwartych Funduszach Emerytalnych przenieść właśnie do ZUS. Czyli, niezależnie od tego co sądzimy o OFE, pozbawić obywateli pieniędzy należących do nich, podlegających przepisom o ochronie własności i co najważniejsze- dziedziczeniu. Mówiąc wprost: rząd chce obedrzeć nas ze skóry do końca.



Orzeczenie Sądu Najwyższego nie pozostawia złudzeń. Amber Gold to przy ZUS-ie pestka. Jedno i drugie to piramidy finansowe, ale do Plichty to się przynajmniej pieniądze zanosiło dobrowolnie i dopóki jego interes się kręcił, to można było je wycofać, a był czas, że i na nich zyskać. Premier Tusk oburzał się w sierpniu 2012 roku, że „prawdopodobny oszust, założyciel Amber Gold, oszukiwał przez tak długi czas tak wielu ludzi”. A przecież ZUS to jest dopiero piramida! Tyle tylko, że państwowa. Zrozumiałe więc, że premier tego złodziejskiego systemu broni i przekonuje, że „gwarancją bezpiecznej emerytury (…) jest ZUS i państwo, i dobrze o tym wiemy.”



To że ZUS jest jednym z kluczowych elementów państwa opresyjnego o nazwie III Rzeczpospolita widać doskonale na przykładzie miliardów złotych znikających z kont emerytalnych, gromadzonych na nich za życia przez osoby, które były rencistami. Mechanizm tego procederu, w samym roku 2011 chodziło o ponad 8 miliardów złotych, szczegółowo przedstawił w kwietniu tego roku na łamach „Naszego Dziennika” ekonomista i były wiceminister finansów Cezary Mech. Po śmierci ubezpieczonego środki te, zgodnie z polskim prawem, powinny zostać przeksięgowane na fundusz rentowy zasilany w ten sposób każdego roku dodatkowymi kwotami pochodzącymi ze składek zmarłych rencistów. Jednak pieniądze tam nie trafiają i jak można przypuszczać ten proceder trwa w najlepsze, gdyż ZUS znajduje się pod czułą opieką tak rządu jak partii politycznych, które ograniczają się w swych postulatach do zmian kosmetycznych (takich jak dobrowolność lokowania składek w ZUS lub w OFE), ale – z wyjątkiem Janusza Korwin-Mikkego – nie widzą konieczności likwidacji biurokratycznego molocha z ulicy Czerniakowskiej w Warszawie. Jak twierdzi Mech, badający sprawozdania finansowe ZUS, środki te po prostu „wyparowały”, rozpływając się w „rządowej przestrzeni”, co oznacza że Tusk i spółka skonstruowali wygodny dla siebie mechanizm umożliwiający umarzanie zobowiązań emerytalnych. Ponadto, sztucznie wykreowane powiększenie deficytu funduszu rentowego było rządowi na rękę, gdyż posłużyło mu jako koronny argument w debacie nad podwyższeniem składki rentowej, która w lutym ubiegłego roku wzrosła z 6 do 8 procent.



Rząd straszy nas co i rusz kolejnymi podwyżkami składek ZUS. Instytucja, która jest bankrutem, musi wysysać od podatnika – emeryta, rencisty, pracownika, pracodawcy – coraz to większe daniny, by uzbierać pieniądze chociażby na utrzymanie swojego systemu informatycznego. Informatyzacja ZUS w samym 2012 roku kosztowała nas 800 milionów złotych, a od początku pochłonęła już ponad 3 miliardy publicznych pieniędzy. Jak wyliczył portal zus.pox.pl jest to kwota wyższa niż całkowity koszt wysłania amerykańskiej sondy PathFinder na Marsa!



Za to waloryzacja emerytur jest więcej niż symboliczna, bo przecież państwo jest biedne co w istocie jest takim samym humbugiem jak „solidarność międzypokoleniowa”, która ma ukryć manko w ZUS. Ale na nagrody dla urzędników pieniądze są. I to jakie! W 2012 roku było to ponad 200 milionów złotych. A kto na to wszystko łoży? My, przymusowo ubezpieczeni, mający się coraz gorzej w wyniku Tuskowych cudów. Według oficjalnych statystyk ZUS w 2012 roku 172913 osób żyjących w Polsce otrzymywało emeryturę niższą niż 800 zł. Na miesiąc mniej niż 200 euro. Ile zostaje na wkład do garnka po opłaceniu świadczeń? Lepiej nie podliczać…



Jak ZUS na nas żeruje testują na własnej skórze m.in. pracodawcy. W 2008 roku bezrobocie w Polsce wynosiło 9,8 procent, a więc bez pracy pozostawało około 1,5 miliona osób. W kwietniu tego roku poziom bezrobocia sięgnął już 14 procent, czyli było 2,2 miliona bezrobotnych, a i to nie jest koniec złych wiadomości, gdyż szacuje się, że do końca roku pracę straci jeszcze ponad 100 tysięcy Polaków. Matematyka jest nauką ścisłą i nawet najpiękniejsze zaklęcia premiera i jego drużyny od „haratania w gałę” nie zmienią wyniku, że w porównaniu z danymi sprzed pięciu lat daje to łącznie 800 tysięcy ludzi, którzy poszli na Tuskową zieloną trawkę.



Czy Polacy nie chcą pracować i nie chcą zatrudniać? Ależ chcą tylko państwo im tę możliwość odbiera. Głównie przez rosnące koszty pracy, które sprawiają, że przedsiębiorcy nie dają rady, zwalniają pracowników a nie zatrudniają nowych, i bywa że ratują się ucieczką w szarą strefę, by uniknąć płacenia koszmarnych danin na ZUS. Stąd też realizacja postulatu likwidacji szarej strefy jest tak naprawdę – gdy szara strefa jest często kołem ratunkowym przed mafią likwidującą przedsiębiorczość – leczeniem skutku, a nie przyczyny.



I znów jednoznaczne w swej wymowie liczby. Składki na ZUS-owskie ubezpieczenie społeczne to dziś około 41 procent sumy, którą pracodawca musi przeznaczyć na wynagrodzenie dla pracownika. Tak więc z każdego 1000 złotych, które pracownik bierze do ręki, jego pracodawca musi w formie składek ZUS i podatków na rzecz państwa odprowadzić prawie 700 złotych. Rozbój dokonywany przez państwo na obywatelu w biały dzień, którego nie powstydziłby się szeryf z Nottingham z czasów Robin Hooda. Tylko, ze u nas takiego Robina z Sherwood ze świecą szukać…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Sob 21:16, 08 Cze 2013    Temat postu:

Leokadia Oręziak: OFE i inne plagi polskie

[link widoczny dla zalogowanych]

Leokadia Oręziak

profesor nauk ekonomicznych, profesor zwyczajny w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie, pracuje w Katedrze Finansów Międzynarodowych tej uczelni, jest kierownikiem Zakładu Finansów Przedsiębiorstw i Ubezpieczeń. Kieruje również niestacjonarnymi studiami doktoranckimi w Kolegium Gospodarki Światowej SGH. Autorka takich książek jak „Finanse Unii Europejskiej”, „Euro – nowy pieniądz”, „Konkurencja podatkowa i harmonizacja podatków w Unii Europejskiej”, „Jednolity rynek ubezpieczeniowy w Unii Europejskiej”, współautorka kilku książek, m.in. „Międzynarodowe rynki finansowe”. Jako ekspert Sejmu RP przygotowała opinię do projektu ustawy z 25 marca 2011 r. dotyczącej zmian w OFE.

Prof. Leokadia Oręziak o kryzysie polskich finansów publicznych i katastrofie powodowanej przez OFE - w rozmowie z Krzysztofem Wołodźko.

***

W jakiej sytuacji społeczno-gospodarczej znajduje się dziś Polska?

Prof. Leokadia Oręziak:Nasza sytuacja nie jest taka zła, ale cechuje się słabościami, które unaoczniły się wyraźnie po burzliwym okresie transformacji. Przede wszystkim mamy wciąż ogromne, w większości strukturalne bezrobocie: 14 proc. zarejestrowanych bezrobotnych, ale do tego dodajmy choćby emigrację zarobkową. Szczególnie dotkliwe jest bezrobocie wśród młodych. Mimo szybkiego rozwoju, mimo znacznych środków unijnych, nie zapobiegliśmy temu problemowi. Z tym wiąże się ogromna strefa ubóstwa – sporo Polaków żyje na naprawdę niskim poziomie, a część społeczeństwa ma problemy z elementarnym utrzymaniem się.

Można w związku z tym postawić pytanie: skoro tak szybko rozwijał się nasz kraj w ostatnich latach, skoro byliśmy „zieloną wyspą”, to dlaczego nie umieliśmy poradzić sobie z tymi bolączkami społecznymi? Dlaczego jedynym wyjściem dla wielu młodych jest emigracja, bo szanse na zdobycie stabilnej czy nawet jakiejkolwiek pracy w kraju są bardzo ograniczone? Są to jeszcze błędy pierwszego okresu transformacji, przechodzenia do gospodarki rynkowej. Należy tu wspomnieć choćby ogromne spustoszenie w polskim przemyśle, rabunkową prywatyzację, która oznaczała przekierowanie do kapitału zagranicznego znacznej części naszego przemysłu. Okazało się, że bardzo wiele zagranicznych firm nie rozwijało tutejszych przedsiębiorstw, lecz kupowało je po to, aby zamknąć i sprowadzać własne towary. Ten bezrefleksyjny sposób postępowania z krajowym majątkiem doprowadził nas do dzisiejszej dezindustrializacji, znacznego ograniczenia tkanki przemysłowej. A mieliśmy przecież dobrze rozwinięte niektóre gałęzie przemysłu, choćby lotnictwo.

Zupełnie inaczej wygląda sytuacja w Niemczech, gdzie przemysł wciąż istnieje, jest rozwijany, charakteryzuje się dużą konkurencyjnością, a wysoka jakość daje silną pozycję eksportową. Natomiast słaba produkcja i przemysł w przypadku Polski zdecydowanie wpływają na deficyt w bilansie handlowym, a to na dłuższą metę zagraża bezpieczeństwu gospodarczemu i wpływa na zwiększenie zadłużenia, co z kolei generuje ogromne ryzyka. Coraz częstsze są dziś głosy, by odbudować rodzimy przemysł, ale to niezwykle trudne, tym bardziej że 70 proc. sektora bankowego i ubezpieczeniowego znajduje się w rękach zagranicznego kapitału, który ma większe sympatie i zobowiązania wobec własnych krajów i przedsiębiorców. Zależymy zatem od zagranicy, jej nastrojów, jesteśmy bardzo łatwo podatni na szantaż, trudniej bronić nam własnych interesów.

Ale czy mieliśmy w początkach III RP mocne karty przetargowe, by ochronić własny majątek narodowy…

L. O.:Z pewnością sytuacja Polski pod koniec lat 80. była trudna. Ale nie da się ukryć, że rządzący nami byli bardzo podatni na wpływy, dali się uwieść zarówno „wycieczkom do Ameryki”, jak i różnorakim profitom, które zaoferowano im w zamian za przychylność wobec łatwej prywatyzacji. Równocześnie zabiegaliśmy jako państwo o łaskę państwowych i prywatnych wierzycieli z Klubu Londyńskiego i Paryskiego. Musieliśmy negocjować redukcję długów, co osiągnęliśmy w latach 1990 i 1994. A w zamian wierzyciele zażyczyli sobie wielu rzeczy, przede wszystkim znacznych przywilejów dla swoich działań w Polsce. Byliśmy dla nich nowym rynkiem zbytu, polem do ekspansji i eksploatacji. Oczywiście opakowano to w piękne słowa o bardzo dobrym wolnym rynku i złym państwie. Nie wszystkie pokomunistyczne kraje pozwoliły wywieść się w pole tak jak my, czego dobrym przykładem są Czechy. No ale oni nie musieli renegocjować takiego długu.

Można wyrazić żal, że Polska padła ofiarą neokolonializmu. Kolonializm końca lat 80. i z lat 90. ma zupełnie inne oblicze niż ten wcześniejszy. Pierwotny opierał się na brutalnej polityce i eksploatacji lokalnych ludów, grabieży dóbr naturalnych, wywożeniu ich do centrów polityczno-kapitałowych. Dzisiaj mamy do czynienia z kolonializmem „w białych rękawiczkach”, opartym na supremacji korporacji, prywatnych instytucji finansowych, stosowaniu nowoczesnych technologii i technik propagandy, kreujących opinię publiczną. W takich krajach jak nasz duże znaczenie ma właśnie kwestia oddziaływania mediów i ich struktura własnościowa. Uważam, że środki masowego przekazu w wielu przypadkach są działami marketingu wielkiego biznesu.


Spróbujmy jednak znaleźć jakieś pozytywy naszej sytuacji…

L. O.:Dobrze, że znaleźliśmy się w Unii Europejskiej. Jako beneficjent netto, możemy korzystać z wielomiliardowych unijnych środków. To z pewnością jest plus. Ale UE nie jest „dobrym wujkiem”, nie są nim kraje starej Unii. Przecież całkowicie otwarliśmy swoje rynki na unijną produkcję, co wiązało się także z bankructwem tysięcy przedsiębiorstw. Pieniądze unijne są w takiej sytuacji pewnego rodzaju rekompensatą, choć niewystarczającą.

Podkreśla Pani, że nasza gospodarka w dużej mierze zależy od rynków międzynarodowych i od Unii Europejskiej. O jakich jeszcze zjawiskach możemy mówić w tym względzie?

L. O.:Bardzo ważna jest nasza zależność od międzynarodowego rynku finansowego. Rocznie musimy refinansować dług publiczny rzędu stu kilkudziesięciu miliardów złotych. Część tego długu jest do ulokowania na rynku krajowym, ale jakieś 40 proc. – za granicą. Sprzedajemy nasze papiery głównie na rynku Unii Europejskiej. Ostatnio rentowność polskich obligacji skarbowych zmniejszyła się, zatem płacimy mniejsze odsetki za pożyczane pieniądze, ale nie jest to nasza zasługa, lecz skutek ogólnoświatowych procesów.

Mamy dziś na rynkach ogromną masę pustego pieniądza, wykreowanego głównie przez bank centralny Stanów Zjednoczonych, który dokonał dodatkowej emisji 2,7 biliona dolarów. Również Europejski Bank Centralny wypuścił ogromną masę pieniądza, żeby ratować sektor bankowy i kraje w kryzysie. Podobnie bank centralny Wielkiej Brytanii od dobrych paru lat dodrukowuje pieniądze. W normalnych warunkach tak wielka emisja pieniądza spowodowałaby wzrost inflacji. Ale ze względu na niepewne perspektywy gospodarcze inflacja nie rośnie, natomiast pusty pieniądz prowadzi do ogromnego wzrostu cen akcji. Na rynku amerykańskim biją one kolejne rekordy, podobnie dzieje się w Europie. To powoduje, że utrzymuje się także duży popyt na polskie papiery skarbowe. Ale to może przynieść dramatyczny, globalny krach – podobnie skończyła się wielka bańka spekulacyjna z lat 2000-2003, gdy ceny akcji w wielu krajach spadły o 50-80 proc.

Bardzo prawdopodobny kolejny duży spadek na giełdach odbije się na cenach naszych papierów skarbowych, wymusi ich wyższe oprocentowanie. Jesteśmy zatem ogromnie uzależnieni od opinii agencji ratingowych, a one potrafią pogrozić palcem. Niedawno zresztą jedna z agencji szantażowała Polskę, że gdy tylko będziemy chcieli zmienić coś w Otwartych Funduszach Emerytalnych, to obniżą nam rating. A jak wiadomo, te agencje, będące prywatnymi instytucjami, stoją murem za korporacjami finansowymi, stanowią właściwie ich „zbrojne ramię” do obrony interesów w różnych krajach. Zapomina się przy tym, że te agencje popełniły mnóstwo błędów, które spowodowały kryzys globalny, ale mają na tyle silną pozycję, że trzymają wiele państw w ryzach i czują się bezkarne.

Jak ocenia Pani rządową politykę w sprawie naszego ewentualnego wejścia do strefy euro? Czy istnieje w tej kwestii jakakolwiek polityka? I czy w ogóle powinniśmy dołączać do obszaru wspólnej waluty?

L. O.:Byłoby dobrze być w strefie euro, gdyby ona prawidłowo funkcjonowała, gdyby nie było znanych, dramatycznych problemów. W dziedzinie politycznej wszystko kończy się w obecnej sytuacji na deklaracjach. Nierozsądne jest stwierdzenie, że nie chcemy przystępować do strefy euro, bo to rzutowałoby na odbiór Polski w Unii. Choć i tak wiadomo, że w dającej się przewidzieć perspektywie czasowej tam nie wejdziemy. Przede wszystkim trzeba by zmienić konstytucję, a nie rysuje się w Zgromadzeniu Narodowym większość, która dawałaby taką możliwość zwolennikom euro.

Ale nawet gdyby istniała polityczna możliwość dołączenia do euro, to i tak w obecnej sytuacji powinniśmy się nad tym poważnie zastanowić. Powszechna jest opinia, że taka sytuacja nie skończy się prędko, co wisi ciężkim brzemieniem nad europejską gospodarką. A gdyby nawet te przeszkody nie istniały, to wcale nie oznacza, że jesteśmy jako kraj gotowi na wejście do strefy euro. Bo jesteśmy gospodarczo niewystarczająco konkurencyjni, co znajduje wyraz w utrzymywaniu się deficytu bilansu obrotów bieżących. Kraj, który ma własną walutę, posiada możliwość sterowania jej kursem, więc może sobie w ten sposób poprawić konkurencyjność, choć i to nie jest najlepszy sposób. Natomiast w unii walutowej tego zrobić nie można, a jedynym sposobem jest cięcie kosztów, co w praktyce oznacza redukowanie płac, emerytur, wydatków na sferę publiczną itp. Kraje, które w unii walutowej charakteryzują się trwale niższą konkurencyjnością, borykają się z problemem rosnącego zadłużenia publicznego, które ostatecznie skutkuje, jak np. w przypadku Grecji, faktyczną niewypłacalnością i koniecznością zabiegania o pomoc międzynarodową.

Otwarte Fundusze Emerytalne – niegdyś przedstawiane jako zapowiedź stabilnych, nawet dostatnich emerytur, dziś są coraz powszechniej krytykowane…

L. O.:„Emerytury pod palmami”, osiągane dzięki OFE, to od początku był propagandowy schemat, ideologia wymyślona przez twórców tych funduszy, a mianowicie Bank Światowy, instytucje amerykańskie i międzynarodowe, aby wprowadzić ten przymusowy filar kapitałowy w krajach takich jak nasz. W pierwszej kolejności chodziło o to, aby wyrobić w społeczeństwie pogląd, że to coś wspaniałego, gwarant dobrobytu po przejściu na emeryturę.

W rzeczywistości najważniejszym celem reformy z 1999 roku było drastyczne zredukowanie emerytur z pierwszego filara, czyli tych, które wypłacane są przez ZUS. Ale tego ludziom nie powiedziano – reformę przeprowadzono tak, by publicznie nie było o tym mowy, by ludzie nie mieli szans się o tym dowiedzieć. Dzięki zredukowaniu emerytur z pierwszego filara stworzono dodatkowe pole do działania dla OFE. W publicznym przekazie pokazywano zaś jedynie walory tych funduszy jako źródła zabezpieczenia na starość. Nikt nie wyjaśniał, dlaczego tak wiele krajów bardziej zamożnych niż Polska nie skorzystało z tego „dobrodziejstwa”, jakim są przymusowe prywatne fundusze emerytalne. Społeczeństwa tych krajów wiedziały bowiem, czym by to groziło. W Polsce przed reformą z 1999 r. od dyskusji odsunięto ludzi, którzy byli przeciwni OFE. Całkiem niedawno dotarłam do wywiadu prof. Jana Jończyka dla „Rzeczpospolitej” z 23 kwietnia 1997 r., w którym już wtedy jasno przedstawiał to, o czym teraz tutaj mowa. Ale to był nieliczny wyjątek. Zrobiono wiele, by takie poglądy nie przebiły się do opinii publicznej.

Prócz tego, żeby zachęcić ludzi do emerytur kapitałowych z OFE, przekonywano, że są to środki, które można będzie dziedziczyć. Dla 4-5 milionów Polaków była to bardzo ważna informacja, która zdecydowała o ich wejściu do OFE. Pamiętam, jak w ramach propagandy OFE dużo mówiono o pełnym dziedziczeniu środków zgromadzonych z funduszy. To ogromna nieuczciwość, zastosowana przez twórców tego systemu wobec wielkiej grupy ludzi, żeby ściągnąć ich do II filara. Gdyby wtedy powiedziano, że z powodu dziedziczenia emerytury z OFE mogą być wypłacane jedynie w krótkim okresie, to wiele osób nie przystąpiłoby do tych funduszy. Ujawniono to dopiero teraz, po kilkunastu latach pobierania pieniędzy od milionów Polaków. Należy dodać, że perspektywa dziedziczenia środków z OFE jest czynnikiem, na którym bazuje poparcie dla OFE ze strony wielu młodych ludzi. Nie zdają oni sobie sprawy, że możliwości dziedziczenia tych pieniędzy są bardzo ograniczone, a ponadto dotyczą jedynie przypadku śmierci członka OFE przed osiągnięciem wieku emerytalnego lub krótko po nim.

W wyniku reformy z 1999 r. około 40 proc. składki emerytalnej zamiast na wypłatę bieżących emerytur zostało skierowane do OFE, czyli na rynek finansowy. To wygenerowało ogromny deficyt w ramach ZUS-u. Od 1999 r. rząd musi zaciągać pożyczki, by pokryć ZUS-owi ten ubytek składki, aby możliwe było zapewnienie środków do życia obecnym emerytom. Skumulowany dług publiczny wraz z odsetkami, który jest skutkiem tego pożyczania, wynosi już ok. 300 mld zł. Oznacza to, że od tamtego roku połowa przyrostu długu publicznego wynika z powodu ustanowienia OFE. Prawdziwym dobrodziejstwem było zredukowanie w 2011 r. składki płynącej do OFE o dwie trzecie. Dzięki temu potrzeby pożyczkowe Polski były przynajmniej przejściowo mniejsze o kilkadziesiąt miliardów złotych. Składka przekazywana do OFE została jednak zwiększona w 2013 r. i będzie ciągle rosła do 2017 r., przyśpieszając ponownie wzrost zadłużenia państwa.

Znamienne, że media nie informowały o wątpliwościach i prognozach, do których z pewnością można było dotrzeć…

L. O.:Przed reformą z 1999 r. media w Polsce zostały zalane pieniędzmi z instytucji międzynarodowych lobbujących za przymusowym filarem kapitałowym. Rozmawiałam ze świadkami tamtych czasów, którzy opowiadali, że było tak dużo pieniędzy na reklamę, iż przychylność wobec OFE bardzo się opłacała właścicielom i redakcjom mediów. Prof. Mitchell Orenstein opisuje szczegółowo to zjawisko w skali globalnej, a także w Polsce, podając konkretne liczby. Mówię o jego książce „Prywatyzacja emerytur”, której przekład wydało niedawno Polskie Towarzystwo Ekonomiczne.

Wprowadzanie OFE było dużym przedsięwzięciem biznesowym i medialnym, nastawionym na przedstawienie emerytur kapitałowych w jak najjaśniejszym świetle, przy pominięciu związanego z nimi ogromnego ryzyka. Do tego dochodziła kampania dyskredytowania Zakładu Ubezpieczeń Społecznych czy szerzej: podważania wiarygodności państwa, aby na tym tle przedstawić OFE jako wspaniałe rozwiązanie.

A jak przedstawia się relacja między systemem emerytur a kwestią wydłużenia czasu pracy do 67. roku?

L. O.:Wydłużenie wieku emerytalnego jest niezwykle korzystne dla OFE, bo odwleka czas wywiązywania się ze zobowiązań wobec płatników składek. Krócej będą płacić emerytury, a dłużej pobierać opłaty. Dla tych instytucji jest to bardzo duży zysk, a dla społeczeństwa to dodatkowa cena, jaką musi zapłacić za utrzymanie OFE.

Głównym celem podniesienia wieku emerytalnego było zmniejszenie wydatków publicznych na emerytury. Podwyższając ten wiek, rząd eksponował jedynie problemy demograficzne, twierdząc, że będzie brakować ludzi do pracy. Należy pamiętać, że w dzisiejszych realiach ludzie, którzy skończyli pięćdziesiąt lat, mają problemy z utrzymaniem i znalezieniem pracy. Tylko około 30 proc. osób w wieku 50+ jest zatrudnionych. A po sześćdziesiątce ta liczba jeszcze bardziej maleje. Przy znacznym strukturalnym bezrobociu oznacza to, że duża część starszych Polaków pozostanie bez środków do życia na długo przed osiągnięciem wieku emerytalnego. Szczególnie dotyczy to kobiet, których zarobki i tak są niższe, co z kolei przełoży się na jeszcze niższą wysokość ich późniejszych emerytur. Szacunki Komisji Europejskiej z 2012 r. mówią, że w 2060 r. w Polsce emerytura z I i II filara będzie stanowić około 22 proc. ostatniego wynagrodzenia, co w odniesieniu do średniego wynagrodzenia oznacza emeryturę rzędu 800 zł. Kobiety w wieku od 62 do 67 lat, a mężczyźni od 65 do 67 lat będą mieć prawo do połowy tej głodowej w istocie emerytury. Jak wyobrazić sobie życie za takie pieniądze? Rysuje się problem masowego ubóstwa Polek i Polaków na starość. Tym może się skończyć dla milionów z nas „zielona wyspa”: dramatyczną nędzą. Gdy ludzie zaczną to sobie dobrze uświadamiać, grozi nam kolejny duży wypływ na emigrację. Być może skończy się to koniecznością wprowadzenia minimalnych emerytur obywatelskich…

O tym jeszcze porozmawiamy, ale chciałbym na razie pozostać przy OFE: czy emerytura kapitałowa to narzędzie z zasady nieefektywne, czy jest takim tylko w pewnych, niesprzyjających warunkach?

L. O.:To z zasady jest system niezwykle ryzykowny i krzywdzący dla większości. Po pierwsze oznacza ogromne koszty dla przyszłego emeryta, stanowiące źródło zysku dla towarzystw emerytalnych zarządzających OFE. Opłata od składki wynosi obecnie 3,5 proc., a na początku to było 10, później 7 proc. Do tego dochodzą pobierane co miesiąc prowizje od wartości aktywów OFE. Całościowo może to zmniejszyć kwotę wpłaconych składek o jakieś 30 proc.

Po drugie wysokie ryzyko inwestowania w OFE wiąże się z możliwością znacznego spadku wartości aktywów znajdujących się w portfelach tych funduszy. W szczególności dotyczy to akcji spółek, co jest wpisane w ryzyko gry na giełdzie. Uważam, że niesprawiedliwe i krzywdzące przyszłego emeryta jest powiązanie wysokości jego emerytury z takim ryzykiem. Pod koniec życia może się dowiedzieć, że część jego pieniędzy po prostu przegrano, stracono w wyniku kryzysów, złych inwestycji oraz opłat pobranych przez towarzystwa emerytalne. Taka sytuacja miała miejsce w Chile, gdzie 2/3 członków OFE po 30 latach uczestniczenia w systemie emerytur kapitałowych nie wypracowało żadnej emerytury. I żeby utrzymać ich przy życiu, państwo wypłaca im zasiłki.

Jeszcze jedno potwierdzenie reguły: prywatyzowanie zysków, upublicznianie strat. Bo przecież państwo musi się bronić przed katastrofą społeczną…

L. O.:Towarzystwa emerytalne mogą zbankrutować, zniknąć z rynku, zaś wartość rynkowa aktywów OFE może drastycznie spaść. Wtedy my, podatnicy, będziemy musieli wziąć na siebie ciężar zapewnienia minimum egzystencji tym wszystkim, którym OFE zachwalano jako sposób na „życie pod palmami”. A zamiast tego mogą doczekać życia pod płotem.

Dodajmy, że do otrzymania emerytury potrzebny jest odpowiedni staż pracy, a o ten będzie coraz trudniej, w związku z bezrobociem i rozpowszechnieniem umów śmieciowych. W tym kierunku zmierza całe pokolenie, które całkiem niedawno weszło na rynek pracy.

Jak system zabezpieczeń emerytalnych i jego niewydolność wpływa na kondycję całego społeczeństwa, w tym młodych ludzi, dopiero próbujących się usamodzielnić?

L. O.:Młodzi ludzie powinni zdać sobie sprawę, że przymusowy filar kapitałowy jest związany z dużymi kosztami, które rzutują na aktualną sytuację społeczno-gospodarczą, na to, czy znajdą pracę, czy będą mogli tu funkcjonować, żyć w dobrze rozwijającym się kraju. Wszyscy Polacy ponoszą ogromne konsekwencje utrzymywania tego bezsensownego systemu, jakim jest OFE. Uważam ponadto, że bez sensu byłoby obciążenie składkami ZUS umów cywilno-prawnych, dopóki nie zlikwiduje się OFE. W przeciwnym razie towarzystwa emerytalne otrzymają dodatkowy wielki strumień publicznych pieniędzy, od którego będą pobierać sobie opłaty przez dziesięciolecia. Da to im dodatkowy wielki zysk kosztem polskiego społeczeństwa i doprowadzi do wypływu kolejnych miliardów za granicę. Bez uwolnienia Polski od OFE trudno będzie racjonalnie i uczciwie rozwiązać problem zatrudnienia wielkiej grupy Polaków na podstawie tzw. umów śmieciowych.

A i tak sukcesywnie ograniczamy wydatki na różnorakie zabezpieczenia społeczne…

L. O.:Im więcej takich obciążeń jak wydatki na OFE, tym większa presja na finanse publiczne i tym większe wyrzeczenia musi ponosić społeczeństwo, otrzymując coraz bardziej niedofinansowaną sferę publiczną. Do tej pory finansowaliśmy OFE z pożyczonych pieniędzy, ale może to być coraz trudniejsze. Ten pasożytniczy system oznacza także cięcia środków na szpitale, szkoły, na karetki, a nawet na protezy dla dzieci. To hańba, że w naszym kraju dziecko, żeby dostać protezę, musi liczyć na akcje charytatywne. Na zdrowie najmłodszych obywateli państwo pieniędzy nie ma, ale żeby przegrywać miliardy na giełdzie – są.

Dodajmy jeszcze wzrost podatków, jaki wymusza obsługa długu publicznego, generowanego w znacznym stopniu przez OFE. VAT już został podniesiony, a pewnie jeszcze skoczy do góry. W imię czego mamy się tak poświęcać? Dla interesu prywatnych instytucji finansowych? Przecież obsługa długu publicznego kosztuje wszystkich obywateli, a zatem i w ten sposób dokładamy do interesów towarzystw emerytalnych. Co mamy w zamian? Portfel OFE, w którym są instrumenty finansowe takie jak obligacje państwowe, które stanowią około 50 proc. tego portfela. Te obligacje będziemy musieli wykupić poprzez wyższe podatki, a w międzyczasie towarzystwa biorą sobie od tego procent, i będą brały przez dziesięciolecia.

Warto podkreślić, że odsetki od tych obligacji skarbowych stanowią główne źródło tzw. pomnażania aktywów OFE. Te odsetki dopisywane są na koncie członka OFE. Idą one z budżetu państwa, a dla nas wszystkich stanowią ogromne obciążenie. Warto podkreślić, że tym więcej OFE zarobią dla polskiego emeryta, im wyższe będą odsetki od polskich obligacji skarbowych, czyli im gorsza będzie sytuacja finansów publicznych naszego kraju. Towarzystwa emerytalne mogą sobie wtedy potrącić wyższe kwoty prowizji od aktywów zgromadzonych w OFE. W istocie instytucje te zostaną więc wynagrodzone za fakt pogarszania się wiarygodności kredytowej Polski. Irracjonalność tego mechanizmu jest uderzająca.

Jeżeli chodzi o akcje, to stanowią one ponad 1/3 aktywów OFE. Inwestowanie przez OFE w akcje odbywa się także kosztem ogromnego zadłużania państwa, podobnie jak inwestowanie w pozostałe aktywa. Beneficjentami obecności OFE na rynku finansowym są liczni pośrednicy finansowi, w tym biura maklerskie, a także wielcy gracze giełdowi oraz oczywiście towarzystwa emerytalne, które mogą według swego uznania wspierać wybrane przez siebie spółki. Ale z punktu widzenia emeryta uzależnienie jego emerytury od kursu akcji jest elementem hazardu, gdyż wartość akcji w krótkim czasie może spaść bardzo znacząco. To w efekcie oznacza, że gdy osoba zależna od emerytury kapitałowej przechodzi na emeryturę w czasie złej koniunktury, jej portfel akcji może zostać drastycznie zredukowany, a w rezultacie również jej emerytura.

A jak ma się sytuacja OFE do naszego rynku?

L. O.:Obrońcy OFE mówią, że dzięki temu systemowi zasilana jest polska giełda, finansowane są przedsiębiorstwa. Ale system emerytalny nie powinien służyć rynkowi, bo to oznacza przechwytywanie dochodów przez zarządzające nim podmioty, w których osoby zarządzające pobierają za to kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie, gdy emerytowi wychodzi emerytura rzędu kilkudziesięciu złotych. Zarabiają rekiny finansjery, a zwykłym ludziom zostają resztki.

Z powodu OFE państwo każdego miesiąca wypuszcza na giełdę ogromny strumień pieniądza, przyczyniając się do dodatkowego popytu na akcje, a w efekcie do bańki spekulacyjnej. Poza tym jest to mechanizm zakłócający konkurencję. Akcje wielu spółek kupowane są z pieniędzy, które państwo pod przymusem kieruje na giełdę, a to zniekształca obraz rzeczywistej wartości spółek.

Zwolennicy OFE przypominają, że biorą one udział w prywatyzacji. Ale stan faktyczny jest taki, że państwo najpierw przekazuje środki do prywatnych funduszy, pozbywa się więc pieniędzy, a później musi radzić sobie z ogromnymi potrzebami budżetowymi, więc pośpiesznie wyprzedaje majątek narodowy, żeby zdobyć środki. Wtedy OFE odkupują od państwa akcje przedsiębiorstw. I tak dodatkowo pozbywamy się kolejnych, strategicznych składników polskiej infrastruktury, od przemysłu do energetyki. OFE za pieniądze publiczne kupują te spółki. Towarzystwa emerytalne mogą sobie od wartości tych akcji pobierać przez dziesięciolecia opłaty i w ten sposób partycypować w naszym narodowym majątku. Bez „przepuszczenia” przez OFE tego majątku nie byłoby to możliwe.

Ponadto zwolennicy OFE twierdzą, że byłoby bardzo dobrze, gdyby pieniądze umieszczone w systemie emerytury kapitałowej inwestować w obligacje infrastrukturalne. OFE miałyby kupować obligacje emitowane przez jednostki samorządu terytorialnego, w tym gminy. Z tak zdobytych pieniędzy budowano by drogi, oczyszczalnie, mosty. Ale od wartości takich obligacji, znajdujących się w portfelach OFE, towarzystwa emerytalne pobierałyby prowizje przez dziesiątki lat, kosztem polskiego społeczeństwa. Przecież gmina za publiczne pieniądze jest w stanie zatrudnić prywatne firmy, które wybudują tę samą drogę, ale bez konieczności opłacania pośredników w postaci wielkich koncernów finansowych.

Co należy zrobić, by wyjść z pułapki OFE? Czy alternatywą jest emerytura w ramach Zakładu Ubezpieczeń Społecznych lub Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego? A może powinniśmy myśleć nad zupełnie nowym systemem ubezpieczeń?

L. O.:Trzeba przede wszystkim zatrzymać gigantyczny wyciek publicznych środków do OFE. To marnotrawstwo na niespotykaną skalę. W 2011 roku ZUS przekazał do OFE 15 mld złotych, a tam aktywa spadły aż o 12 mld. W roku 2008 ZUS przekazał OFE ponad 25 mld złotych, a spadek wartości aktywów OFE w tamtym okresie sięgnął ponad 32 mld zł. Główne indeksy giełdowe są ciągle niższe o około 30% niż w 2007 r. Ponad 6 lat nie starczyło, by odrobić straty.

Najlepiej byłoby zlikwidować OFE na sposób argentyński – jednym cięciem. Zważywszy na ograniczoną suwerenność naszego kraju i więcej niż prawdopodobny sprzeciw instytucji zainteresowanych w podtrzymaniu OFE, musimy szukać innego sposobu. Powinniśmy rozważyć rozwiązanie węgierskie, które okazało się bardzo skuteczne. Przy wprowadzeniu dobrowolności przynależności do OFE 98 proc. osób wybrało emerytury z tamtejszego ZUS, a tylko 2 proc. – kapitałowe. Mniej niż 90 tys. Węgrów zdecydowało się pozostać w OFE, a 3 miliony przeszło do systemu państwowego. Działo się to stopniowo. W 2010 roku zawieszono przekazywanie składek do OFE. Później obywatele uzyskali czas na zastanowienie się, czy chcą nadal należeć do OFE. Przed podjęciem decyzji powinni byli poznać koszty i ryzyko związane z emeryturą kapitałową. Ci, którzy nie złożyli we właściwym czasie odpowiedniej deklaracji, automatycznie wrócili do węgierskiego ZUS – zostały im wyrównane zapisy na kontach, jakby nigdy do OFE nie należeli, co było oczywiście ewidentną stratą dla państwa, bo nigdy już nie wróciły z towarzystw emerytalnych pobrane przez nie opłaty. Ale i tak Węgry dzięki temu rozwiązaniu mogły choćby obniżyć podatki dla małych i średnich przedsiębiorstw oraz wdrożyć szereg zachęt ekonomicznych dla węgierskich rodzin.

Inne było rozwiązanie czeskie. Czechy nie miały i nie mają przymusowego filara kapitałowego. Umożliwiono tam jednak niedawno przystąpienie do OFE dla chętnych gotowych wnieść wkład własny w postaci 2 proc. miesięcznego wynagrodzenia, a państwo może przekazać składkę emerytalną w wysokości 3 proc. wynagrodzenia – zatem łącznie 5 proc. dochodów można w tej sytuacji inwestować w tamtejszych funduszach emerytalnych. Zdecydowało się na to tylko 22 tys. osób. Oznacza to totalną klęskę twórców czeskich OFE, mimo wielkiej akcji lobbingowej międzynarodowych instytucji finansowych w Czechach. To wskazuje, jakie są wybory ludzi przy dobrowolności tego typu rozwiązania.

W Polsce potrzebna jest rzetelna kampania informacyjna, ukazująca ogromne ryzyko związane z emeryturami z OFE. Wzrośnie ono znacząco, gdy środki z funduszy będą mogły być bez ograniczeń inwestowane za granicą.

Ale do systemowej zmiany w tym względzie potrzebna jest wola polityczna, wymuszona naciskiem, oczekiwaniami społecznymi. W Polsce tego nie dostrzegam…

L. O.:Świadomość społeczna w tej kwestii rośnie, ale wciąż jest niewystarczająca. Media publiczne niewiele robią, żeby ludzi rzetelnie poinformować. Z kolei w mediach prywatnych takiej wiedzy nie przepuści swoista cenzura: właściciele, uzależnienie od reklamodawców, banków itd.

Większość polityków nie ma najmniejszego pojęcia, czym są OFE dla Polski, więcej: nie chcą tego wiedzieć. Bo ludzie, którzy przyjrzeli się temu bliżej, są w prawdziwym szoku: co innego sobie wyobrażali na temat OFE, a z czymś zupełnie innym mają do czynienia w rzeczywistości. Obawiam się zatem, że pod presją instytucji finansowych będziemy ciągnąć ten system jeszcze przez wiele lat, a rządowi zabraknie odwagi i determinacji w starciu z agencjami ratingowymi.

A jak Pani ocenia funkcjonowanie ZUS i KRUS? Zwolennicy OFE czy osoby o liberalnym nastawieniu nierzadko podkreślają niewydolność albo wręcz „złodziejski” charakter tej pierwszej instytucji. KRUS zaś uznawany jest za „relikt PRL”, niesłusznie uprzywilejowujący rolników.

L. O.:W Polsce istnieje ogromne niezrozumienie co do zasady działania ZUS.Zapomina się, że ZUS jest tylko listonoszem, przenosi pieniądze od tych, którzy obecnie pracują, do tych, którzy są na emeryturze. Emerytura solidarnościowa to dzielenie się wypracowanym dochodem. Jest to podatek, który obciąża pracujących na rzecz ludzi, którzy nie mogą już pracować, a nie możemy dopuścić do tego, żeby umarli z głodu. Mówię tu o emeryturach z systemu powszechnego. Ta świadomość powoli zanika, ustępując indywidualistycznemu egoizmowi, zwłaszcza u młodych ludzi, którzy nie chcą widzieć żadnych obowiązków wobec osób starych.

Oczywiście ZUS nie jest instytucją idealną, ale wykonuje ogromną pracę, obsługuje dziesiątki milionów osób na wielu płaszczyznach: zasiłki macierzyńskie i wychowawcze, renty, emerytury, zbieranie składek. W stosunku do ogromnej pracy nie jest to wielki koszt. Nie mam także poczucia, że panuje tam wielki przerost administracji. Oskarżenia pod adresem ZUS to standard w wykonaniu lobbystów OFE, którym zależy na wykreowaniu jak najgorszego wizerunku tej państwowej instytucji.

Co do KRUS: nie wykluczam, że dałoby się zlikwidować pewne patologie w obrębie tego systemu. Ale pamiętajmy, że świadczenia z KRUS są bardzo niskie, zapewniają ludziom na wsi minimum środków do życia, to system niekosztowny.

Słyszymy też przy okazji rozmów o emeryturze kapitałowej slogan, że „prywatne zawsze jest lepsze”…

L. O.:Niedawny kryzys pokazał, że bez interwencji państwa nie dałoby się uratować licznych prywatnych instytucji finansowych, które by zbankrutowały. To państwa ponoszą odpowiedzialność za los swoich obywateli – stąd musiały w skali świata i Europy ratować te prywatne, nieodpowiedzialne grupy interesu: by zabezpieczyć zwykłych ludzi, ich majątki i miejsca pracy. A nie zawsze się to udało…

Poza tym liberalna ideologia mocno wspiera filozofię coraz dalej idącego indywidualizmu: „niech każdy radzi sobie sam”. To aspołeczne, antyhumanitarne podejście. Tam, gdzie społeczeństwa są dobrze zorganizowane, solidarne, oparte na budowie wzajemnych więzi, chronią się przed nadmiernym rozwarstwieniem, tam ludzie identyfikują się też ze swoim krajem i potrafią zabezpieczać jego interesy. W sytuacji, gdy życie społeczne opiera się na coraz dalej idącym rozwarstwieniu, dochodzi do pogłębiającej się alienacji – także od państwa, które staje się ludziom obce i dla którego oni stają się obcy. Nie zabezpiecza to żadnych interesów publicznych.

Możemy tu mówić, niemodnymi terminami, o kwestiach klasowych. Częściej zdecydowanymi zwolennikami OFE czy w ogóle skrajnie liberalnych rozwiązań gospodarczych są ludzie zamożni i bardzo bogaci, którym wydaje się, że są absolutnie samowystarczalni i niezależni od sfery publicznej. To oni zwykle kształtują opinię publiczną.

L. O.:Są silni, mają media, pieniądze, wpływ na politykę społeczno-gospodarczą, mają bogatych sponsorów, zawłaszczają państwo kosztem nas wszystkich. A zwykli ludzie nie są w stanie się bronić, często nie wiedzą jak – czasem cierpią biedę i nie mają jak z niej wyjść. Ale nawet bogaci korzystają z infrastruktury publicznej: sieci komunikacji, różnorodnych instytucji gwarantujących bezpieczeństwo społeczne, zabezpieczenie zdrowia, przestrzegania prawa. Degradowanie państwa w imię egoistycznych interesów z pozoru wszechmocnych czy samowystarczalnych jednostek obróci się w końcu także przeciw nim. Najbardziej harmonijnie rozwijają się te społeczeństwa i państwa, które nie dopuszczają do daleko idącego rozwarstwienia, zachowują zdrowy egalitaryzm – przykładem są państwa skandynawskie. Proszę zwrócić uwagę, że wysokie podatki przy transparentnym charakterze państwa, innowacyjności gospodarki i edukacji dają w efekcie wyższy wzrost i dobrobyt całemu społeczeństwu. Nasz kraj zmierza raczej w kierunku dżungli, a dzieje się to w imię uwolnienia rynku i instytucji finansowych od jakichkolwiek zobowiązań wobec sfery publicznej.

Wróćmy jeszcze do kwestii emerytur. Na czym polega pomysł z emeryturami obywatelskimi?

L. O.:Grozi nam, że wskutek istniejącego systemu wielu Polaków w ogóle nie będzie w przyszłości otrzymywało świadczeń emerytalnych. Poważnej dyskusji wymaga idea emerytury obywatelskiej, która byłaby finansowana choćby z podatków pobieranych w formie VAT i akcyzy. Taka niewielka, budżetowa emerytura mogłaby przysługiwać każdemu, kto mieszkał w Polsce np. przez 30 lat. Przecież ludzie, którzy pracują na czarno, na umowach śmieciowych, nie płacą składek na ZUS, ale nabywając produkty, opłacają podatki ukryte właśnie w VAT czy akcyzie, przez co wnoszą dochody do budżetu państwa. Ale – powtórzę – także to rozwiązanie wymaga wcześniejszego uporządkowania sprawy OFE.

Jak wygląda najczarniejszy społeczno-gospodarczy scenariusz dla Polski na najbliższe kilkanaście lat? Jak scenariusz optymistyczny? A jaki wreszcie jest najbardziej prawdopodobny?

L. O.:Najczarniejszy zrealizujemy, gdy okaże się, że nie jesteśmy w stanie refinansować swojego długu, czyli – mówiąc umownie – scenariusz Grecji. To zależy od wielu czynników, bardzo trudnych do przewidzenia. Sytuacja może zmienić się radykalnie w krótkim czasie. Na przykład Irlandia w 2007 r. miała dług publiczny w wysokości 25 proc. PKB, a obecnie ma dług ponad 120 proc. PKB. Stało się to w ciągu kilku lat. Nie jesteśmy zabezpieczeni przed tak gwałtownymi, szokowymi zmianami, których konsekwencje odczuje boleśnie większość społeczeństwa i których skutki będą ciążyć przez dziesięciolecia.

Scenariusz optymistyczny: pozbywamy się OFE i zatrzymujemy ten ogromny wyciek pieniędzy z finansów publicznych, zaczynamy inwestować w demografię, postęp techniczny, sieci energetyczne, rozwijamy źródła energii, tworzymy infrastrukturę, odbudowujemy przemysł. To wszystko dałoby nam sprawną gospodarkę z własnymi zasobami i pozytywnymi trendami demograficznymi. Uważam, że istnieje możliwość stymulacji czynników wzrostu.

A wariant realistyczny? OFE będą działały jeszcze kilka lat, stracimy kolejne dziesiątki miliardów, nie posuniemy się o krok do przodu. I chyba dopiero kompletna zapaść sfery publicznej, choćby wydatków na służbę zdrowia, da jakieś zdecydowane posunięcia, wzbudzi wolę, by odbić się od dna.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Krzysztof Wołodźko, 19 maja 2013 r.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Śro 20:16, 17 Lip 2013    Temat postu:

Kuglarze z zielonej wyspy

[link widoczny dla zalogowanych]

Nie oglądałem od początku konferencji Premiera Tuska, na której tłumaczył on czemu konieczne jest zwiększanie deficytu budżetowego. Nie znam więc pełnej wersji jego stanowiska. Oczywiście wedle mnie najprostsze wyjaśnienie jest takie, że szacunki dochodów i wydatków państwa były błędne i teraz trzeba te błędy naprawiać.

Rzecz jasna czegoś takiego Donald Tusk nie powiedział. Usłyszałem natomiast, że dotąd Europa nie może wyjść z podziwu jak to on, jego ekipa a z nimi my wszyscy przechodziliśmy przez kryzys suchą stopą i nie ma powodu tego, co właśnie się dzieje interpretować inaczej niż ciąg dalszy tych sukcesów i tej „suchej stopy”. Wprost powiedział, że dziś „zielona wyspa”, która była przez przeciwników tak wyszydzana, jest zieleńsza niż kiedykolwiek.

Miarą tej zieleni, fachowości tej ekipy i sytuacji, w jakiej są nasze finanse publiczne w większym stopniu niż samozadowolenie Tuska i Rostowskiego jest połączenie nowelizacji z planami zawieszenia (w zasadzie likwidacji bo albo one są albo ich nie ma) tak zwanych progów ostrożności, ograniczających możliwość nieograniczanego rozjeżdżania się w planie finansowym państwa dochodów i wydatków.

Takie rozwiązanie, tłumaczone „większą elastycznością” budżetu i działań związanych z jego kształtowaniem, oznacza ni mniej ni więcej tylko danie finansowej „czarodziejskiej różdżki” obu „uczniom czarnoksiężnika”. I tu zauważę pewną okoliczność, której lekceważyć nie należy. Jak wiadomo powoli zbliżamy się do momentu, w którym społeczeństwo dokona kolejnej oceny obecnej władzy. To moment, którego bliskość bez wątpienia będzie coraz bardziej spędzać sen z oczu Tuska, Rostowskiego i całej reszty. W takiej sytuacji „większa elastyczność” to znakomite rozwiązanie. Które nie będzie, jak mogły to robić owe progi ostrożnościowe, przeszkadzać budżetowym „dobrym wujkom” w kupowaniu sobie przychylności społeczeństwa. Oczywiście jest to rozwiązanie dobre tylko dla wspomnianych „dobrych wujków”. Społeczeństwo prędzej czy później koszty owej „elastyczności” będzie i tak musiało ponieść. Rzecz jasna uświadomi to sobie z pewnym opóźnieniem. Które może „dobrym wujkom” przynieść znaczące profity.

W trakcie prezentowania kolejnego, jeszcze głębszego odcienia zieleni naszej wyspy, słowo „elastyczności” pojawiało się nie tylko w kontekście progów ostrożnościowych. Wśród niewielu pytań, jakie pozwolono zadać obecnym na konferencji dziennikarzom pojawiło się pytanie dotyczące nie przekazania z budżetu dotacji dla jednego z funduszy wypłacających świadczenia, zarządzanego przez ZUS. Pytanie zahaczyło też udzielonych równocześnie z budżetu pożyczek, sugerując, że obie te operacje stanowiły przykład kuglowania budżetem w celu kreatywnego obniżenia rzeczywistego zadłużenia. Oczywiście minister Rostowski stanowczo zaprzeczył jakiejkolwiek „kreatywnej księgowości” w swym wykonaniu potwierdzając równocześnie fakt zastąpienia dotacji (która, jak się domyślam, miałaby wpływ na poziom zadłużenia) „nieoprocentowanymi pożyczkami” (które długu najpewniej nie powiększają bo stanowią liczona in plus wierzytelność). Bez wątpienia na finansach nie znam się tak, jak zna się pan J.V. Rostowski. Niemniej jednak przekonany jestem, że nie znajdzie się w Polsce nikt, kto wierzyłby i zechciałby twierdzić, iż ZUS jest w stanie oddać do budżetu jakąkolwiek, choćby i nieoprocentowaną. Poza Rostowskim i Tuskiem rzecz jasna. Zakładając, że oni faktycznie wierzą…

Dalsza część wypowiedzi nie do końca była dla mnie zrozumiała. Tak przynajmniej mi się wydaje. Minister zaczął ubolewać, ze o czymś tam już dawno gazety pisały tylko niestety tego najczęściej już po kilku dniach się nie pamięta. Słowem, tak to wyglądało, ale mogę się mylić, jeśli ktoś chce wiedzieć cokolwiek o naszej sytuacji budżetowej, powinien czytać gazety.

Wróćmy jednak do kontemplowania tej naszej głębokiej zieleni. Wedle Rostowskiego zwiększenie deficytu o 16 mld czyli ok 1 % PKB to „solne działanie stymulacyjne” dla gospodarki. Ja się zgadzam, że 16 mld w budżecie piechotą nie chodzi i jakoś tam mogłoby dynamikę gospodarki zastymulować. Jednakże jako rzeczywisty zastrzyk a nie usankcjonowana korekta planów finansowych. To, ze się wymaże obecne zapisy planów a w to miejsce wprowadzi nowe niczego nie zdynamizuje ani nie zastymuluje. Tym bardziej, że tej „kreatywnej księgowości” maja towarzyszyć działania o charakterze budżetowych oszczędności. W takich warunkach nawet największe kuglarstwo rzeczywistości nie zaczaruje.

Nie mam wątpliwości, że chodzi o czarowanie czegoś zupełnie innego.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Sob 21:13, 31 Sie 2013    Temat postu:

Czy zmiany w OFE to przygotowanie do bankructwa kraju? [OPINIA]

[link widoczny dla zalogowanych]

Propozycja umorzenia obligacji zgromadzonych w funduszach emerytalnych i stanowiących część kapitału emerytalnego Polaków jest de facto odmową wykonania twardego zobowiązania finansowego dłużnika wobec wierzycieli. Propozycję tę należy traktować jako przygotowanie do ogłoszenia przez ministra finansów częściowego bankructwa kraju - piszą ekonomiści Piotr Denderski i Wojciech Paczos*.

Polski rząd, ustami ministrów finansów i pracy., przedstawił wyniki przeglądu systemu emerytalnego i propozycje wariantów "koniecznych" zmian, które należy wdrożyć, aby uniknąć finansowej katastrofy. To narracja, którą zaoferowali nam politycy. W rzeczywistości wdrożenie rządowych propozycji zachwieje stabilnością systemu emerytalnego, finansów publicznych i doprowadzi do pogłębienia kryzysu w zamian za chwilową i sztuczną poprawę wskaźników księgowych. Patrząc na propozycje ministra finansów, można powiedzieć, że polityka gospodarcza rządu zbankrutowała. Co gorsza, blamaż ten ma kształt faktycznego bankructwa naszego państwa, zawartego w propozycji umorzenia obligacji rządowych.

Dwa lata temu, przy okazji ostatnich "zmian" w systemie emerytalnym, ekonomiści w szerokiej debacie wykazywali, że rząd unika konieczności podjęcia bolesnych reform, uciekając się do sztuczek księgowych celem poprawienia wartości relacji długu publicznego do PKB.. Pisaliśmy również i my o żenującej jakości komunikacji i prowadzenia przez rząd debaty publicznej. Musimy przyznać, dziś mamy deja vu. Podobnie jak wtedy chcemy, aby głos młodego pokolenia był słyszany. To dzisiejsi dwudziesto- i trzydziestolatkowie zapłacą bowiem rządowy rachunek za ciepłą wodę w kranie. Rachunek będzie wysoki, gdyż kanalizacja od wielu lat przecieka jak dziurawe sito. W ostatnich piętnastu latach nikt nie podjął próby jej gruntownej naprawy.

Alternatywny świat ministra

Propozycję umorzenia obligacji posiadanych przez Polaków w OFE. uzasadnia się "wykreowaniem długu przez OFE" oraz niższym zwrotem z ich inwestycji niż w ZUS. Nie dajmy się zwieść tej argumentacji - dług wynika z polityki gospodarczej rządu, który jak ognia unika konfrontacji z przywilejami różnych grup społecznych. Długi zaciągane są przez dłużników, a nie wymuszane przez wierzycieli.

Na wdrożenie obiecywanych reform obecna ekipa miała sześć lat. Gdyby udało się zrealizować przedwyborcze obietnice, dziś sytuacja finansów publicznych byłaby nieporównywalnie lepsza.

Pamiętajmy, że dług w systemie emerytalnym wynika głównie z demografii - coraz większa liczba Polaków nabywa uprawnienia do emerytury, które to świadczenia finansowane są przez kurczącą się liczbę pracujących ludzi młodych. Innymi słowy, obecne procesy demograficzne tworzą faktycznie istniejący dług - niezbilansowanie systemu. Częściowo dług ten ujawnia się poprzez konieczność zaciągania pożyczek na rynku finansowym. W innej części rząd pożycza po cichu od obywateli (np. poprzez przekazanie środków z Funduszu Rezerwy Demograficznej do FUS), wreszcie rząd ma do dyspozycji ściąganie podatków. Jakkolwiek by go jednak nie finansować, dług zawsze pozostanie długiem. Minister Rostowski mówi, że gdyby nie było OFE, to relacja długu publicznego do PKB byłaby o kilkanaście punktów procentowych niższa. To jeden z przykładów kreowania alternatywnej rzeczywistości. Aby słowa ministra miały związek z prawdą, musiałby on, oraz wszyscy jego poprzednicy, narzucić sobie niespotykaną w świecie dyscyplinę i trzymać się niezmiennie na dystans trzydziestu punktów procentowych z dala od zapisanych w konstytucji progów ostrożnościowych. W prawdziwym świecie to ujawnienie części długu emerytalnego dyscyplinowało przez jakiś czas naszych polityków. Gdyby chcieli oni przestać spłacać obligacje, to następstwa wynikającego z tej decyzji krachu finansowego w kilka dni zaprowadziłyby Polaków na ulice. Nie zapominajmy, że politycy boją się tylko jednej rzeczy - utraty władzy.
"Zwrot w ZUS"

Zajmijmy się teraz drugim argumentem wspierającym projekt zmian - wysokim zwrotem w ZUS. Składka do ZUS jest z ekonomicznego punktu widzenia podatkiem. Państwo zabezpiecza pobór podatków przymusem, a w zamian oferuje pewne obietnice - sfinansowania opieki zdrowotnej, wykształcenia czy obrony przed przestępcami lub agresorem zewnętrznym. Składka do ZUS zawiera w sobie obietnicę przyszłej emerytury. Taka obietnica ma to do siebie, że nie ma niezawodnego sposobu, który mógłby zapewnić jej spełnienie. Szczególnie w przypadku, gdy obietnice ma spełniać zupełnie inny minister w zupełnie innym czasie niż ten, który ją składał. Przyszłe wypłaty z ZUS będą finansowane nie inaczej jak z poboru przyszłych podatków (składek). Tak więc, "wysoki zwrot w ZUS" dla nas jest jedynie obietnicą podniesienia podatków naszym dzieciom, jeśli obecne trendy demograficzne się utrzymają.

Wspomnijmy również o orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego, który nie zakwestionował ostatniego "manewru" ministra finansów dotyczącego zmiany zasady waloryzacji rent i emerytur. Uzasadnienie orzeczenia TK dobitnie pokazuje, że "zwrot w ZUS" jest jedynie obietnicą pozostającą w gestii ministra finansów, który może przedkładać interesy bieżące ponad złożone uprzednio deklaracje. Minister nie może, na szczęście, oszukiwać w podobny sposób w przypadku rentowności obligacji, gdyż ich wartość ustala rynek.

Sprawdźmy, czy następująca sytuacja brzmi znajomo: rząd obiecywał obniżyć i uprościć podatki, a zamiast tego je podwyższa, obiecywał sprawną i tanią administrację, a pompuje biurokrację, nie dba o dobre prawo i sprawne sądownictwo, przeznacza zastrzyki finansowe z funduszy europejskich na bieżącą konsumpcję zamiast na inwestycje, wreszcie funduje wysokie emerytury i dodatki, ale tylko wybranym grupom społecznym. To opis sytuacji Grecji z lat 2001-2010. Nieodpowiedzialność rządzących i wieloletni brak reform przykrywane sztuczkami księgowymi doprowadziły ten kraj do częściowego bankructwa ogłoszonego w maju 2010. W Polsce jedyną różnicą jest to, że bankructwo Rostowskiego będzie miało miejsce na rynku wewnętrznym, pozornie nie naruszając relacji rządu z zagranicznymi inwestorami.

Analiza dotychczasowych bankructw wyraźnie pokazuje, że nie sposób odnaleźć przypadku bankructwa z powodu "wyczerpania się możliwości działań naprawczych". Bankructwa przytrafiają się krajom, których rządy uparcie i systematycznie odmawiały reform. Co istotne, bankructwo w żadnej mierze nie jest substytutem reform, sprawia jedynie, że przez odłożenie ich w czasie stają się one bardziej bolesne dla społeczeństwa. Gdyby było inaczej, gdyby bankructwo było prostym i tanim sposobem na zastąpienie reform, obserwowalibyśmy cykliczne bankructwa rządów, pojawiające się raz na kilka lat w prawie każdym dołku cyklu koniunkturalnego, równolegle z wysokim bezrobociem. czy spadkiem inwestycji. Nie dzieje się tak, ponieważ bankructwo wiąże się z szeregiem negatywnych konsekwencji dla gospodarki, podczas gdy korzyści z jego ogłoszenia nie są w pełni mierzalne. Bankrutujące kraje doświadczają zazwyczaj tymczasowego wykluczenia z rynków finansowych (w przypadku bankructwa Argentyny w 2001 było to pięć lat), które prowadzi do spadku PKB. Dodatkowo występuje również efekt stygmatyzacji - stopy procentowe., po których byli bankruci pożyczają środki na rynkach międzynarodowych, są systematycznie wyższe niż by to mogło wynikać z parametrów gospodarki. Korzyści, jakie wiążą się z ogłoszeniem bankructwa, to możliwość zatrzymania pożyczonych środków. Warto nadmienić, że korzyść ta występuje jedynie w przypadku bankructwa zewnętrznego - gdy rząd odmawia spłaty zobowiązań wobec zagranicznych inwestorów. W przypadku niewypłacalności wewnętrznej, czyli scenariusza, który przygotowuje Ministerstwo Finansów, przedmiotem bankructwa nie są środki pożyczone z zewnątrz, tylko krążące w ramach jednego organizmu gospodarczego. Skutki proponowanego przez rząd bankructwa wewnętrznego mogą być podobne do tych przedstawionych wyżej, zyski wydają się natomiast być iluzoryczne.

Bankructwo wewnętrzne nie dotyka zagranicznych inwestorów bezpośrednio, dlatego wykluczenie kraju z międzynarodowych rynków finansowych z pewnością nie nastąpi. Jednak faktyczne ogłoszenie niewypłacalności jest bardzo mocnym sygnałem poważnych kłopotów finansów publicznych i gospodarki, dlatego należy oczekiwać pojawienia się efektu stygmatyzacji w wersji lokalnej. Można oczekiwać zwiększonej niepewności, spadku zaufania do instytucji państwa i wstrzymania decyzji inwestycyjnych, co składać się będzie na obniżenie tempa wzrostu gospodarki. W obecnej sytuacji oznaczać to będzie po prostu pogłębienie kryzysu.

Bankructwo czy nie wie, co robi?

Naturalnym porównaniem do planowanego ogłoszenia częściowej niewypłacalności przez rząd jest natomiast nacjonalizacja funduszy emerytalnych na Węgrzech w 2010 roku. Forint natychmiast stracił wobec euro, wzrósł spread węgierskich obligacji, a rząd nie znalazł nabywcy na jedną czwartą oferowanych obligacji. W dwa lata po tej operacji, którą polski minister finansów zdaje się brać za przykład, ani węgierska gospodarka, ani finanse publiczne wciąż nie wyszły na prostą. Co więcej, a jest to doprawdy zaskakujące, minister planuje operacje w skali sześciokrotnie większej niż na Węgrzech.

Przygotowanie do ogłoszenia przez ministra finansów częściowej niewypłacalności wewnętrznej kraju może oznaczać dwie rzeczy. Albo polskie finanse publiczne są w tak opłakanym stanie, że bankructwo jest jedynym dostępnym wyjściem, bez względu na negatywne skutki dla gospodarki. Wtedy warto sprawdzić, skąd wziął się mit o "zielonej wyspie". Możliwe jest też, że minister nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, co właściwie proponuje. W jednym i drugim przypadku pracodawca ministra, polski podatnik, powinien poważnie rozważyć dokonanie przeglądu pracy i osiągnięć swojego pracownika.

* Autorzy:

Piotr Denderski (Tinbergen Institute, Vrije Universiteit Amsterdam)

Wojciech Paczos (European University Institute, Florencja)

Read more: [link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Pon 21:01, 04 Lis 2013    Temat postu:

Neoliberalizm w Polsce, czyli ładnie ubrany postkolonializm?
[link widoczny dla zalogowanych]

W Polsce często się słyszy: ‘jestem liberałem’ i jednym tchem ‘jestem przeciwko ingerencji państwa w gospodarkę’, ‘jestem za deregulacją’, ‘im mniej państwa, tym lepiej’ czy ‘prywatne jest bardziej efektywne, niż publiczne’. Jak to się w ogóle wszystko zaczęło?

Teoria neoliberalna wzięła się z kryzysu lat 70-tych, który wyniknął ze skokowego wzrostu cen ropy, który znowuż wyniknął ze zmowy kartelowej krajów OPEC. Energochłonne gospodarki Europy i USA nie były przygotowane na taki szok cenowy, co spowodowało wieloletnią stagnację. Równolegle królująca Keynowska teoria ekonomiczna promująca stymulację gospodarki przez państwo, nie poradziła sobie z tym kryzysem.

Na fali tego kryzysu zaczęła powstawać teoria neoliberalna zalecające prywatyzację, deregulację, minimalizację roli państwa, zwijanie zabezpieczeń socjalnych, usług publicznych, itd… Zasady te zostały wciągnięte na banderę Banku Światowego, czy Międzynarodowego Funduszu Walutowego i wprowadzanie ich stało się warunkiem pomocy finansowej dla krajów rozwijających się w latach 70-tych i 80-tych, przeważnie byłych kolonii afrykańskich lub krajów Ameryki Łacińskiej. ‘Sojusz’ wokół tej teorii został przypieczętowany przez Konsensus Waszyngtoński zawarty między Bankiem Światowym, Międzynarodowym Funduszem Walutowym, Światową Organizacją Handlu i Ministerstwem Skarbu USA w 1988r. W praktyce konsensus reprezentował interesy tych Instytucji i powiązanego z nimi kapitału (http://pl.wikipedia.org/wiki/Konsensus_Waszyngto%C5%84ski ).

Efektem ubocznym wprowadzania neoliberalnych zmian były rosnące rozwarstwienie społeczne, znaczący wzrost biedy oraz wymuszanie sprzedaży wartościowych aktywów zadłużonych państw, takich jak złoża surowców, telekomunikacje, banki, energia, itd.. dla zagranicznych firm mających dostęp do tanich źródeł finansowania tych zakupów. Warto podkreślić, że te sektory są bardzo zyskowne i mają strategiczne znaczenie dla bezpieczeństwa państw.

Po 89r. podobna metoda została zastosowana w Polsce i innych krajach postkomunistycznych i stały się formą antykomunistycznego fetyszu powtarzanego do dziś (ale np. Chiny i Rosja nie pozbyły się cennych aktywów).
Również do dziś brak jakiejś specjalnej dyskusji, poza internetem, czy aby nie jest to droga donikąd dla tak słabej ekonomii ze słabym kapitałem, jak Polska. Ewentualnych krytyków przedstawia się, jako promotorów ingerencji państwa w gospodarkę. Ciekawą rzeczą jest, że wiele krajów OECD nigdy nie zastosowało tych zasad u siebie;o)

Z punktu widzenia kapitału, ekonomia to, bardzo upraszczając, rynki, które mają mniej, lub bardziej wyraźne granice między sobą, np. rynek elektryczności, rynek bankowy, rynek handlu hurtowego, rynek finansowy, rynek telefonii komórkowej, komputerów, samochodów, itd….Rynek może być wielki, np. rynek zbrojeniowy, lub ropy, albo mały, np. specyficzny typ urządzeń. Może być globalny, lub lokalny. Znam przykłady firmy zatrudniającej około 300 osób, która ma 80% globalnego rynku swojego produktu.

Podobnie Polska jest ‘podzielona’ na takie rynki, gdzie są różni gracze, zyski, udziały w rynku, itd…Doktryna neoliberalna uważa, że ‘niewidzialna ręka rynku’ jest ich najlepszym regulatorem, co w praktyce pozwala na brutalną dominację silniejszych zagranicznych graczy nad wciąż embrionalnym lokalnym kapitałem. Promowane są slogany, typu ‘mniej państwa’, powtarzane bezkrytycznie.

Zastanówmy się jednak w praktyce na prostych przykładach, jak banki, czy sklepy wielkopowierzchniowe, jak to wygląda.

Około 60% rynku bankowego polski jest w rękach niepolskich, co praktycznie oznacza brak innowacyjnych instrumentów służących rozwojowi polskiej gospodarki.

Równolegle polskie banki mają mało co za granicą, więc bilans nie jest korzystny. Interes zagranicznego banku w Polsce jest prosty – maksymalizacja zysku. Przyjmijmy, że ponieważ akcjonariusza nie są z Polski, nie są zainteresowani jej rozwojem, lecz przesłaniem do centrali jak największego zysku. Więc jeśli ‘wolny rynek’ doprowadzi do sytuacji, że 100% sektora bankowego będzie w rękach niepolskich, to należy uznać, ze jest ok, bo przecież teoria ekonomiczna tak podpowiada? Czy też powinno się uznać, że mamy problem i, że może państwo powinno wyznaczyć jakiś cel, do którego się dąży i wspiera go, np. max 30% udziału kapitału zagranicznego? Również możnaby przedyskutować maksymalną koncentrację kapitału (np. 20%), żeby nie powstały banki za duże, by upaść.

Innym przykładem są sklepy wielkopowierzchniowe w Polsce. Zapewne 100% tego niezmiernie zyskownego rynku należy do firm zagranicznych. Ponieważ są to często potężne koncerny z solidnymi liniami kredytowymi w obsługujących je bankach, polski kapitał ma marne szanse, by z czasem zaistnieć na tym rynku (a mówimy o materiałach budowlanych, hurtowych zakupach żywności, chemii domowej, często elektroniki, itd…). Zakładam, że wiele takich firm nie wykazuje zysku w Polsce, drenując go za granicę. Jaki Polska ma w tym interes, że takie hipotetyczne firmy unikają płacenia podatku CIT, co tylko zwiększa dywidendy akcjonariuszy, bo nic w naturze nie ginie?

Zapewne jest wiele innych takich rynków, jak piwo, rafinerie, produkcja i przesył energii elektrycznej, gas, tytoń, itd… oraz wszelkie zaawansowane technologie, stąd każdy przypadek jest inny, ale warty analizy, gdzie jesteśmy 24 lata po zaczęciu transformacji ekonomicznej bazującej na receptach dla byłych kolonii afrykańskich? Czas na krytyczną analizę, gdzie znajduje się obecnie polska ekonomia, zamiast cieszyć kilkoma, mało mówiącymi wskaźnikami ekonomicznymi. Jaki mamy interes w podtrzymywaniu niekorzystnych trendów, które już np. w sektorze dużych sklepów doprowadziły do sytuacji, że cudzoziemcy są właścicielami, a Polacy nisko opłacanymi pracownikami i niskomarżowymi dostawcami? Żaden.

Oczywiście każdy rynek jest inny, ale zastanówmy się nad sklepami wielkopowierzchniowymi.

Roboczo zakładamy, że takie sklepy ‘duszą’ mniejsze lokalne sklepy zamieniając ich właścicieli w swoich potencjalnych pracowników oraz mimo dobrych zysków unikają płacenia podatku CIT, co znowuż powoduje presje na np. podnoszenie VAT, czy akcyzy (podatki skądś się muszą wziąć), lub na dodłużanie państwa. Mówiąc inaczej, niezapłacony CIT obciąża zwykłych obywateli, a podnosi dochody zagranicznych akcjonariuszy. Jak można by to ‘ugryźć’?

Po pierwsze, zacząć od solidnej analizy takiego rynku, żeby mieć czarno na białym sytuację, triki finansowe, straty podatkowe, rozwój wartości akcji, wypłacane dywidendy, presję na mniejsze sklepy (często z lokalnymi właścicielami), prawo unijne, miedzynarodowe umowy, itd….Zakładam, że raport może potwierdzić unikanie płacenia podatków oraz szkodliwą strukturę rynku dla zrównoważonego rozwoju. Zapewne też inne rzeczy, jak wyciskanie, jak cytrynu małych lokalnych dostawców (ale o tym innym razem), itd...

Po drugie, jeśli takie firmy ewidentnie kręcą z podatkami, nie obędzie się bez podatku obrotowego rekompensującego inżynierię finansową. Aby sprawiedliwości stało się za dość, można by od niego odjąć zapłacony podatek CIT. Zapewne nie ma tu problemu z prawem UE (to należy zawsze sprawdzić z góry), choć zapewne firmy będą się bronić w mediach (że zagrożone miejsca pracy, że interes klienta, itd… tym nie ma co się przejmować) i skargami do UE (na co trzeba być przygotowanym).

Po trzecie, jeśli obecna struktura rynku, czyli dominacja gigantów, okaże się niekorzystna dla ‘zrównoważonego rozwoju regionalnego’, to państwo zapewne ma prawo uregulować rynek, np. że jedna grupa kapitałowa może mieć max 10% rynku, albo że w danym regionie suma takich sklepów może mieć np. 20% procent rynku, co da oddech mniejszym sklepom (choć powinno się też wziąć pod uwagę sieci zagranicznych mniejszych sklepów). Tu jestem mniej pewny, jak to się ma do prawa unijnego, ale przynajmniej trzeba zacząć od hipotezy i ją sprawdzić. Tyle, że nie można się słowem zająknąć o niepolskim kapitale, a należy podkreślać promowanie małego biznesu, praktyki kartelowe, zrównoważony rozwój, przykład innych krajów europejskich, itd…Jednym słowem należy to przeprowadzić respektując umowy międzynarodowe.

I tak rynek po rynku, zależnie od znaczenia. Jako efekt uboczny, służyłoby to wyrównaniu szans polskiemu kapitałowi do wzrostu, a oficjalnie regulacji rynków celem promowania małej i średniej przedsiębiorczości, poprawienie ściągalności podatków oraz zwalczania nadmiernej koncentracji na rynkach.

Rzecz jasna, na niektórych rynkach koncentracja jest konieczna w wyniku globalnej konkurencji, jak rynek broni, gdzie ‘wielcy’ gracze zjadają małych. Ale lepiej, aby takie przypadki dotyczyły polskiego kapitału, albo rynków, na których polski kapitał nie ma szans konkurować. Natomiast w innych nic nie trzeba będzie robić, ponieważ ich struktura będzie korzystna, lub neutralna. A jeszcze innych rynków nie wolna tchnąć, jak rynek obsługujący dług publiczny, bo może się to skończyć dramatycznie ( tu po prostu trzeba zacząć redukować dług, jako najlepsza ‘odtrutka’). Rynek rynkowi nierówny.

Żeby jednak zacząć prowadzić tego typu politykę, trzeba podważyć dominujący i szkodliwy dyskurs neoliberalny w Polsce, zacząć promować ‘zdrowy rozsądek’ oraz porobić solidne analizy, bo tu łatwo jest popsuć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Sob 19:47, 23 Lis 2013    Temat postu:

Dyskusja o OFE podszyta osobistym interesem


Godna zastanowienia jest obrona - jak niepodległości Polski - tego kapitałowego filaru systemu emerytalnego, jakim są OFE. wytacza się najcięższe działa mające skruszyć ów brak troski o los przyszłych emerytów ze strony autorów reformy. Znamienny jest układ sił przeciwników zmian - oczywiście najbardziej zaangażowani są twórcy systemu emerytalnego z trzema filarami - Buzek i Balcerowicz (trzeci - dobrowolny filar umarł smiercią naturalną; może jeszcze występują pojedyńcze przypadki naiwnych składkowiczów, ale to ilość nieznacząca).

Eksperci ekonomiczni usytuowani w różnych instytucjach - głównie finansowych, nawet w KNF i w GUS - też są przeciwni rządowemu projektowi zmian w OFE. Oczywiście cały sektor bankowy (miedzynarodowy kapitał) jest reformie OFE przeciwny; dodać nalezy, iż to banki wygenerowały Powszechne Towarzystwa Emerytalne prowadzące w sumie 14 OFE.

W dyskusjach jak ognia unika się podawania rzeczywistej przyczyny takich antyrządowych wystąpień; wykazuje się sprzeczności z konstytucją, z prawem unijnym, z prawem polskim z przyzwoitością itd... Tymczasem przyczyna tej zawziętej obrony jest prozaiczna - to walka o zmniejszające się konfitury i nie idzie tu o normalną konkurencję miedzy bankami, o walkę o klienta (w końcu banki z tego żyją, iż lokują pieniądze jednych ludzi i pożyczają je innym - oczywiście z oprocentowaniem mającym zapewnić bankom zysk). Tu idzie o konfitury pozyskiwane bez żadnego ryzyka, o wspaniałą maszynkę produkującą pieniądze, dodajmy całkiem przyzwoite pieniądze.

Oczywiście, ktoś powie, przecież OFE kupowały - jak dotąd - państwowe papiery skarbowe zapewniajace przyrost kapitału zgodnie z rentownościa owych papierów i pozostałe aktywa lokowały głównie na giełdzie, co wymagało wiedzy i pracy, a zyski powiekszały pieniądze przeznaczone dla emerytów. Były jednak należne opłaty - prowizja od wpłacanych składek poczatkowo nawet 7 %, później 3,5% - w projekcie reformy zostaje zmniejszona o połowę i ma wynosić 1,75 %. To wszyscy widzą, ale jest to w gruncie rzeczy ochłap rzucony ku zadowoleniu tych, którzy są na tyle leniwi, iż nie chce im sie przeczytać ustawy o OFE i przestudiować rządowego projektu zmian. Tymczasem prawdziwe konfitury tkwią w pomijanej kwestii opłaty "za zarządzane", które wspomniane PTE pobieraja sobie z aktywów OFE. Skromny zapis w ustawie: "do 0,05 % MIESIĘCZNIE od zgromadzonych aktywów". To wspaniała sztuka mimikry - cóz to jest 0,05 % p- czyli 5/10.000; Uzmysłowić wielkość tego odpisu może jedynie policzenie - ile z tego będzie - a będzie 1,8 mld. zł. od 300 miliardów aktywów OFE za 2013 r. Powiedzmy sobie, że 0,0 5 % to górna stawka, ale z tabelki wynika, że np. przy obniżonej (średnio) stawce do 0,04 % -odpis roczny wyniesie 1,440 mld. zł. Jest się o co bić. Być może autorzy projektu nie przewidzieli redukcji tej stawki, by nie drażnić sektora bankowego, może jakiś układ. Ruszono jedynie prowizję, która w całym okresie składkowym daje kwotę czterokronie mniejszą od inkryminowanej kwoty "za zarzadzanie", a po jej redukcji - ośmiokrotnie mniejszą.

Tłumaczy to dwuznaczną postawę rodzimych ekspertów ekonomicznych, którzy w dużej mierze byli, lub są zwiazani z bankami; niektórzy byli lub są członkami rad nadzorczych PTE i owe konfitury trafiaja także do nich. Sprawdza się znane porzekadło - jak nie wiadomo o co idzie... - tu idzie po prostu o pieniądze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Sob 13:11, 01 Lut 2014    Temat postu:


Ordynarny skok na publiczną kasę.


[link widoczny dla zalogowanych]

W piątek przekazano do publicznej wiadomości wyniki audytu w spółce Inteko. Specjaliści z Zespołu Doradców Gospodarczych TOR przeprowadzili audyt finansowo – prawny w spółce córce niesławnych Kolei Śląskich, sztandarowego pomysłu Platformy Obywatelskiej na rozwiązanie problemów komunikacyjnych w regionie. Wyniki audytu są zatrważające. Przy okazji dowodzą, jak groźna i pazerna sitwa kolegów usadowiła się przy wojewódzkim korycie, skutecznie opróżniając Górny Śląsk z pieniędzy publicznych.

Inteko miała stworzyć system sprzedaży biletów i zakupić tabor dla Kolei Śląskich. Po pewnym czasie okazało się, że spółka nie miała żadnych środków na zakup pociągów; planowano zdobyć pieniądze dzięki emisji obligacji na kwotę 26 milionów złotych oraz kredytów. Spłatę obligacji i kredytów „przypadkiem” poręczyło Górnośląskie Przedsiębiorstwo Wodociągów – własność województwa, obracające publicznymi środkami. Efekt? Inteko nie zakupiło ani jednego pociągu, zaś Górnośląskie Przedsiębiorstwo zostało z kilkunastoma milionami niespłaconych kredytów.

Mamy do czynienia z przestępstwem na dużą skalę, z ordynarnym skokiem na publiczną kasę. Z Inteko zostało wyprowadzone – według wstępnych szacunków – 35 milionów złotych. Trudno to dokładnie ustalić, bo w dokumentacji firmy jest straszny bałagan. Finanse były prowadzone nierzetelnie, niektóre umowy zawierane ustnie. Część dokumentów została zniszczona, żeby zatrzeć ślady – możemy przeczytać w audycie.

Firmą Inteko kierował Witold W. – żeby było ciekawiej, nie został zatrudniony na stanowisku prezesa; sprawował władzę jako „doradca z firmy zewnętrznej”…w niektórych przypadkach reprezentując jednocześnie Inteko i firmę, w której posiadał udziały. Autorzy audytu zaryzykowali nawet karkołomną tezę, że dobrze się stało, iż Koleje Śląskie – i patronująca im Platforma Obywatelska – skompromitowały się na początku swojej działalności na regionalnych torach. Gdyby nie to, pod płaszczykiem dobrze funkcjonującej spółki wciąż trwałaby patologiczna sytuacja i marnotrawienie wielu milionów z publicznej kasy.

Dziś nie ulega już wątpliwości, że we wprowadzeniu Kolei Śląskich na szyny nie było żadnej przypadkowości. Było to od początku do końca przemyślane działanie. Role były dokładnie rozpisane; tu miały istnieć Koleje Śląskie (z wybranym bez konkursu prezesem – znajomym marszałka województwa), tu miały istnieć spółki córki, tu Górnośląskie Przedsiębiorstwo Wodociągów (kontrolowane przez działaczy Platformy Obywatelskiej) miało dorzucić swoją cegiełkę. Kreatywna księgowość, nabijanie prywatnych kieszeni publicznymi pieniędzmi, niszczenie i fałszowanie dokumentów – to wszystko jest przedmiotem postępowania prokuratury w Katowicach.

Tymczasem ludzie pokroju Mirosława Sekuły czy Tomasza Tomczykiewicza uśmiechają się do nas z ekranów telewizorów i wciąż przekonują, że na Górnym Śląsku jest dobrze.

By żyło się lepiej!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Śro 4:50, 24 Wrz 2014    Temat postu:

Dojenie frajerów - odprawa dla koleżanki premier Kopacz

[link widoczny dla zalogowanych]



Aby "zwykły" obywatel dostał odprawę pracowniczą musi być spełniony szereg normowanych przez prawo warunków. Nie zagłębiając się w szczegóły, pracownik rzecz jasna musi być zwalniany (ewentualnie grupowe porozumienia o rozwiązaniu umowy o pracę), zakład zatrudnia co najmniej 20 pracowników a sama wysokość rekompensaty finansowej nie może przekroczyć 24 tys. zł (w zależności od stażu pracy kwota odprawy wynosi od jednej do trzech miesięcznych pensji). Zainteresowanych odsyłam do ustawy o szczególnych zasadach rozwiązywania z pracownikami stosunków pracy z przyczyn niedotyczących pracowników.

Inne prawo obowiązuje w przypadku spółek skarbu państwa. Omijanie ustawy kominowej w postaci niezwykle kontrowersyjnych umów menadżerskich (ciągle niejasnych i trudno dostępnych!) staje się na naszych oczach kolejnym symbolem złodziejskiego wykorzystywania państwa do odnoszenia osobistych korzyści finansowych, niezależnie od kondycji spółki czy osiąganych przez nią efektów i rezultatów.

Trudno o przykład bardziej jaskrawy niż obejmująca właśnie po pani Bieńkowskiej fotel ministra infrastruktury i rozwoju Maria Wasiak. Koleżanka premier Kopacz odchodzi z firmy, która od lat przynosi straty i utrzymuje się na powierzchni dzięki publicznej pomocy, a jej renoma i sposób funkcjonowania jest tematem nieustannych żartów i narzekań. PKP to nie tylko fatalna infrastruktura i tragiczna organizacja, to także negatywny wizerunek, wieczne problemy z klientami (rozkład jazdy) i nieskuteczne wykorzystanie środków unijnych. W nagrodę dostanie pani Wasiak odprawę w wysokości, która zwykłego obywatela przyprawia o zawrót głowy - jak ustalił dziennikarz RMF FM Tomasz Skory, chodzi o 510 tysięcy złotych.

Sama idea odprawy jest w swym założeniu banalnie prosta - pracownik, który nie ze swej winy traci zatrudnienie dostaje rekompensatę, która pozwoli mu radzić sobie z trudami obecnej sytuacji. Granic mej naiwnej wyobraźni nie jest zatem w stanie przekroczyć myśl o tym, jak ktoś racjonalny i inteligentny potrafił skonstruować umowę, gdzie ewidentny awans i zmiana pozycji zawodowej kończy się gigantyczną premią.

Jak widać złodziejskie zamiłowanie do państwowej kasy kosztem dziurawego systemu płci nie rozpoznaje. Niezależnie czy to Bronki, Donaldy, Ewki czy Misie rachunek się musi zgadzać. Zawsze możemy zakrzyczeć temat tajniakami, Ziemkiewiczem, pedofilami i homoseksualizmem, a w międzyczasie doimy frajerów ile wlezie, przecież pozwalają, prawda?

I jedna z opiniii pod wpisem

Zaraz przyjdą różne spocki, stare i sweete i będa Ci tłumaczyć, że to koszty które trzeba zapłacić za zwolnienie dobrego menedżera, a wszyscy co uważają to za złodziejstwo to nieudacznicy i mają popsute zęby.

A to tylko kolejna chytra baba z Radomia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
w51
Administrator


Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice

PostWysłany: Nie 9:31, 31 Maj 2015    Temat postu:

Nie ma krajów biednych, są tylko źle zarządzane. Na tym polega istota problemu Polski

[link widoczny dla zalogowanych]


Nasza bieda stała się tylko bardziej nowoczesna - twierdzi prof. Leszek Dziawgo z UMK. Jego zdaniem ostatnie ćwierćwiecze to czas niewykorzystanych szans, w którym utrwalił się prymitywny model gospodarczy: eksportu jabłek na Wschód, a ludzi na Zachód.

Jan Bolanowski, Money.pl: Panie profesorze, w polskiej debacie na temat III RP dominują dwie narracje. Jedna, że był to okres historycznego, wielkiego sukcesu. I druga przeciwna, że to czas głównie zmarnowanych szans i okazji. Tak samo mówi się o gospodarce. Które podejście jest bliższe prawdy?

Prof. Leszek Dziawgo, Katedra Zarządzania Finansami, UMK: Po latach łatwo jest być mądrym, ale też perspektywa czasu pozwala na bardziej obiektywną ocenę. Moja diagnoza jest taka, że odnieśliśmy ograniczony sukces. Wątpliwości nie budzi gospodarczy awans Polski, otworzyliśmy się na eksport, podnieśliśmy poziom technologiczny – to fakt, który można rozważać w kategoriach pewnego sukcesu. Mamy jednak świadomość, że w ciągu tych 25 lat można było uczynić więcej. Moglibyśmy być dalej, szybciej, łatwiej i taniej. To nie przypadek, że mamy mocne poczucie straconego czasu. Przynajmniej częściowo jest to uzasadnione.


Początkowe lata transformacji to przejaw oczywistej naiwności w reformowaniu gospodarki i zagranicznej wyprzedaży przedsiębiorstw. Jednak po kilku latach powinniśmy być już bardziej roztropni. Jestem przekonany, że Polska ma ogromne niewykorzystane możliwości. Nasz blisko 40-milionowy naród powinien do chwili obecnej dopracować się co najmniej kilku własnych międzynarodowych korporacji i światowych marek. Nasza gospodarka powinna być w świecie i w Europie nie tyle "centrum taniej pracy", ale także "centrum zysków". To jest kwestia wyboru: "centrum zysku czy wyzysku"?

Z tym wyzyskiem wielu Polaków by się pewnie zgodziło. Nie odczuwamy dobrobytu, za to rośnie sentyment za PRL-em. Z czego to wynika?

Najkrócej można odpowiedzieć w trzech słowach: niepewność, stres, bieda. Z tej listy w PRL przynajmniej dwa pierwsze pojęcia zostały zredukowane. Niestety, przez ostatnie ćwierćwiecze właśnie te dwa pierwsze pojęcia reaktywowaliśmy, za to nasza bieda stała się bardziej nowoczesna. Możemy już sobie pozwolić na internet, komórkę, laptopa czy plazmę, ale wciąż jesteśmy biedni. Współcześnie bieda nie oznacza przecież zagrożenia śmiercią głodową, ale brak stabilności finansowej.

Podkreślam, obecna sytuacja to nie wina gospodarki rynkowej. Ona wcale nie musi oznaczać niepewności, stresu i biedy. Rzecz w tym, że jak głosi powiedzenie "nie ma krajów biednych – są tylko źle zarządzane". Na tym polega istota naszego problemu.

No ale przecież Marcin Piątkowski, analityk Banku Światowego, twierdził niedawno, że Polska wkroczyła obecnie w "złoty wiek" i radzi sobie najlepiej od 500 lat.

Mowa tu chyba o "złotym wieku polskiego długu". Z uwagi na poziom życia Polaków, taka opinia analityka z Banku Światowego to wyjątkowa arogancja. Jest to też dowód braku wiedzy zarówno historycznej, jak i ekonomicznej. Bank Światowy przestał być już dawno autorytetem w kwestiach gospodarczych. To jest przecież "dinozaur" z połowy XX wieku. Konieczność powołania inicjatyw typu G20 wyraźnie dowodzi, że takie instytucje, jak ONZ, Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy są dysfunkcyjne i nie sprawdzają się we współczesnym świecie.

Nie możemy dać się uśpić opiniom takim jak ta o "złotym wieku". Dla mnie dowodem sukcesu w Polsce będą wysokie zyski krajowych przedsiębiorstw, niskie bezrobocie i wysoka wartość realna płacy. Dobrobyt jest przecież pojęciem z "realnego życia", a nie z "krainy statystyki". Statystycznie jesteśmy prawie mocni. Niestety, w realu sprawy wyglądają inaczej.

Nie da się jednak zaprzeczyć, że Polsce udaje się uniknąć recesji wyjątkowo długo. To słynna "zielona wyspa", o której mówił były premier Donald Tusk. Z czego to wynika i jak długo jeszcze potrwa?

To jest prawdziwy ewenement, który na pozór zaskakuje. Niby jakim cudem to się udało? Zielona wyspa stanowi po prostu dowód naszych zalet. Ale naszych, to znaczy obywateli, przedsiębiorców, a nie państwa. To efekt przedsiębiorczości, determinacji, siły charakteru i znacznych umiejętności. Ale ten silnik wzrostu może się wyczerpać. Jesteśmy już wszyscy trochę zmęczeni codzienną szarpaniną i brakiem perspektyw. Wielu wartościowych ludzi opuszcza kraj zamiast wzmacniać jego gospodarkę. To jest zasadnicza kwestia i sądzę, że nie w pełni mamy świadomość ogromnego zagrożenia.

Musimy powstrzymać exodus, bo on wykańcza Polskę. Bez tych milionów ludzi trwale wpadniemy w stagnację, a następnie dystans pomiędzy Zachodem a nami będzie się powiększał. To z kolei napędzi kolejną fazę emigracji. Nikt jeszcze nie odniósł sukcesu bez kapitału ludzkiego.

Podrążmy jeszcze temat sukcesów. W powszechnej opinii wstąpienie do Unii Europejskiej stanowi jedno z największych osiągnięć III RP. Statystyka gospodarcza nie daje już tak jednoznacznej odpowiedzi. W 1995 i 1997 r. wzrost PKB w Polsce wyniósł odpowiednio 7 i 7,1 proc. Od wstąpienia do UE najlepszy wynik to 6,8 w 2007 r. Obecnie cieszymy się jak wskaźnik przebija 3 proc. Czy wstąpienie do UE pomogło w istotny sposób polskiej gospodarce? A może, jak twierdzą niektórzy, członkostwo w europejskiej wspólnocie jest dla nas szkodliwe?

Jestem zdecydowanym zwolennikiem Unii Europejskiej, a dokładniej europejskich procesów integracyjnych. Zaznaczam, że to nie jest to samo. W globalnej rywalizacji pomiędzy Ameryką a Chinami, jako Europejczycy nie mamy dużego pola manewru. Musimy działać razem. Efektywna integracja gospodarcza i walutowa to podstawa europejskiej egzystencji, bezpieczeństwa i dobrobytu. Dlatego uważam, że przystąpienie do UE jest także sukcesem gospodarczym.

Jednak obecnie kluczową kwestią jest odpowiedź na pytanie: jaka Unia Europejska? Na nas także, jako państwie członkowskim UE, ciąży obowiązek reformowania Unii.

Jeżeli fundamentem UE będzie biurokracja, arogancja, ignorancja i bizantyjskie struktury urzędnicze, to nie mamy szans. Upadek Unii, która lekceważy wolność gospodarczą, jest jedynie kwestią czasu. Prawdopodobnie nie będzie to wydarzenie spektakularne, tylko cichy, powolny zgon. Aktualne "elity" europejskie zmarnowały wielką ideę wspólnej Europy i wprowadziły szereg patologii. Weźmy chociażby programy pomocowe dla biznesu w ramach funduszy europejskich. To bez sensu, biznes z definicji musi być efektywny, a nie wypełniać wnioski o zapomogę. Wsparcie finansowe można zrozumieć jedynie dla budowy autostrad, kultury, edukacji, sportu czy nauki.

Potrzebujemy Unii, która wyzwala potencjał wykształconych i aktywnych Europejczyków. W tym kontekście wymownie brzmią wieści powyborcze napływające z Wielkiej Brytanii. Groźba wystąpienia Wielkiej Brytanii z UE jest coraz realniejsza. No bo czym UE może zaimponować Brytyjczykom?

Wracając do tempa wzrostu polskiego PKB. Spowolnienie jest wyraźne i niepokojące. Oznacza to także, iż proste rezerwy wzrostu zostały już wyczerpane. Konieczny jest nowy pomysł na dynamikę gospodarczą.

Dodam jednak złośliwie, że jestem spokojny o wzrost PKB. Od kiedy unijni biurokraci postanowili uwzględniać w PKB przychody z prostytucji, przemytu i handlu narkotykami, PKB będzie rosło. To jest przecież "czarna strefa", o której nikt dokładnie nie wie, ile jest warta. Można w takie statystyki wpisać cokolwiek i PKB wzrośnie. Ale przecież jest to intelektualne, statystyczne i etyczne dno. Zwracam też uwagę na niezręczną sytuację policji. Czy z uwagi na tak liczone PKB, dla dobra państwa powinna ona zwalczać przestępczość, czy ją wspierać? Przecież chodzi o wzrost gospodarczy kraju. Paranoja.

Poza wstąpieniem do UE, co jeszcze jest największym osiągnięciem gospodarki III RP?

Do sukcesów osiągniętych w tym czasie zaliczam po pierwsze wypracowanie kapitału ludzkiego. Polska ma wykształconych, dynamicznych i kreatywnych obywateli. Tkwi w nas ogromny potencjał. Ponadto warto podkreślić osiągnięcia polskich przedsiębiorców odnoszone często na przekór rzeczywistości. Za sukces można też uznać prywatyzację, choć niestety w zbyt dużym stopniu odbyła się ona na rzecz zagranicznych inwestorów. Polsce udało się również umiędzynarodowić gospodarkę, rozwinąć eksport oraz rozpocząć proces inwestycji zagranicznych.

A co się nie udało? Co było największą porażką ostatniego ćwierćwiecza?

Lista porażek gospodarczych III RP jest niestety znacznie dłuższa. Najgorsze jest wykreowanie i utrwalenie prymitywnego modelu gospodarczego, który można streścić w słowach: "na Zachód eksportujemy ludzi – na Wschód jabłka". Pozostajemy rezerwuarem taniej siły roboczej i żywności, a tzw. wyjazdy na zmywak to bolesna utrata naszego kapitału ludzkiego. Jest to mało ambitny wariant gospodarczy.

Z kolei model administracyjno-fiskalny obsługujący gospodarkę i obywateli można określić krótko "wrogo i drogo" lub szerzej "wrogo-drogo-i jeszcze powoli". Do tego dochodzi jeszcze jeden fundamentalny problem - traktowanie przedsiębiorców jako wrogów publicznych.

Poza tym wśród porażek można wymienić bezrobocie, niskie płace, katastrofę demograficzną, niewydolne systemy emerytalny i opieki zdrowotnej, skomplikowane podatki, uzależnienie energetyczne, ułomną logistykę (niby-autostrady; niby-szybka kolej) i można by tak jeszcze długo wyliczać. Boli to tym bardziej, że wcale nie byliśmy i dalej nie jesteśmy skazani na porażkę.

No ale co możemy zrobić, by wykreślić chociaż część pozycji z tej listy?

Obserwując sukcesy polskich firm stale odnoszę wrażenie, iż są one efektem jedynie nadzwyczajnych talentów i odwagi polskich przedsiębiorców. Sukcesy polskiego biznesu nie są bowiem masowym efektem sprawnego systemu społeczno-polityczno-gospodarczego. Niestety, to są właśnie wyjątki – nie reguła. Nie udało się nam wykreować sprawnej administracji, a przecież administracja może być atutem państwa. Są takie kraje, np. Wielka Brytania i Niemcy, które z aparatu państwowego uczyniły wsparcie gospodarki. U nas to tak nie działa.

Często powtarzam, iż w Polsce istnieją cztery światy. Funkcjonują one niezależnie, a nawet są wrogo nastawione do siebie. Są to światy: polityki, administracji, biznesu, obywateli. To ogromna strata, że nie udało nam się zintegrować tych światów i uzyskać kolosalnego efektu synergii.

Największym ograniczeniem dla polskiej gospodarki jesteśmy my sami. To przykre, ale uważam, iż największe bariery dla wzrostu stawia polska administracja i fiskalizm. Chodzi o działania polskich urzędów, skarbówki i ZUS-u. Na tym polu konieczny jest przełom w skali rewolucyjnej. Niestety, głosy pracodawców i obywateli są konsekwentnie ignorowane od lat. W społeczeństwie przekonanie o konieczności zmian narasta i zaczyna być już niemal powszechne. Podpowiem, iż lepiej tę siłę wykorzystać, niż się jej przeciwstawiać. To co mówię może się nie podobać, ale reforma naszego państwa jest najwyższą koniecznością.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚWIATOWID Strona Główna -> A co tam Panie ... w polityce??? Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin